Dopiero co ich schwytali... A już mieliśmy z nimi walczyć. Tak oto zapowiada się dzisiejszy dzień. Odpływ... Bo tylko to interesuje teraz obydwie strony medalu. Ciemną i jasną. Ich i nas. Wiatr targał nasze grzywy. Stałam w szyku z niepokojem patrząc się w stronę odległego brzegu. Spojrzałam na konia stojącego obok mnie. Patrzył się tam gdzie ja patrzyłam się wcześniej. Wszyscy w grobowej ciszy oczekiwali na znak do walki. Tylko czasami któryś z nas parsknął lub kichnął. Słychać było też szczęk zbroi i lekkie podmuchy wiatru. Tak to była tylko cisza. Cisza zapowiadająca jedną z wielu pewnie bitew... Oczy wszystkich skierowane w jedną stronę. W stronę, z której miały nadejść siły wroga... Siły zapewnee tak samo zdeterminowane jak i my. Siły, z którymi musimy wygrać.
Podniosłam wzrok słysząc odgłos skrzydeł... Na całe szczęście był to tylko Mal. Najwyraźniej on też nie mógł już usiedzieć w miejscu. Przyglądałam się jak wymienia zdanie z krukiem. Pozostało niewiele czasu... Musiałam się skupić. Liczy się tylko jedno: zwycięstwo. Zapewne nie obejdzie się bez ofiar... W ich szeregach jak i w naszych.
Z niecierpliwością oczekiwałam na jakiś znak. Za niedługo woda powinna osiągnąć najniższy poziom i właśnie wtedy spodziewaliśmy się ataku.
Ruszyliśmy pełną parą na szarżujące z naprzeciwka szeregi wroga. Nasi łucznicy powoli rozbijali je z pomocą Mal'a i jego mini tornad. Nie przejmowałam się atakami z ich strony. Prawie każdego napotkanego wroga zamieniłam w żywą pochodnię. Najłatwiej szło z końmi natury. Wytwarzali pędy roślin koło mnie a ja po prostu je podpalałam. Dla mnie bitwa to zabawa. Mogę wtedy się wyżyć... Wyrzucić emocje. Patrzyłam z zadowoleniem na każdego palącego się konia. Ten widok sprawiał mi niejaką radość.
Przez chwilę Helecho i Mal rozmawiali ze sobą. Oczywiście nie obeszło się bez tego, żebym ja też wtrąciła swoje trzy grosze. Tylko jednemu z naszych się to nie podobało... Doradcy Steel'owi.
Krzyk... Widok spadającej Helecho... Lekko mnie przeraził. Na całe szczęście refleks naszego szpiega można powiedzieć, że ją uratował. Uspokojona wróciłam do robienia żywych pochodni.
Ogień kontra woda... Tak oto stanęłam twarzą w twarz z znienawidzonym prze ze mnie żywiołem.
- Nie dam ci wygrać - wycedziłam przez zęby, gdy klacz po raz kolejny udaremniła mój atak.
- Śmieszna jesteś - powiedziała zanim dostała strzałą prosto w serce.
- Dzięki - krzyknęłam do Jagody.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się i poleciała dalej.
Ja tak samo wróciłam do walki. Siły wroga wyraźnie osłabły. Zostali tylko najsilniejsi i ich przywódca. Powoli dostawaliśmy się do niego. Coraz mniej nas dzieliło do ostatniego żywego członka Wyrzutków.
I w końcu po długiej i męczącej bitwie nadszedł tryumf... Przywódca wroga padł. Walczył do końca... Mimo odniesionych ran walczył. Ceniłam jego chęć zwycięstwa... Lecz poległ... A my mogliśmy świętować zwycięstwo... Rozejrzałam się po polu walki. Jeszcze niedawno pełnym krzyków i wałki. Teraz leżały tylko trupy i ranni...
- Trzeba odszukać rannych... I im pomóc - powiedziałam sama do siebie
Koniec c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz