Jedyne co pamiętam to ryk tego zwierza, który wepchnął nas do rzeki... Tak to tylko ciemność.
Nienawidzę wody. Chyba każdy to wie. A ten stwór musiał mnie akurat tam "wepchnąć". Na całe szczęście nie byłam tam sama. Steel mnie uratował. Trochę mi zajęło dojście do siebie. Próbowałam pozbyć się uciążliwej wody z płuc. Kaszlałam, lecz to nie przynosiło pożądanego efektu. Słyszałam tylko odgłosy walki obok siebie. Otworzyłam oczy chyba w najlepszym momencie. Zobaczyłam, jak skrzydlaty lew atakuje ogiera. Bez namysłu wstałam i wywołałam pożogę, zmieniając stwora w żywą pochodnię... Jeszcze trochę kaszląc, podeszłam do niego.
- Nic ci nie jest? - zapytałam trochę zachrypniętym, za sprawą kaszlu głosem.
Nie musiał nic mówić. W sumie, zanim cokolwiek powiedział, zauważyłam ranę na jego ciele...
- Trzeba to opatrzyć. -spojrzałam na niego.
- Nie trzeba... Poradzę sobie - przyglądałam się, jak z bólem próbuje wstać.
- Nie każ mi patrzeć, jak cierpisz - wyszeptałam... Chyba za dużo.
Na szczęście chyba tego nie usłyszał.
- Co tam mamroczesz? - zapytał, podchodząc do mnie.
- Nic... Myślę, gdzie możemy znaleźć najbliższego uzdrowiciela - powiedziałam, patrząc w stronę lasu.
Mój towarzysz postanowił się już nie odzywać. Może z bólu, a może po prostu nie chciał rozmawiać.
- Idziemy - powiedziałam, kierując się w stronę twierdzy.
O dziwo, Steel bez sprzeciwu poszedł za mną. Starałam się iść tak, żeby nie przemęczać ani siebie, ani jego. Mijaliśmy kolejne zagajniki, polany, wzgórza i doliny. Stąd do Camino jest kawałek... Miałam nadzieję znaleźć tam jakaś pomoc. Popatrzyłam na chwilę na ogiera... Chodzenie sprawiało mu wyraźny ból.
Ratujcie mój brak weny ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz