6.11.2017

Od Ax'a

Zwisałem głową w dół z jakiegoś, nieistotnego dla ekosystemu tej planety, drzewa.  Przyglądałem się, jak jedna z cielesnych zjaw chodziła w kółko po lesie, wydeptując już całkiem niezły okrąg w ziemi. Moje ślepia podążały w te i z powrotem za jej krokami. Nuda. Poczułem nieodpartą ochotę wypróbowania moich mocy na teoretycznie martwej istocie.  Właściwie, to chętnie zrobiłbym to, także  z resztą nowych przybyszów. Wchodzą w kontakty z żywymi, panoszą się po terenach, jakby nigdy nie zostali z nich wypędzeni. Ktoś musi coś z tym zrobić... Uśmiechnąłem się mimowolnie i w tym samym momencie pojawiłem się w Górach Smoczych.  Było naprawdę jasno. Świeży śnieg odbijał promienie słońca, rażąc w oczy. Grota, której szukałem, była na samym szczycie wysokiego wniesienia. Zapragnąłem tam polecieć, tak jak za dawnych lat. Jednak zostałem brutalnie przywrócony do swojego codziennego stanu, bezkresnej rozpaczy, gdy tylko spróbowałem poruszyć moimi skrzydłami. Haha. Chyba jest ze mną coraz gorzej. Jak mogłem zapomnieć, że już nie potrafię wznieść się ponad ziemię w materialnej formie. Złote pręty wbijają się głęboko w moją skórę, przygwożdżając do ciała parę skrzydeł. Po chwili śnieg obok mnie, stał się czerwony. Wciąż krwawię. Niestarannie zawiązane bandaże przepuszczają całe litry bordowej cieczy. Właśnie dlatego, nie mogę zbyt długo przebywać na Ziemi, jako istota należąca do świata doczesnego. Jestem zbyt słaby w tej postaci i kilka chwil wystarczy, aby wyciekło ze mnie całe życie. Rozpadam się. Szybko przybrałem formę czarnego dymu. Niczym para wodna, ulotniłem się, aż do wnętrza jaskini. Było niespodziewanie jasno, za sprawą pochodni, powieszonych po obu stronach korytarza, wydrążonego w skale. Płonęły wiecznym, błękitnym płomieniem. Znak bogów.
 - Jeszcze nie czas to, odejdź proszę, w pokoju. – Usłyszałem głos jednego z członków Panteonu. Na końcu tunelu stało jaśniejące światłem bóstwo. Od razu rozpoznałem wielkie, półprzeźroczyste skrzydła, składające się z drobinek powietrza, śniegu, chmur i mgły. Aire? No tak, jak zwykle wysłali najsłabszego spośród siebie do brudnej roboty.
 - Nie ma już pokoju między mną, a bogami. Zabieram tarczę – powiedziałem, a mój głos odbił się echem po pustym tunelu. Tak. Przyszedłem tu po Tarcza Zao Nazar'a. Chcę zdobyć ją, a potem widzieć rozpacz w oczach dusz, które były już tak blisko swego celu, zdobywając pozostałe trzy artefakty. Rzecz jasna, nigdy nie użyłbym ich na sobie, kto wie, co mogłoby się wtedy stać… Po prostu chcę ją mieć. Mieć coś, od czego zależy czyjeś życie.
 - Nie myśl, że daruję ci to bluźnierstwo. – Bóg w ułamku sekundy zmienił postać, formując swego ducha na kształt świetlistej strzały. Natarł na mnie z zawrotną szybkością. Pewny siebie, jak oni wszyscy. Zresztą, nie bez powodu. Nie mam nawet prawa się z nim mierzyć. Jednak, czy to znaczy, że nie spróbuję? Nie. W ostatniej chwili ulotniłem się, unikając zabójczego dla mnie, boskiego światła. Nie załatwię tego samą obroną. Muszę coś wymyślić. Nagle nowy pomysł raził mnie jak grom z jasnego nieba. Potem wszystko działo się zbyt szybko. Ogień. Błękit zmienił się w czerwień. W tym samym momencie, już stałem przy tarczy, położonej na skalnym podeście. Po jego drugiej stronie pojawił się Aire. W jego oczach szalało tornado. Tak, jakby miał w nich zwierciadło swojej duszy.
 - Ostende te – wypowiedział zaklęcie. Chwilę potem, zorientowałem się, co chciał osiągnąć. Skrzywił się nieznacznie na mój widok. Byłem w materialnej postaci. Z niezakrzepłych ran kapała w coraz szybszym tempie ciemna ciecz. Nie mogłem się ruszyć. Poczułem duszący zapach siarki i zgnilizny. Byłem jak truchło, gnijące od środka. Z mojej łopatki oderwał się całkiem spory płat skóry. Poczułem jak po chrapach pełzają mi larwy i inne robactwo. Cały pysk piekł od poparzeń, z niego również zaczęło coś wyciekać, coś jak ropa. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak strasznie musiałem w tym momencie wyglądać. Machnąłem łbem, aby odgarnąć z oczu brudną, skołtunioną grzywę.
 - Coś się stało? Wielki bóg poczuł obrzydzenie? – wycharczałem, a z mojego pyska bryzgnęła kolejna porcja krwi. Z szyi oderwał się skrawek zepsutej skóry, a z rany wypełzło jeszcze więcej robactwa, które wydrążyło w moim ciele już niezliczoną liczbę tuneli i korytarzy. Wszystkie bandaże, tylko lekko zawiązane, opadły na ziemię, a ze złotych prętów wbitych w skórę, zaczął wypływać strumień ropy.
 - Nie pozwolę, by tak żałosne stworzenie sprzeciwiało się wszechmogącym bogom – zadeklarował z zawziętością. Tak. Na to właśnie liczyłem. Nienawiść ogłupia i zdejmuje wszelkie blokady umysłowe. Nawet, jeśli jesteś bogiem. Złudzenie. Tylko złudzenie może mnie uratować. W całym korytarzu zawiał porywisty wiatr, był tak silny, że dosłownie zdmuchnął mnie i powalił na ziemię. Uderzyłem z impetem o skałę i poczułem, że z głowy wypływa mi nowy strumyczek mokrej, nieco lepkiej cieczy. Zobaczyłem, jak zaraz obok Aire miota się na wszystkie strony, gdy otaczają go burzowe chmury i tornada, i sztormy. Prosta technika. Pokazujesz mordercy ile zła wyrządził, rozkazujesz mu słyszeć krzyk swoich ofiar, każesz patrzeć na śmierć, od której odwracał się przez wieki. Gdy jesteś tak wysoko postawioną istotą, zabijasz wiele, tak wiele, że zapominasz o tym, jak wielkim cierpieniem jest śmierć. Szybko przybrałem postać cienia z błyszczącymi w ciemności, czerwonymi ślepiami. Powoli podniosłem się z ziemi i przyciągnąłem do siebie tarcze, która posłusznie znalazła się u mojego boku. Chwilę później, pojawiłem się przy wyjściu.
 - Nie myśl, że następnym razem dostąpisz naszej łaski - usłyszałem głos Aire. Zaśmiałem się krótko.
 - Nigdy o nią nie prosiłem - rzuciłem i rozpłynąłem się w pierwszym podmuchu górskiego wiatru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz