2.11.2017

Od Evana

Ostatnie wydarzenia na Nivie z całą pewnością zaniepokoiły każdego. Nie często zdarza się, że umarli tutaj wracają, tym bardziej żądni zemsty. W tej sytuacji pozostawało nam jedynie przeczekać to zjawisko i zachować spokój. Ja jednak na wszelki wypadek wybrałem się w teren po zioła. Jeżeli dojdzie do konfrontacji, będę potrzebny. Sama magia nie zawsze wystarcza i nie zawsze jest konieczna.
Szedłem brzegiem górskiego strumienia. Byłem na północy Nivy, nieopodal Speculum. Przede mną rozpościerała się gęsta tajga. Jesień dobiegała do końcowi. Przymrozki były już na porządku dziennym. Świerki i sosny pozostały ostatnim bastionem zieleni wśród wszechobecnej szarości. W przebłyskach porannego światła dostrzegałem maleńkie drobinki wody unoszące się w powietrzu. Tworzyły delikatną osłonę mgły. Wśród takich krajobrazów przedzierałem się przez gęstwinę niskich krzewów. Co jakiś czas z rozdarcia na mojej skórze wypływała strużka krwi.
-Znowu...- mruknąłem zdenerwowany.
Znaki zaświeciły na chwilę, a po ranie została tylko kropla lśniącej cieczy. Ruszyłem dalej, starając się omijać podstępne gałązki dzikiej róży, jeżyn i innych parszywych roślin. Przy okazji zrywałem ich owoce. W końcu dotarłem do końca tego naturalnego drutu kolczastego. Szybko zrobiłem przegląd stanu swoich kończyn. Stwierdziwszy, że są w nie najgorszej kondycji, spojrzałem w niebo. Szybko określiłem kierunek, w który mam zmierzać i kontynuowałem swoją podróż do leczniczych źródeł. Stawiałem kroki wśród plam światła. Korony iglastych drzew dostatecznie blokowały jego dostęp, przez co w borze panował półmrok. Bacznie obserwowałem przestrzeń po moich bokach. Czułem woń drapieżników. Z całą pewnością były to wilki.
Na samą myśl o spotkaniu z watahą, zacząłem szybciej iść po pokrytej szronem ściółce. W końcu usłyszałem szmer strumienia. Można było również wyczuć wzrost temperatury i wilgotności powietrza. Zacząłem wychwytywać zapachy, które w suchym, rześkim powietrzu nie były dostępne dla moich nozdrzy. Coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że podążają za mną drapieżcy.
Szelest wśród krzewów. Natychmiast odrzuciłem torbę z fiolkami na mech. Przygotowałem się do walki. Jednak z chaszczy nie wyłoniły się łapy, a kopyta. Spojrzałem na ich właściciela, a w prawdzie właścicielkę. Była to Bandida.
Natychmiast spochmurniałem. Brakowało mi tylko towarzystwa... Phi. Wróciłem po swoją sakwę, nie odzywając się słowem do Wyroczni. Ta przyglądała mi się uważnie.
-Będziesz tak sterczeć i się na mnie gapić?- burknąłem.
Zdawała się nie przejmować moim komentarzem.
-Nie chciałam ci przeszkadzać wielmożny uzdrowicielu.- odparła jedynie z kpiącym uśmieszkiem.
-Ty sobie uważaj, bo przyjdziesz kiedyś do Camino, a tu klops. Zamiast meliski na uspokojenie dostaniesz eutanazję w herbatce.
-Będę pamiętać, żeby nie pić od ciebie herbaty.- uśmieszek uparcie pozostawał na jej obliczu.
-Odwalisz ty się wreszcie?- warknąłem.
-Wybacz. Idę na Speculum. Nie chciałam wchodzić ci w drogę.- wyjaśniła.
-Coś ci nie wyszło...- mruknąłem i odszedłem w kierunku źródeł.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego cwaniactwa u tej klaczy. Zazwyczaj była cicha i skryta. Nawet mi to nie przeszkadzało, co było dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że jakiś futrzak postanowił rzucić się na moją łopatkę. Stanąłem dęba i zrzuciłem natarczywego mięsożercę z boku. Z krzaków za nim wyłaniały się dwa kolejne. Postanowiłęm poradzić sobie z nimi z pomocą elektryczności, ale pchlarze były strasznie zawzięte. Wkrótce postanowiły ściągnąć wszystkich ziomków i nie zajęło im długo, by powalić mnie na ziemię. Zapewne dobrałyby się do mnie, gdyby nie galopujący w ich stronę koń oraz jego... Wilk.
-No to mam przerąbane...- mruknąłem skrzywiony z bólu.
-Coś czuję, że sama herbatka nie wystarczy...- zakpiła Bandida, gdy już przegoniła wilki.
-A ja coś czuję, że przyda mi się meliska.
-Z eutanazją, czy bez?
-Byle nie musieć prowadzić z tobą konwersacji.- burknąłem.
-Nie ładnie tak...- zacmokała.
-Co?- zdziwiłem się. Natychmiast pożałowałem pytania. Wyrocznia potrafiła czytać w myślach. A moje myśli różniły się od słów.
-To jak? Rozmawiamy dalej? Bo mam przeczucie, że lubisz się ze mną drażnić.- uśmiechnęła się promiennie.
-Na razie chciałbym pozostać przy życiu.- odparłem, jako że nadal leżałem w kałuży krwi.

(Bandi? Lecznicze źródła...)

I kolejna postać zraniona c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz