Do odpływu zostało kilkanaście minut. Doskonale widzieliśmy wrogie wojsko. Na szczęście nie należało do tych wielkich, ale i tak stanowiło dla naszych sił godnego przeciwnika. Napięcie w obozie sięgało zenitu. Każdy miał już swoją broń i oczekiwał na walkę. Steel zadbał, by wojownicy ustawili się w formacji bojowej. Ja z Jagódką zajęłyśmy stanowiska trochę dalej, tak, aby nadal móc wygodnie ostrzeliwać wroga.
-Przydałoby się więcej łuczników -mruknęłam.- Nie przypuścimy tak salwy. Będziemy musiały eliminować przeciwników pojedynczo.
Skinęła głową, dając znać, że się ze mną zgadza.
-Nie przejmuj się jeżeli nie zabijesz. Ranny daleko nie zajdzie, a ktoś będzie musiał się nim zająć.- dodałam po chwili.
Uśmiechnęłam się w duchu, widząc jak skwapliwie przyjmuje moje rady do wiadomości. Chętnie zobaczę jak sobie radzi z łukiem. Steel nie dałby jej jednak pozycji łuczniczki, gdyby nie potrafiła się z nim porządnie obchodzić.
-Zostaniemy tu na cały czas bitwy?- zapytała.
-Aż nas nie wykryją. A w końcu to nastąpi. Zauważą skąd nadlatują strzały. Potem ja wzniosę się w powietrze. Ty zapewne także potrafisz oddawać strzały w locie.- spojrzałam na nią pytająco, a ona pokiwała głową.
-Ile czasu zostało?
-Hmm... Woda zaczyna się już cofać. Niewiele. Przygotujmy się.
Upewniłam się, że leży obok mnie zapasowy kołczan i założyłam cięciwę na łęczysko. Bez niej łuk to przecież tylko bezużyteczny patyk. Miałam również przypasaną skórzaną pochwę z nożem na wypadek bezpośredniego starcia. Oczywiście mogłam również skorzystać ze swoich mocy. Jagoda również popełniła wszelkie przygotowania. Nagle pojawił się obok niej srebrny łuk. Jego ostre ramiona z pewnością świetnie działały w charakterze ostrzy.
Na brzegu nastąpiło poruszenie. Zauważyłam, że poziom wody jest już dostatecznie niski, aby przejść po Moście. Steel stał na czele oddziału i ze spokojem obserwował horyzont. Zapewne czekał, aż pojawią się tam wrogie jednostki.
Cisza przed bitwą jest czymś niezwykłym. Słyszałam tylko oddech Jagody i bicie własnego serca. Ptaki ucichły czując, że coś jest nie tak. Po chwili do mych uszu doszły miarowe odgłosy kroków. Nie ustawały mimo, że przeciwnik znajdował się w naprawdę beznadziejnej sytuacji do ataku. Widocznie dowódcy byli słabymi strategami. Wojska ustawione w wąskich szeregach ruszają na pewną śmierć. To nie będzie bitwa na otwartym polu. Ale... Mogą mieć jakiegoś asa w rękawie.
Moje rozmyślania przerwał okrzyk nadciągających Wyrzutków. Ruszyli galopem do ataku, widocznie mając nadzieję, że samą siłą natarcia zdołają zmusić swojego przeciwnika do cofnięcia się.
Dałam Jagódce znak i razem wypuściłyśmy trzy strzały jedna po drugiej. Ona celowała w pierwszy rząd, ja w drugi. Upadło cztery z sześciu celi. Jeden biegł dalej, nie zważając na strzałę wbitą w bok. Niestety jeden pocisk nie trafił w cel. Westchnęłam, ale zakładałam już kolejny na cięciwę.
Łuki ponownie zagrały swoją złowróżbną pieśń, a sześć pierzastych pocisków wyruszyło w podróż do celu. Trafiło.
Tymczasem na pole bitwy dotarły wszystkie jednostki wroga. Udało im się przedrzeć i teraz walka toczyła się na otwartym polu. Wojownicy radzili sobie nieźle, ale także ponosili straty.
Po kolejnym naszym ataku, w którego skutku śmierć poniosła piątka Wyrzutków z ostatnich szeregów, dostrzegli nas ich towarzysze. Ruszyło ku nam kilku wrogich wojowników.
-Czas lecieć.- stwierdziłam, a Jagoda bez słowa wzniosła się w powietrze.
Podążyłam za nią i rozejrzałam się.
-Rozdzielimy się.- stwierdziłam i zanurkowałam.
Wznosiłam się kilka metrów na d walczącymi i pomagałam naszym strzelając do wrogów. Dołączył do mnie na chwilę Mal, który z pomocą swoich powietrznych mocy rozprawiał się z przeciwnikami.
-Jak idzie?- zapytał w chwili między kolejnymi atakami.
-Nie najgorzej.- przyznałam z zawadiackim uśmiechem i posłałam strzałę w pierś wroga.
-Miło czasem wyładować się na agresywnych Wyrzutkach.- usłyszeliśmy pod sobą, gdzie Ceniza użyła pożogi, by zrobić z wroga żywą pochodnię.
-Ups.- dodała.
-I wy macie czas na pogawędki?- zapytała kpiąco Steel, gdy otoczył płonącego ogiera ścianą lodu.
-Sam się do nich dołączyłeś.- prychnęłam.
-Który z nich to przywódca?- zapytała Ceniza.
Wniosłam się wyżej i zaczęłam go szukać. Jeżeli to Jeta, powinnam go rozpoznać. Po kilku minutach zauważyłam masywnego, siwego ogiera, który walczył właśnie z jednym ze strażników. Poznałam go po obszernej bliźnie nad lewą łopatką. Wymierzyłam. Cięciwa zadrgała, a strzałą popędziła w stronę Wyrzutka. Dostrzegł ją. Stworzył tarczę z pola siłowego i odbił pierzasty pocisk. Obserwowałam go, będąc ciągle w ruchu. Nie doceniłam jednak jego towarzyszy. Poczułam nagle przenikliwy ból w mięśniach skrzydła. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam oszczep. Nie mogłam poruszać pechowym skrzydłem, więc spadłam z krzykiem. Z rany sączyła się krew. Mal zdążył jednak zareagować. Podmuchem wiatru oddalił mnie od walczących, a sama stworzyłam z roślin siatkę, na którą spadłam.
Szpieg wylądował obok mnie.
-Nic ci nie jest?- zapytał mimochodem.
-Głupie pytanie.- stwierdziłam skrzywiona z bólu.- Wyciągnij to ze mnie!
-Jeżeli to wyciągnę, buchnie krew.
-Wiem. Dam sobie radę!- krzyczałam, by dać upust emocjom i cierpieniu.
Mal powoli wysuwał oszczep, po czym szybkim, gwałtownym ruchem go wyciągnął. Błyskawicznie stworzyłam z roślin prowizoryczny opatrunek.
-Uciekaj do Camino.- nakazał mi Mal.
-Nie. Nie, nie, nie! Muszę iść walczyć. Mam jeszcze nóż. Albo będę strzelać stąd do wrogów.- zapewniłam.
Buzowała we mnie adrenalina. Pobudzenie sprawiało, że ból stawał się jakby odległy.
-Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić.- powiedział do mnie łagodnie szpieg.
-Ale musisz. To rozkaz.- warknęłam. -Idź walczyć, a ja postaram się wam pomóc.
Posłuchał mnie z ociąganiem. Odleciał. Obejrzałam opatrunek z roślinnych włókien nasączonych krwią.
-Nie dam rady się teraz skupić. Nie wymierzę i jeszcze trafię naszego.- mruczałam do siebie.
Tymczasem walka trwałą w najlepsze, a siły Wyrzutków widocznie się kurczyły...
Wasza kolej c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz