Skończyłem swoje obowiązki, gdy ostatnie promienie słońca leniwie wpełzały do sali. Za krótką chwilę miały ukryć się za szczytami Gór Smoczych i na kilka godzin zniknąć. Przyglądałem się temu ze zmęczeniem. Usłyszałem na dziedzińcu uderzenie, a następnie stukot kopyt. Helecho wróciła z wieczornego patrolu. Zważywszy na to, jak szybko się poruszała, raczej coś zauważyła. Wpadła przez otwarte drzwi i bez powitania streściła sprawę.
-Uciekli.- wysapała.
Spojrzałem na nią pytająco, ale dałem jej czas, żeby odpoczęła. Było widać, że leciała tutaj z pośpiechem.
-Wyrzutki.- dodała po chwili.
-Uciekli z Camino? Jak?!- zapytałem zaskoczony.
-Wśród nich był jeszcze jeden. Materia. Szedł w pewnej odległości od nich, niewidzialny.
Westchnąłem ciężko.
-Nie sprawdziłem tego.- mruknąłem ni to o siebie, ni to do niej.
Skinęła głową, ale nie było w tym geście potępienia.
-Zaskoczyli strażników. Było ich w twierdzy tylko czterech. Reszta patrolowała granicę.
-Musimy ich teraz znaleźć... To nie będzie takie łatwe. Będą teraz ostrożniejsi. Z pewnością próbują wrócić na Wspólne Ziemie.
-Muszą poczekać na następny odpływ. W okolicy Mostu wkrótce pojawią się moi strażnicy.
-Będzie wam potrzeba pomoc. Szczególnie jeżeli będą chcieli przedrzeć się nocą. Zmobilizuję zaraz oddział.
-Dobrze. Wkrótce się spotkamy.- powiedziała i ruszyła w stronę swojej komnaty.
Ja natomiast upewniłem się, że mam przy sobie broń i zacząłem się zastanawiać, gdzie mogę teraz odnaleźć wojowników. Szybkim krokiem wparowałem na dziedziniec i skierowałem się do koszar. Spotkałem tam kilku swoich towarzyszy, głównie na sali treningowej. Nakazałem im się zebrać na dziedzińcu. Nadal jednak brakowało mi części regularnych wojsk. Poleciłem jednemu z gwardzistów, pegazowi, aby poszukał ich i przekazał rozkaz przybycia do Górskiej Twierdzy. Skinął głową i wzbił się w powietrze, przez chwilę kołując nad zamkiem, a następnie kierując się na południe.
Ja natomiast ruszyłem do pobliskiego lasu, gdzie jak sądziłem, znajdowała się Ceniza. Przez chwilę krążyłem wśród chaszczy, a kolczaste krzewy ocierały się o moją skórę, tworząc niewielkie zadrapania. Mruknąłem z niezadowoleniem, komentując, z jaką lubością ta wojowniczka kryła się w gęstwinie. Brnąłem jednak naprzód, podążając w stronę jej ulubionej polany. Prowadziła do niej bardziej dostępna, lecz o wiele dłuższa droga, więc wybrałem się na skróty. W końcu stanąłem pośrodku oświetlonego lekkim blaskiem okręgu. Na jego środku znajdował się olbrzymi głaz. Okrążyłem go, obserwując bacznie pierścień tworzony przez drzewa i podszyt. Nagle dostrzegłem niewielki ruch, który jednak zdradził zieloną teraz klacz.
-Ceniza... Mam sprawę...- odezwałem się z dozą niepewności. Nie mogłem wiedzieć na pewno, czy to właśnie ona.
-O matko... Steel... Wystraszyłeś mnie. - z ulgą rozpoznałem głos wojowniczki.
Spojrzała na mnie z wyrzutem, gdy na powrót przybierała swoje naturalne kolory. Przyglądałem się temu z pozornie obojętną miną. W końcu klacz odchrząknęła, a ja spojrzawszy na nią zaskoczony, oprzytomniałem.
-Ach, tak.- odezwałem się zmieszany. - Zbieram mały oddział, który pomoże strażnikom na granicy.
-Co się stało? Zazwyczaj straż radziła sobie sama.- zdziwiła się.
-Tak, ale teraz sytuacja jest wyjątkowa. Może wytłumaczę ci po drodze?- zaproponowałem.
-Jasne. Ruszajmy- zarządziła, jakby role na chwilę się odwróciły. Jakby to ona była moją przełożoną.
A ja? Ja zazwyczaj twardo broniący swojego autorytetu nie miałem nic przeciwko. Dziwiłem się sam sobie, gdy w milczeniu kłusowaliśmy leśną drogą. Znów chrząknięcie. Ceniza domagała się wyjaśnień. Dopiero wtedy zauważyłem, jak bardzo się zamyśliłem.
-Więc...- ponagliła mnie klacz.
-Banda, którą ostatnio schwytaliśmy na południowym wschodzie, wydostała się z lochów Camino.
Zanim jeszcze wojowniczka zdążyła dać upust swojemu oburzeniu, jak i zarazem zaskoczeniu, zacząłem mówić dalej. Opowiedziałem jej wszystko, czego dowiedziałem się od Helecho.
-Ciągle z nimi problemy...- westchnęła w międzyczasie.
-Cóż. Głównie dlatego są wyrzutkami.- odparłem.
-Ale wiecie, że na Wspólnych Ziemiach rodzą się źrebięta, które są niewinne...
Spojrzałem jej w oczy. Nie po raz pierwszy obudziło się w niej współczucie, ale za każdym razem mnie to zadziwiało.
-Wiemy.- odpowiedziałem cicho, po czym dodałem głośniej.- Przecież każdy z nich ma wybór. Może przybyć na nasze tereny, dołączyć do nas. Jednak wybierają ścieżkę przestępstwa i intrygi. Tak są wychowani. Wychowani przez Wyrzutków.
-Wierzysz w to?- zapytała.
Znowu spojrzałem jej w oczy. Te bystre oczy, które teraz były pełne powagi, a jednak jaśniały jakimś tajemniczym blaskiem.
-W co?
-W to, że gdyby któreś z nich tutaj przybyło, zostałoby godnie przywitane. Czy też zaraz dopadliby je strażnicy i kazali się wynosić?
Westchnąłem. Rzeczywiście skłoniło mnie to do refleksji, ale w końcu odnalazłem odpowiedź.
-Tak. Nie jesteśmy barbarzyńcami. Nie zabijamy, gdy tylko dostrzeżemy nieznajomy pysk. Takowy zostałby przesłuchany i jeżeli dowiódłby swojej niewinności, mógłby dołączyć.
-A potem co? Myślisz, że stado by go zaakceptowało?- zapytała.
Znów zamilkłem na chwilę. Musiałem jednak w końcu odpowiedzieć. Szczerze.
-Wątpię.
Westchnęła.
-A co cię skłoniło do takich rozmyśleń?- zapytałem.
-Hmm... Jakoś... Same się napatoczyły.- odparła, patrząc mi w oczy.
I na tym zakończyła się nasza rozmowa. Przez dalszą część drogi nie odzywaliśmy się do siebie, samodzielnie rozmyślając. Od czasu do czasu rzuciłem krótkie spojrzenie na biegnącą obok mnie klacz. Współczucie zniknęło. Wszelkie jego ślady zostały zamazane. Ukryte pod maską twardej wojowniczki, która bez strachu spogląda w oczy swoim wrogom, a nawet śmierci. Uśmiechnąłem się smutno na tą myśl. Dostrzegła tą chwilę, w której na moim pysku gościł uśmiech. „Co cię tak śmieszy?!” - pchało jej się na usta, ale stanowczo trzymała nerwy na wodzy.
Tymczasem spośród drzew wyłaniały się wieżyce twierdzy. Zauważyłem pegaza z przytroczony łukiem i kołczanem i rozpoznałem w nim Helecho.
-Spóźnimy się nieco...- mruknąłem z niezadowoleniem.
-Raczej nic nas nie ominie.- stwierdziła Ceniza.
-Mam taką nadzieję.
Przyspieszyłem, a klacz podążyła moim śladem. Las się przerzedzał, dobrze było już widać koronę gór oświetloną od zachodu ognistym pomarańczem. Wbiegliśmy na drogę prowadzącą do zamku. Zwolniliśmy zbliżając się do bramy. Na dziedzińcu stali już wojownicy oraz gwardzista, który przyprowadził część moich towarzyszy. Podziękowałem mu, a on odszedł.
-Jesteście gotowi?- zapytałem.
Odpowiedziało mi gromkie "Jesteśmy". Skinąłem głową z aprobatą i ruszyłem w dół górskiej ścieżki. Wojownicy podążyli za mną w rzędach. Dotarcie do Mostu w umiarkowanym tempie miało nam zająć kilka godzin. Oszczędzaliśmy więc siły i brnęliśmy naprzód, mając rzekę Camino po swojej lewej. Podążyliśmy uczęszczanym traktem łączącym obie twierdze, więc nie musieliśmy się przedzierać przez niedostępne tereny. Tymczasem nadchodził zmrok i zaczęło się stopniowo ochładzać. Na roślinach osiadła rosa, która błyszczała w świetle wschodzącego księżyca.
Stale obserwowałem okolicę, jednak nie mogłem dostrzec ciemnego kształtu, który pojawił się u mojego boku. Gdy tylko poczułem jego obecność, odskoczyłem. Wywołało to niewielkie zamieszanie. Niektórzy dobyli broni.
-Spokojnie, spokojnie.- usłyszałem głos Mal'a.
-Uff... To ty.- odetchnąłem z ulgą.- Nie zauważyłem cię.
-Właśnie widzę.- mruknął.
Ponagliłem wojowników do ponowienia marszu i sam poszedłem z Mal'em naprzód.
-Co cię tu sprowadza?- zapytałem.
-Raczej kto... Helecho kazała ci przekazać, że po drugiej stronie Mostu zauważono niewielki bandę.
Westchnąłem. To nieco komplikowało sprawę.
-Ilu ich jest?- zapytałem.
-Sześciu.- odparł.
-Czyli razem jedenastu... Jeżeli połączą się, mogą stanowić znaczącą siłę.- powiedziałem do siebie.
-Owszem, ale wojownicy i straż powinni dać sobie radę.
-Nie mam co do tego wątpliwości.- powiedziałem stanowczo.
Dwie godziny później mogliśmy już dostrzec ogniska, rozpalone w okolicy Mostu. Zanim zdążyliśmy się do nich zbliżyć, zatrzymała nas strażniczka. Rozpoznawszy nas, pozwoliła iść dalej. W kręgu światła rzucanego przez ogień siedziała przywódczyni. Przywitałem się z nią i pozwoliłem wojownikom się rozejść. Ceniza zadbała o ognisko dla siebie i swoich towarzyszy. My z Mal'em natomiast rozpoczęliśmy rozmowę z Helecho.
-Jaka sytuacja?- zapytałem, patrząc na wschód. Nie mogłem dostrzec drugiego brzegu, ale wiedziałem, że gdzieś tam znajdują się Wspólne Ziemie.
-Na razie spokój. Raczej nie zechcą się przedrzeć, gdy naokoło tyle zbrojnych.-stwierdziła przywódczyni.
Skinąłem głową. Postanowiliśmy poczekać na odpływ, a zarazem rozwój wydarzeń.
(Ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz