Zwisałem głową w dół z jakiegoś, nieistotnego dla ekosystemu
tej planety, drzewa.
Przyglądałem się,
jak jedna z cielesnych zjaw chodziła w kółko po lesie, wydeptując już całkiem
niezły okrąg w ziemi. Moje ślepia podążały w te i z powrotem za jej krokami. Nuda.
Poczułem nieodpartą ochotę wypróbowania moich mocy na teoretycznie martwej
istocie.
Właściwie, to chętnie zrobiłbym
to, także
z resztą nowych przybyszów.
Wchodzą w kontakty z żywymi, panoszą się po terenach, jakby nigdy nie zostali z
nich wypędzeni. Ktoś musi coś z tym zrobić... Uśmiechnąłem się
mimowolnie i w tym samym momencie pojawiłem się w Górach Smoczych.
Było naprawdę jasno. Świeży śnieg odbijał promienie
słońca, rażąc w oczy. Grota, której szukałem, była na samym szczycie wysokiego
wniesienia. Zapragnąłem tam polecieć, tak jak za dawnych lat. Jednak zostałem
brutalnie przywrócony do swojego codziennego stanu, bezkresnej rozpaczy, gdy
tylko spróbowałem poruszyć moimi skrzydłami. Haha. Chyba jest ze mną coraz
gorzej. Jak mogłem zapomnieć, że już nie potrafię wznieść się ponad ziemię w
materialnej formie. Złote pręty wbijają się głęboko w moją skórę,
przygwożdżając do ciała parę skrzydeł. Po chwili śnieg obok mnie, stał się
czerwony. Wciąż krwawię. Niestarannie zawiązane bandaże przepuszczają całe
litry bordowej cieczy. Właśnie dlatego, nie mogę zbyt długo przebywać na Ziemi,
jako istota należąca do świata doczesnego. Jestem zbyt słaby w tej postaci i
kilka chwil wystarczy, aby wyciekło ze mnie całe życie. Rozpadam się. Szybko
przybrałem formę czarnego dymu. Niczym para wodna, ulotniłem się, aż do wnętrza
jaskini. Było niespodziewanie jasno, za sprawą pochodni, powieszonych po obu
stronach korytarza, wydrążonego w skale. Płonęły wiecznym, błękitnym płomieniem.
Znak bogów.
- Jeszcze nie czas
to, odejdź proszę, w pokoju. – Usłyszałem głos jednego z członków Panteonu. Na
końcu tunelu stało jaśniejące światłem bóstwo. Od razu rozpoznałem wielkie,
półprzeźroczyste skrzydła, składające się z drobinek powietrza, śniegu, chmur i
mgły. Aire? No tak, jak zwykle wysłali najsłabszego spośród siebie do brudnej
roboty.
- Nie ma już pokoju
między mną, a bogami. Zabieram tarczę – powiedziałem, a mój głos odbił się
echem po pustym tunelu. Tak. Przyszedłem tu po Tarcza Zao Nazar'a. Chcę zdobyć
ją, a potem widzieć rozpacz w oczach dusz, które były już tak blisko swego
celu, zdobywając pozostałe trzy artefakty. Rzecz jasna, nigdy nie użyłbym ich na sobie,
kto wie, co mogłoby się wtedy stać… Po prostu chcę ją mieć. Mieć coś, od czego
zależy czyjeś życie.
- Nie myśl, że daruję
ci to bluźnierstwo. – Bóg w ułamku sekundy zmienił postać, formując swego ducha
na kształt świetlistej strzały. Natarł na mnie z zawrotną szybkością. Pewny
siebie, jak oni wszyscy. Zresztą, nie bez powodu. Nie mam nawet prawa się z nim
mierzyć. Jednak, czy to znaczy, że nie spróbuję? Nie. W ostatniej chwili
ulotniłem się, unikając zabójczego dla mnie, boskiego światła. Nie załatwię
tego samą obroną. Muszę coś wymyślić. Nagle nowy pomysł raził mnie jak grom z
jasnego nieba. Potem wszystko działo się zbyt szybko. Ogień. Błękit zmienił się
w czerwień. W tym samym momencie, już stałem przy tarczy, położonej na skalnym
podeście. Po jego drugiej stronie pojawił się Aire. W jego oczach szalało
tornado. Tak, jakby miał w nich zwierciadło swojej duszy.
- Ostende te – wypowiedział zaklęcie. Chwilę potem, zorientowałem
się, co chciał osiągnąć. Skrzywił się nieznacznie na mój widok. Byłem w materialnej
postaci. Z niezakrzepłych ran kapała w coraz szybszym tempie ciemna ciecz. Nie
mogłem się ruszyć. Poczułem duszący zapach siarki i zgnilizny. Byłem jak
truchło, gnijące od środka. Z mojej łopatki oderwał się całkiem spory płat
skóry. Poczułem jak po chrapach pełzają mi larwy i inne robactwo. Cały pysk
piekł od poparzeń, z niego również zaczęło coś wyciekać, coś jak ropa. Mogłem
sobie tylko wyobrazić, jak strasznie musiałem w tym momencie wyglądać.
Machnąłem łbem, aby odgarnąć z oczu brudną, skołtunioną grzywę.
- Coś się stało?
Wielki bóg poczuł obrzydzenie? – wycharczałem, a z mojego pyska bryzgnęła kolejna
porcja krwi. Z szyi oderwał się skrawek zepsutej skóry, a z rany wypełzło jeszcze więcej robactwa, które wydrążyło w moim ciele już niezliczoną liczbę tuneli i
korytarzy. Wszystkie bandaże, tylko lekko zawiązane, opadły na ziemię, a ze złotych
prętów wbitych w skórę, zaczął wypływać strumień ropy.
- Nie pozwolę, by tak
żałosne stworzenie sprzeciwiało się wszechmogącym bogom – zadeklarował z
zawziętością. Tak. Na to właśnie liczyłem. Nienawiść ogłupia i zdejmuje wszelkie blokady umysłowe. Nawet, jeśli jesteś bogiem. Złudzenie. Tylko złudzenie może mnie uratować. W całym korytarzu zawiał porywisty wiatr, był tak silny, że dosłownie zdmuchnął mnie i powalił na ziemię. Uderzyłem z impetem o skałę i poczułem, że z głowy wypływa mi nowy strumyczek mokrej, nieco lepkiej cieczy. Zobaczyłem, jak zaraz obok Aire miota się na wszystkie strony, gdy otaczają go burzowe chmury i tornada, i sztormy. Prosta technika. Pokazujesz mordercy ile zła wyrządził, rozkazujesz mu słyszeć krzyk swoich ofiar, każesz patrzeć na śmierć, od której odwracał się przez wieki. Gdy jesteś tak wysoko postawioną istotą, zabijasz wiele, tak wiele, że zapominasz o tym, jak wielkim cierpieniem jest śmierć. Szybko przybrałem postać cienia z błyszczącymi w ciemności, czerwonymi ślepiami. Powoli podniosłem się z ziemi i przyciągnąłem do siebie tarcze, która posłusznie znalazła się u mojego boku. Chwilę później, pojawiłem się przy wyjściu.
- Nie myśl, że następnym razem dostąpisz naszej łaski - usłyszałem głos Aire. Zaśmiałem się krótko.
- Nigdy o nią nie prosiłem - rzuciłem i rozpłynąłem się w pierwszym podmuchu górskiego wiatru.