24.09.2017

Od Mal Sueño "Bitwa"

Ostatnie minuty przed bitwą kręciłem się w kółko. Nie byłem w szyku bojowym. Moje moce pozwalały tylko na atak z powietrza. Do odpływu nie pozostało dużo czasu. Wiatr targał grzywami stojących w szeregach wojowników. Każdy z nich był gotowy oddać życie na tej ziemi... Mimo mojej profesji też miałem zamiar brać w tym udział. Każdy teraz się przyda... Nie wiemy jak silne są wojska przeciwnika.
Gdzieś tam na drugim brzegu czaiła się banda Wyrzutków czekających na obniżenie się poziomu wody i zaczęcie walki. Stanąłem i zacząłem obserwować horyzont. Curevo z wyraźnym niepokojem latał nad naszymi głowami. Najwyraźniej wyczuł, że coś się święci... I to coś nie jest dobre... Zapewne będzie kosztować zdrowie jak i życie wielu naszych. Cisza przed walką była nie do zniesienia. Wszyscy stali i czekali aż zacznie się coś dziać. Woda coraz szybciej się cofała. Do bitwy nie zostało dużo czasu. Postanowiłem nie myśleć kiedy nastąpi atak. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem oceniać pole, na którym za niedługo rozpocznie się wielka walka.
- Same równiny - kruk pojawił się obok mnie.
- Idealny teren... - powiedziałem niby sam do siebie.
Skierowałem swój wzrok na naszą armię. Większość z nich miała miecze i tym podobne... Oczywiście nie licząc mocy. Niestety mieliśmy za mało łuczników... Helecho chyba też to zauważyła. Stała na tyłach razem z Jagódką. Wyraźnie nad czymś dyskutowały. Jak się mogłem domyślić... Była to pewnie bitwa.
Wrogowie nadciągnęli. Nasi ruszyli do ataku. Ja z powietrza próbowałem opóźnić pędzącą szarżę. Tworząc małe tornada dezorientowałem wroga, sprawnie psując ich szyk. Nim się obejrzałem na naszych przeciwników nadleciały salwy strzał wystrzelone z łuków. Jak na razie moje zadanie się skończyło. Poleciałem szukać kogoś komu przydałaby się pomoc. Materializowałem się w powietrzu tam gdzie wrogów było za dużo i przydałoby się ich lekko "rozdzielić".
Podlecialem do Helecho sprawnie atakując już moimi mocami przeciwników.
- Jak idzie? - zapytałem pomiędzy atakami.
- Nie najgorzej - przyznała z uśmiechem i posłała kolejną strzałę.
- Miło czasem wyładować się na agresywnych Wyrzutkach - usłyszeliśmy pod sobą, gdzie Ceniza użyła pożogi, by zrobić z wroga żywą pochodnię - Ups - dodała po chwili
- I wy macie czas na pogawędki? - usłyszałem pod sobą kpiący głos Steel'a, gdy otaczał płonącego ogiera ścianą lodu
- Sam się do nich dołączyłeś - prychnęła Helecho.
- Który z nich to przywódca? - zapytała Ceniza.
Przywódczyni wzniosła się wyżej i obserwowała równinę pogrążoną w ferworze walki. Sam skupiłem się na ataku.
Usłyszałem krzyk. Odwróciłem się i zobaczyłem Helecho spadającą w dół. Z jej skrzydła wystawał oszczep. Nie zastanawiając się długo użyłem podmuchu wiatru by oddalić ją jak najdalej od miejsca bitwy. Poleciałem za nią. Na szczęście bezpiecznie wylądowała na zrobionej przed siebie siatce z roślin
- Nic ci nie jest? - zapytałem.
- Głupie pytanie - stwierdziła skrzywiona z bólu - Wyciągnij to ze mnie!
- Jeżeli to wyciągnę, buchnie krew - popatrzyłem na nią.
- Wiem. Dam sobie radę! - krzyczała.
Starałem się jak najdelikatniej wyciągnąć ostrze ze skrzydła klaczy. Po udanym zabiegu Helecho zrobiła sobie prowizoryczny opatrunek z roślin.
- Uciekaj do Camino - nakazałem jej.
Nie chciałem mieć nikogo na sumieniu.
-Nie... Nie, nie, nie! Muszę iść walczyć. Mam jeszcze nóż. Albo będę strzelać stąd do wrogów - zapewniała.
- Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić - starałem się ugasić jej zapędy. Rana nie wydawała się być powierzchowna...
- Ale musisz. To rozkaz - walnęła - Idź walczyć, a ja postaram się wam pomóc
Posłusznie wróciłem na pole bitwy... Nasi wyraźnie zaczęli wygrywać. Zanim zdążyłem się włączyć do bitwy ostatni z nich padł trupem. Był to ich przywódca... Walczył do końca. Ale to my zwyciężyliśmy.

Hehehe xd... Koniec c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz