28.09.2017

Od Steel'a cd. Od Cenizy

Ruszyliśmy na wschód, do twierdzy Camino. Każdy krok sprawiał mi ból. Czułem krew spływającą po moim boku. Wiedziałem jednak, że musimy dotrzeć do siedziby strażników. Ceniza szła z przodu, bacznie się rozglądając. Zapach krwi mógłby zwabić więcej drapieżników. Co jakiś czas odwracała się i czekała, aż ją doścignę.
-Już niedaleko.- mruknąłem, dostrzegając światła oraz ich odbicia w tafli wody.
Klacz przyjrzała się im, po czym skinęła głową. Spojrzała na mnie z widoczną troską.
-Dam sobie radę.- wysiliłem się na beztroski ton.
Nie przestawała się na mnie patrzyć, widocznie myśląc. Zaczynało mnie to już lekko niepokoić. Zignorowałem to jednak i ruszyłem na przód, uparcie brnąc w stronę twierdzy.
W końcu dotarliśmy do jej bram. Straż dostrzegła nas już wcześniej. Słyszeliśmy ożywione głosy i stukot kopyt niosący się echem po dolinie.
-Kogo niesie?- usłyszeliśmy niski głos ogiera.
-Dowódca Steel i wojowniczka Ceniza.- powiedziałem wyraźnie.
Za bramą rozległy się niezrozumiałe szepty, po czym wrota zostały otworzone. Weszliśmy na dziedziniec wyłożony kocimi łbami. Czułem na sobie wzrok stojących na pozycjach strażników. Podszedł do nas ogier, który "przywitał" nas w bramie.
-Widzę, że jesteś ranny. Posłałem już po medyka.
Skinąłem z wdzięcznością. Ceniza poszła do magazynu po zioła, a ja podążyłem za strażnikiem do pomieszczenia, będącego swego rodzaju szpitalem.

-Na szczęście rana jest dość powierzchowna... Nie zostało urwane żadne ścięgno...- medyk mówił ni to do mnie, ni to do siebie.
Skrzywiłem się, gdy polał uszkodzone miejsce jakimś płynem. Ceniza stała obok i obserwowała zabiegi. Tymczasem medyk kontynuował swoją przemowę, tym razem wyraźnie kierując ją do mnie.
-Nie musisz się martwić. W przeciągu od dwóch, do czterech tygodni po ranie nie będzie śladu. Będziesz mógł dalej walczyć. Ale do tej pory będziesz musiał się oszczędzać.
Westchnąłem. Nienawidzę tego zdania. "Będziesz musiał się oszczędzać" - to brzmi jak najstraszliwszy wyrok. Wyrok bezczynności.

Brak weny na cokolwiek c:

26.09.2017

Od Cenizy cd. Steel'a

W sumie to sama nie wiem, czemu poszłam za Steel'em. Coś czułam, że nie mogę go puścić samego. Moje przeczucia zwykle są słuszne. Poszłam, więc za nim, mimo że on tego nie chciał.
Jedyne co pamiętam to ryk tego zwierza, który wepchnął nas do rzeki... Tak to tylko ciemność.
Nienawidzę wody. Chyba każdy to wie. A ten stwór musiał mnie akurat tam "wepchnąć". Na całe szczęście nie byłam tam sama. Steel mnie uratował. Trochę mi zajęło dojście do siebie. Próbowałam pozbyć się uciążliwej wody z płuc. Kaszlałam, lecz to nie przynosiło pożądanego efektu. Słyszałam tylko odgłosy walki obok siebie. Otworzyłam oczy chyba w najlepszym momencie. Zobaczyłam, jak skrzydlaty lew atakuje ogiera. Bez namysłu wstałam i wywołałam pożogę, zmieniając stwora w żywą pochodnię... Jeszcze trochę kaszląc, podeszłam do niego.
- Nic ci nie jest? - zapytałam trochę zachrypniętym, za sprawą kaszlu głosem.
Nie musiał nic mówić. W sumie, zanim cokolwiek powiedział, zauważyłam ranę na jego ciele...
- Trzeba to opatrzyć. -spojrzałam na niego.
- Nie trzeba... Poradzę sobie - przyglądałam się, jak z bólem próbuje wstać.
- Nie każ mi patrzeć, jak cierpisz - wyszeptałam... Chyba za dużo.
Na szczęście chyba tego nie usłyszał.
- Co tam mamroczesz? - zapytał, podchodząc do mnie.
- Nic... Myślę, gdzie możemy znaleźć najbliższego uzdrowiciela - powiedziałam, patrząc w stronę lasu.
Mój towarzysz postanowił się już nie odzywać. Może z bólu, a może po prostu nie chciał rozmawiać.
- Idziemy - powiedziałam, kierując się w stronę twierdzy.
O dziwo, Steel bez sprzeciwu poszedł za mną. Starałam się iść tak, żeby nie przemęczać ani siebie, ani jego. Mijaliśmy kolejne zagajniki, polany, wzgórza i doliny. Stąd do Camino jest kawałek... Miałam nadzieję znaleźć tam jakaś pomoc. Popatrzyłam na chwilę na ogiera... Chodzenie sprawiało mu wyraźny ból.

(Steel???)
Ratujcie mój brak weny ;-;

Od Steel'a

Stałem na granicy urwiska. Za mną rozpościerał się ocean. Widziałem skały, o które rozbijały się fale. Nie słyszałem jednak szumu. Szumu, który zawsze towarzyszył białym, pienistym grzywom fal. Przede mną równina. Jałowa, pokryta gdzieniegdzie kępkami suchej trawy lub martwymi już krzakami. Dużo częściej od roślin, na spękanej od słońca ziemi można było dostrzec kości, uderzające swą bielą. Jednak to wszystko zostało w tyle. Stałem na granicy urwiska. Za mną rozpościerał się ocean. A przede mną? Czarny jak smoła wilk z czerwonymi ślepiami. Zdawał się być widmem, fantomem. Z jego łap i linii grzbietu wydobywał się dym. Szczerzył kły, lecz nie warczał. Nie słyszałem warczenia, bo nie mogłem uchwycić żadnego dźwięku. Widziałem, że dookoła mnie wieje wiatr, ale go nie czułem. Wpatrywałem się w rubinowe oczy drapieżnika. Rzucił się na mnie, a ja cofnąłem się przerażony. Nie znalazłem gruntu pod nogami. Spadałem teraz w dół. W ramiona oceanu, a wilk zniknął bezpowrotnie. Pode mną otworzyła się otchłań. Spienione grzywy fal okazały się być grzywami błękitnych koni. Spoglądały na mnie ze smutkiem i rozpierzchły się, gdy...
Otworzyłem oczy. Zły sen odszedł, ale pozostał w moich wspomnieniach. Wrył się głęboko w moją świadomość. Czułem ból w miejscu, w którym wilk dotknął pazurami mojej szyi. Oddychałem szybko, a serce łomotało mi piersi. Odetchnąłem głęboko.
-Muszę się przejść...- mruknąłem.
Wyszedłem ze swojego lokum. Była to jedna z krasowych jaskiń, od których roiło się południe Nivy. Wapienne skały łatwo było kształtować, dlatego też często służyły za mieszkanie.
Znalazłem się na ogarniętej ciemnością polanie. Za mną wznosiło się wzgórze, którego powierzchnia pokryta była wejściami do jaskiń. W jednym z nich zapaliło się światło. Wyszła z niego Ceniza ze świecą. Bez słowa odwróciłem się i odszedłem.
Po chwili klacz mnie dogoniła.
-Gdzie idziesz?- zapytała.
-Nad rzekę.- odparłem krótko i przyspieszyłem.
Usłyszałem za sobą jej oburzony głos, po czym znów była u mojego boku. Westchnąłem.
-Po co tam idziesz?- nie dawała za wygraną.
-Pomyśleć.
Zamilknęła. W ciszy szła obok mnie. Czasami udawało mi się uchwycić momenty, w których spoglądała na mnie ze zmartwieniem.
-Nic mi nie jest. Możesz wracać do domu.- powiedziałem w pewnym momencie.
-Nie byłabym tego taka pewna.- prychnęła.
Tymczasem dotarliśmy nad rzekę Minne - jeden z dopływów Camino. Stanąłem pod wierzbą i zacząłem swoim zwyczajem wpatrywać się w powierzchnię wody. W wolnym nurcie rzeki dostrzegałem swoje odbicie. Po krótkim wahaniu podeszła do mnie Ceniza. Dostrzegłem to w tym naturalnym zwierciadle. Ona jednak patrzyła na mnie, nie wodę.
-Koszmar.- odpowiedziałem zanim jeszcze padło pytanie.
Klaczy to nie zaskoczyło. W milczeniu obserwowała okolicę.
-Nie powinno nas tu być...- wyszeptała.
-Co?- zapytałem, jednak nakazała mi milczenie.
-Coś tu jest.- wytłumaczyła.
Rozejrzałem się. Ani ja ani ona nie posiadaliśmy broni. Do obrony pozostały nam moce.
-Potwór.- stwierdziłem.
Zwierze nie obserwowałoby nas tak długo, a przynajmniej mało to prawdopodobne.
-Jaki?- zapytała, ale nie zdążyłem udzielić odpowiedzi, bo przed nami pojawiły się czerwone, płonące ślepia.
-Eww... Szczerze mówiąc... Nie mam pojęcia co to.- stwierdziłem.
-Błyskotliwie.- mruknęła Ceniza.
Przed nami stał lew z nietoperzowymi skrzydłami. Pokusiłbym się o nazwanie tego stworzenia mantikorą, lecz nie miało ogona niczym u skorpiona. Tym lepiej dla nas. Mimo, że nie widzieliśmy jakie moce i umiejętności posiada ten stwór. Nie patyczkował się. Zaryczał tak, że fala dźwiękowa odrzuciła nas do wody.
-Nie! *kaszel* Nie! Tylko nie *kaszel* woda!- krzyczała Ceniza.
Szybko stworzyłem krę, na której znaleźliśmy się oboje. Klacz nadal  kaszlała, próbując pozbyć się wody z płuc. Pomogłem wydostać się jej na brzeg. Odwróciłem uwagę stwora uderzając w niego gradem lodowych odłamków. Wszystkie odbiły się od sierści.
-Świetnie. Pancerne futro. Tego jeszcze nie było.- mruknąłem.
Tymczasem lew wzniósł się w powietrze i wylądował na skale, nad nami. Po raz kolejny uderzyłem w niego lodem. Tym razem jeden z odłamków wbił mu się w skórę. Był to najwidoczniej jego słaby punkt. Brzuch. Zanim jeszcze zdążyłem przypuścić kolejny atak, lew zeskoczył ze skały całą złość kierując na mnie. Niewiele brakowało, a zdążyłbym zrobić unik i wyjść z tego bez szwanku. Niestety potwór dosięgnął mnie pazurami. Wbił mi je w mięśnie. Przenikliwy ból sprawiał, że mój umysł powoli się wyłączał. Zanim straciłem przytomność dostrzegłem, że kot stał się żywą pochodnią.

Ceniza? Ranię me postacie

24.09.2017

Od Darkness'a Cd Jagódka

Siedziałem w domu. Mieszkam na pustkowiu - w rzadko odwiedzanym lesie. Mój dom jest dosyć nietypowy jak na konia, ale można tu odpocząć, jak i przyjąć gości. To mieszkanie przypominało grube, dorodne drzewo, lecz było puste w środku. Drzwi zostały wydrążone z drewna i miały klamkę. Koniom trudno byłoby się tu dostać bez magii. Jak okiem sięgnąć podłogę okrywał miękki, zielony dywan z mchu. Dalej w pokoju głównym wygodne łóżko, lampa naftowa i kilka świeczek. Po prawej stronie były drzwi do mojego gabinetu. Panował tam półmrok, paliły się tylko świece i znajdowały się tam tylko dwa meble: wygodne łóżko terapeutyczne i fotel. Był to gabinet ,w którym przyjmowałem konie z problemami psychicznymi. Obok toaleta, przyodziana kwiatami i pnączami. Miałem jeszcze jeden pokój, do którego dochodzi się na lewo od pokoju głównego, a mianowicie bibliotekę. Często tam przesiadywałem, studiując filozofię i psychologię.
Gdy tak czytałem, ktoś zapukał do drzwi. To mnie zdziwiło - ukrywałem się tutaj przez moje nocne przemiany. Zamknąłem księgę i odłożyłem ją na miejsce. Przeszedłem przez przedsionek i otworzyłem drzwi. Ukazała mi się Jagoda, ta klacz z którą walczyłem ramię w ramię.
- Witaj... Jagoda, tak? - zacząłem dyskusję.
- Witam. Tak, Jagoda. - powiedziała niepewnie klacz - Przepraszam za najście, ale zaszłam na te tereny i byłam ciekawa, kto tu mieszka bądź mieszkał.
- Ciekawość jest czasem dobra, lecz może prowadzić do zła - zacząłem swoje metafory z uśmiechem.  - Zapraszam do środka - otworzyłem szeroko drzwi i zrobiłem miejsce do przejścia.
- Dziękuję... - nadal niepewnie powiedziała klacz. - Darkness, tak? - spytała.
- Tak. - odpowiedziałem i zaprowadziłem do pokoju głównego. Przysunąłem dwa krzesła i stolik.
- Herbaty? Kawy? Ziół? Czego dusza pragnie? - zapytałem.

Jagoda? :3 Przepraszam za krótkość, wenę zgubiłam gdzieś w szkole xD

Od Jagódki "Bitwa"

Ja za moment, miało się stać to, na co czekaliśmy. Wojna, w której nie obędzie się bez ofiar obydwu stron. Można było zobaczyć wrogą armię, ale nie była ona ogromna. Wzięłam głęboki wdech. Nie bałam się walczyć. Moim zadaniem było chronienie członków naszego stada, nawet tych, których nie lubiłam. Każdy, kto chciał walczył miał już przygotowaną broń. Nie mieliśmy za wiele łuczników, ale za to mieli wszystkie swoje umiejętności opanowane do perfekcji. Ja ich może do wysokiego poziomu nie opanowałam, ale staram się jak najlepiej walczyć.
- Przydałoby się więcej łuczników. - mruknęła Helecho. - Nie przypuścimy tak salwy. Będziemy musiały eliminować przeciwników pojedynczo.
Skinęłam głową, dając znak, że rozumiem ją.
- Nie przejmuj się jeżeli nie zabijesz. Ranny daleko nie zajdzie, a ktoś będzie musiał się nim zająć. - dodała po chwili. Z chęcią wysłuchałam jej rad. Jednak postanowiłam wykorzystać swoją ulubioną technikę, którą opanowałam do wysokiego stopnia.
- Zostaniemy tu na cały czas bitwy? - zapytałam.
- Aż nas nie wykryją. A w końcu to nastąpi. Zauważą skąd nadlatują strzały. Potem ja wzniosę się w powietrze. Ty zapewne także potrafisz oddawać strzały w locie. - spojrzała na mnie Helecho, a ja kiwnęłam szybko głową. Byłam bardzo dumna z tego, że się do czegoś przydam.
- Ile czasu zostało?
- Hmm... Woda zaczyna się już cofać. Niewiele. Przygotujmy się. - odpowiedziała klacz i zaczęła się przygotowywać do bitwy. Ja także to robiłam. Szybko ze zwykłego łuku stał się niesamowicie szybki i ostry srebrny łuk. Cały zestaw był srebrny. Był trochę nietypowy, ale trudno. Nie zwracałam na to uwagi. Po kilku minutach byłam już gotowa do walki. Nastała cisza. Słyszałam jedynie swój oddech oraz moje szybkie bicie serca. Ponownie wzięłam głęboki wdech. Po chwili już zaczęłam czuć satysfakcję. Przeciwników nie było za wiele. Nasza armia na pewno była większa. Nagle usłyszałyśmy okrzyk Wyrzutków, co oznaczało rozpoczęcie wojny. Helecho dała mi znak i wypuściłyśmy 3 strzały. Udało nam się pokonać 5 wojowników.
- Czas lecieć. - stwierdziła klacz, a ja bez słowa wzniosłam się w powietrze. Uśmiechnęłam się do siebie. Z góry mogłam wszystko dostrzec.
- Rozdzielimy się. - odparła Helecho, po czym odleciała w całkowicie inną stronę. Obserwowałam z góry przebieg bitwy. Użyłam swojej ponad przeciętnej szybkości i wypuściłam pięć strzał na raz do ofiar. Niestety, nie trafiłam do jednej z nich. Spróbowałam jeszcze raz. Udało się. Szukałam głownie oddzielonych od ogromnej armii wojowników, którzy najwyraźniej stchórzyli. Udało mi się niektórych z nich pokonać. Nagle zobaczyłam nowego członka, Darkness'a, który próbował pokonać jednego z Przywódców Straży. Szybko do niego podleciałam i pomogłam mu jak najszybciej zabić Przywódcę. I kolejny raz udało się. Po chwili wiedziałam, że ogier da sobie radę, gdyż towarzyszył mu piękny, ale i na pewno silny wilk. Uśmiechnęłam się do duetu i odleciałam, szukając kolejnych przeciwników. Nagle zobaczyłam Cenizę, która miała zamiar walczyć z jakąś klaczą. Użyłam swojej szybkości i trafiłam strzałą prosto w serce.
- Śmieszna jesteś. - powiedziała tajemnicza klacz jeszcze przed moim atakiem.
- Dzięki. - krzyknęła Ceniza.
- Nie ma za co. - uśmiechnęłam się i odleciałam dalej. Jeszcze wcześniej ujrzałam spadającą Helecho, co mnie zaniepokoiło. Miałam ochotę polecieć do niej i ją uratować, ale widziałam, że już nasz szpieg się nią zajął. Westchnęłam z ulgą i zaczęłam dalej lecieć. W tym samym czasie udało mi się trafić strzałą przeciwnika. Ofiara przeżyła, ale stała się przeźroczysta. Po chwili zdecydowałam się na powrót na ziemię, żeby jeszcze coś zdziałać. Armia przeciwna zmniejszyła się. Dwóch wojowników na raz miało ochotę ze mną walczyć. Niestety, byli chyba silniejsi ode mnie. Okazało się, że obydwoje mieli moce natury. Zaplątali mnie w ogromną, zieloną roślinę. Próbowałam się wydostać, ale na próżno.
- I co teraz nam zrobisz? Nie jesteś taka silna, jak nam się zdawało! - powiedziała klacz.
- Hahahaha!!! - obydwie klacze zaśmiały się, a moje oczy błysnęły jasnym światłem.
- To już za wiele... - szepnęłam. Zaczęłam się robić coraz ciemniejsza i coraz silniejsza. Budziła się we mnie Moc Gwiazdy Polarnej. Bałam się jej użyć i unikałam tego, ale teraz nie miałam wyboru. Kiedy byłam już gotowa, moje oczy nadal były oświetlone. Uderzyłam z całej siły kopytami, dzięki czemu wywołałam małe trzęsienie ziemi. Użyłam także Gwiezdnego Łuku, dzięki któremu udało mi się pokonać klacze. Po chwili wróciłam do normalnej postaci. Moje oczy także stały się normalne. Wzbiłam się w powietrze. Właśnie jeden z członków pokonał Przywódcę Wyrzutków. Armia została pokonana. Niektórzy przeżyli, ale uciekli. Uśmiechnęłam się do siebie. Niestety, nie obyło się także bez ran, rannych i ofiar. Szybko zleciałam na ziemię w stronę małego zebrania, gdzie znajdowała się Helecho i Steel.
- Musimy pomóc rannym! - krzyknęłam. - Jest ich spora ilość... - dodałam, po czym spojrzałam na Helecho.
- Wiemy. Musimy im pomóc. - powtórzyła klacz i się do mnie uśmiechnęła. Ja także odwzajemniłam ten gest. Wreszcie, koniec wojny! Rany nie były poważne. W ogóle nie zwracałam uwagi na lejącą się krew oraz otarcia.

Koniec c:

Od Cenizy "Bitwa"

Dopiero co ich schwytali... A już mieliśmy z nimi walczyć. Tak oto zapowiada się dzisiejszy dzień. Odpływ... Bo tylko to interesuje teraz obydwie strony medalu. Ciemną i jasną. Ich i nas. Wiatr targał nasze grzywy. Stałam w szyku z niepokojem patrząc się w stronę odległego brzegu. Spojrzałam na konia stojącego obok mnie. Patrzył się tam gdzie ja patrzyłam się wcześniej. Wszyscy w grobowej ciszy oczekiwali na znak do walki. Tylko czasami któryś z nas parsknął lub kichnął. Słychać było też szczęk zbroi i lekkie podmuchy wiatru. Tak to była tylko cisza. Cisza zapowiadająca jedną z wielu pewnie bitew... Oczy wszystkich skierowane w jedną stronę. W stronę, z której miały nadejść siły wroga... Siły zapewnee tak samo zdeterminowane jak i my. Siły, z którymi musimy wygrać.
Podniosłam wzrok słysząc odgłos skrzydeł... Na całe szczęście był to tylko Mal. Najwyraźniej on też nie mógł już usiedzieć w miejscu. Przyglądałam się jak wymienia zdanie z krukiem. Pozostało niewiele czasu... Musiałam się skupić. Liczy się tylko jedno: zwycięstwo. Zapewne nie obejdzie się bez ofiar... W ich szeregach jak i w naszych.
Z niecierpliwością oczekiwałam na jakiś znak. Za niedługo woda powinna osiągnąć najniższy poziom i właśnie wtedy spodziewaliśmy się ataku.
Ruszyliśmy pełną parą na szarżujące z naprzeciwka szeregi wroga. Nasi łucznicy powoli rozbijali je z pomocą Mal'a i jego mini tornad. Nie przejmowałam się atakami z ich strony. Prawie każdego napotkanego wroga zamieniłam w żywą pochodnię. Najłatwiej szło z końmi natury. Wytwarzali pędy roślin koło mnie a ja po prostu je podpalałam. Dla mnie bitwa to zabawa. Mogę wtedy się wyżyć... Wyrzucić emocje. Patrzyłam z zadowoleniem na każdego palącego się konia. Ten widok sprawiał mi niejaką radość.
Przez chwilę Helecho i Mal rozmawiali ze sobą. Oczywiście nie obeszło się bez tego, żebym ja też wtrąciła swoje trzy grosze. Tylko jednemu z naszych się to nie podobało... Doradcy Steel'owi.
Krzyk... Widok spadającej Helecho... Lekko mnie przeraził. Na całe szczęście refleks naszego szpiega można powiedzieć, że ją uratował. Uspokojona wróciłam do robienia żywych pochodni.
Ogień kontra woda... Tak oto stanęłam twarzą w twarz z znienawidzonym prze ze mnie żywiołem.
- Nie dam ci wygrać - wycedziłam przez zęby, gdy klacz po raz kolejny udaremniła mój atak.
- Śmieszna jesteś - powiedziała zanim dostała strzałą prosto w serce.
- Dzięki - krzyknęłam do Jagody.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się i poleciała dalej.
Ja tak samo wróciłam do walki. Siły wroga wyraźnie osłabły. Zostali tylko najsilniejsi i ich przywódca. Powoli dostawaliśmy się do niego. Coraz mniej nas dzieliło do ostatniego żywego członka Wyrzutków.
I w końcu po długiej i męczącej bitwie nadszedł tryumf... Przywódca wroga padł. Walczył do końca... Mimo odniesionych ran walczył. Ceniłam jego chęć zwycięstwa... Lecz poległ... A my mogliśmy świętować zwycięstwo... Rozejrzałam się po polu walki. Jeszcze niedawno pełnym krzyków i wałki. Teraz leżały tylko trupy i ranni...
- Trzeba odszukać rannych... I im pomóc - powiedziałam sama do siebie

Koniec c:


Od Darkness'a "Bitwa"

Bitwa? Dopiero dołączyłem do stada... Gdy się o tym dowiedziałem, nie chcąc stchórzyć musiałem powiedzieć że pójdę. Zresztą, to moje nowe stado. Muszę je bronić! Nie jestem jakoś mega mocny, ale mam nadzieję że na coś się przydam. Schowałem się obok w lesie. Walka toczyła się dobrych kilkadziesiąt metrów odemnie. Gdy postanowiłem wkroczyć na pole walki, niedaleko usłyszałem szelest liści. Przełknąłem ślinę. Schowałem się za dużym głazem, gdy obsreowałem otoczenie. Pośród drzew ukazał się jeden z tzw. Wyrzutków. Miał przy sobie oszczep ostry niczym wilczy kieł. Ze złotą zbroją kroczył dumnie.
- To jeden z dowódców wojsk - szepnąłem sam do siebie. - Muszę go powstrzymać, bo jeśli za nim kroczy cała armia, podejdą nasze stado od tyłu!
Wysiliłem umysł, i z pod ziemi zaczęły wyrastać zielone pnącza, które oplątały wyrzutka całkowicie. Były mocne jak stal - nie mógł się z nich wydostać, nawet jak zapłonął. Niedługo po tym, przyszło jeszcze kilkudziesięciu Wyrzutków. Miałem rację - to był dowódca armii. Próbowali uwolnić szefa, lecz bezskutecznie. Zacisnąłem pnącza jeszcze mocniej. Ta armia wyglądała mocno skromnie w porównaniu do swego przywódcy. Nie dałbym sobie sam rady, więc poprzez telepatię poprosiłem aby kilka koni z naszego stada pomogło mi pokonać wojowników. Jako pierwsza przybyła klacz. Miała na imię Jagoda. Razem ruszyliśmy w bój. Zacząłem zauważać że samymi kopnięciami nie za bardzo ranię przeciwników, więc postanowiłem użyć żywiołu. Ogień - tylko to mogło mi pomóc. Stanąłem dęba i tak mocno uderzyłem kopytami o ziemię, że huk niósł się po lesie, a wszyscy wojownicy spojrzeli na mnie. Najpierw nic się nie działo, lecz po kilku sekundach - wokół nich pojawiły się płonące obręcze, które uniemożliwiały im ruchy. Razem z Jagodą połowę Wyrzutków zabiliśmy, a połowę zostawiliśmy aby powoli umierali z przegrzania. Byliśmy potrzebni na polu walki, czym się nie zdziwiłem. Po tym zajściu odwaga zajęła pierwsze miejsce w moim sercu, i z kopyta ruszyłem na przeciwników. Zadawałem ciosy ogniem, podpalałem strzały łuczników, unieruchamiałem Wyrzutków poprzez wypuszczanie pnączy oraz kopałem. Przypomniało mi się, że w moim domu został Kill ( mój towarzysz ). Zagwizdałem, a po kilku minutach wilk walczył u mego boku. Zawsze dodawał mi otuchy w walce. Nim się obejrzałem, a tu zniknęły dwie armie.

Teraz wasza kolej c;

Od Mal Sueño "Bitwa"

Ostatnie minuty przed bitwą kręciłem się w kółko. Nie byłem w szyku bojowym. Moje moce pozwalały tylko na atak z powietrza. Do odpływu nie pozostało dużo czasu. Wiatr targał grzywami stojących w szeregach wojowników. Każdy z nich był gotowy oddać życie na tej ziemi... Mimo mojej profesji też miałem zamiar brać w tym udział. Każdy teraz się przyda... Nie wiemy jak silne są wojska przeciwnika.
Gdzieś tam na drugim brzegu czaiła się banda Wyrzutków czekających na obniżenie się poziomu wody i zaczęcie walki. Stanąłem i zacząłem obserwować horyzont. Curevo z wyraźnym niepokojem latał nad naszymi głowami. Najwyraźniej wyczuł, że coś się święci... I to coś nie jest dobre... Zapewne będzie kosztować zdrowie jak i życie wielu naszych. Cisza przed walką była nie do zniesienia. Wszyscy stali i czekali aż zacznie się coś dziać. Woda coraz szybciej się cofała. Do bitwy nie zostało dużo czasu. Postanowiłem nie myśleć kiedy nastąpi atak. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem oceniać pole, na którym za niedługo rozpocznie się wielka walka.
- Same równiny - kruk pojawił się obok mnie.
- Idealny teren... - powiedziałem niby sam do siebie.
Skierowałem swój wzrok na naszą armię. Większość z nich miała miecze i tym podobne... Oczywiście nie licząc mocy. Niestety mieliśmy za mało łuczników... Helecho chyba też to zauważyła. Stała na tyłach razem z Jagódką. Wyraźnie nad czymś dyskutowały. Jak się mogłem domyślić... Była to pewnie bitwa.
Wrogowie nadciągnęli. Nasi ruszyli do ataku. Ja z powietrza próbowałem opóźnić pędzącą szarżę. Tworząc małe tornada dezorientowałem wroga, sprawnie psując ich szyk. Nim się obejrzałem na naszych przeciwników nadleciały salwy strzał wystrzelone z łuków. Jak na razie moje zadanie się skończyło. Poleciałem szukać kogoś komu przydałaby się pomoc. Materializowałem się w powietrzu tam gdzie wrogów było za dużo i przydałoby się ich lekko "rozdzielić".
Podlecialem do Helecho sprawnie atakując już moimi mocami przeciwników.
- Jak idzie? - zapytałem pomiędzy atakami.
- Nie najgorzej - przyznała z uśmiechem i posłała kolejną strzałę.
- Miło czasem wyładować się na agresywnych Wyrzutkach - usłyszeliśmy pod sobą, gdzie Ceniza użyła pożogi, by zrobić z wroga żywą pochodnię - Ups - dodała po chwili
- I wy macie czas na pogawędki? - usłyszałem pod sobą kpiący głos Steel'a, gdy otaczał płonącego ogiera ścianą lodu
- Sam się do nich dołączyłeś - prychnęła Helecho.
- Który z nich to przywódca? - zapytała Ceniza.
Przywódczyni wzniosła się wyżej i obserwowała równinę pogrążoną w ferworze walki. Sam skupiłem się na ataku.
Usłyszałem krzyk. Odwróciłem się i zobaczyłem Helecho spadającą w dół. Z jej skrzydła wystawał oszczep. Nie zastanawiając się długo użyłem podmuchu wiatru by oddalić ją jak najdalej od miejsca bitwy. Poleciałem za nią. Na szczęście bezpiecznie wylądowała na zrobionej przed siebie siatce z roślin
- Nic ci nie jest? - zapytałem.
- Głupie pytanie - stwierdziła skrzywiona z bólu - Wyciągnij to ze mnie!
- Jeżeli to wyciągnę, buchnie krew - popatrzyłem na nią.
- Wiem. Dam sobie radę! - krzyczała.
Starałem się jak najdelikatniej wyciągnąć ostrze ze skrzydła klaczy. Po udanym zabiegu Helecho zrobiła sobie prowizoryczny opatrunek z roślin.
- Uciekaj do Camino - nakazałem jej.
Nie chciałem mieć nikogo na sumieniu.
-Nie... Nie, nie, nie! Muszę iść walczyć. Mam jeszcze nóż. Albo będę strzelać stąd do wrogów - zapewniała.
- Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić - starałem się ugasić jej zapędy. Rana nie wydawała się być powierzchowna...
- Ale musisz. To rozkaz - walnęła - Idź walczyć, a ja postaram się wam pomóc
Posłusznie wróciłem na pole bitwy... Nasi wyraźnie zaczęli wygrywać. Zanim zdążyłem się włączyć do bitwy ostatni z nich padł trupem. Był to ich przywódca... Walczył do końca. Ale to my zwyciężyliśmy.

Hehehe xd... Koniec c:

Powitajmy Darkness'a!

Do naszego stada dołączył nowy ogier.
Darkness

|24 lata|Uczony|Ogień, Umysł, Driada|

Od Helecho "Bitwa"

Do odpływu zostało kilkanaście minut. Doskonale widzieliśmy wrogie wojsko. Na szczęście nie należało do tych wielkich, ale i tak stanowiło dla naszych sił godnego przeciwnika. Napięcie w obozie sięgało zenitu. Każdy miał już swoją broń i oczekiwał na walkę. Steel zadbał, by wojownicy ustawili się w formacji bojowej. Ja z Jagódką zajęłyśmy stanowiska trochę dalej, tak, aby nadal móc wygodnie ostrzeliwać wroga.
-Przydałoby się więcej łuczników -mruknęłam.- Nie przypuścimy tak salwy. Będziemy musiały eliminować przeciwników pojedynczo.
Skinęła głową, dając znać, że się ze mną zgadza.
-Nie przejmuj się jeżeli nie zabijesz. Ranny daleko nie zajdzie, a ktoś będzie musiał się nim zająć.- dodałam po chwili.
Uśmiechnęłam się w duchu, widząc jak skwapliwie przyjmuje moje rady do wiadomości. Chętnie zobaczę jak sobie radzi z łukiem. Steel nie dałby jej jednak pozycji łuczniczki, gdyby nie potrafiła się z nim porządnie obchodzić.
-Zostaniemy tu na cały czas bitwy?- zapytała.
-Aż nas nie wykryją. A w końcu to nastąpi. Zauważą skąd nadlatują strzały. Potem ja wzniosę się w powietrze. Ty zapewne także potrafisz oddawać strzały w locie.- spojrzałam na nią pytająco, a ona pokiwała głową.
-Ile czasu zostało?
-Hmm... Woda zaczyna się już cofać. Niewiele. Przygotujmy się.
Upewniłam się, że leży obok mnie zapasowy kołczan i założyłam cięciwę na łęczysko. Bez niej łuk to przecież tylko bezużyteczny patyk. Miałam również przypasaną skórzaną pochwę z nożem na wypadek bezpośredniego starcia. Oczywiście mogłam również skorzystać ze swoich mocy. Jagoda również popełniła wszelkie przygotowania. Nagle pojawił się obok niej srebrny łuk. Jego ostre ramiona z pewnością świetnie działały w charakterze ostrzy.
Na brzegu nastąpiło poruszenie. Zauważyłam, że poziom wody jest już dostatecznie niski, aby przejść po Moście. Steel stał na czele oddziału i ze spokojem obserwował horyzont. Zapewne czekał, aż pojawią się tam wrogie jednostki.
Cisza przed bitwą jest czymś niezwykłym. Słyszałam tylko oddech Jagody i bicie własnego serca. Ptaki ucichły czując, że coś jest nie tak. Po chwili do mych uszu doszły miarowe odgłosy kroków. Nie ustawały mimo, że przeciwnik znajdował się w naprawdę beznadziejnej sytuacji do ataku. Widocznie dowódcy byli słabymi strategami. Wojska ustawione w wąskich szeregach ruszają na pewną śmierć. To nie będzie bitwa na otwartym polu. Ale... Mogą mieć jakiegoś asa w rękawie.
Moje rozmyślania przerwał okrzyk nadciągających Wyrzutków. Ruszyli galopem do ataku, widocznie mając nadzieję, że samą siłą natarcia zdołają zmusić swojego przeciwnika do cofnięcia się.
Dałam Jagódce znak i razem wypuściłyśmy trzy strzały jedna po drugiej. Ona celowała w pierwszy rząd, ja w drugi. Upadło cztery z sześciu celi. Jeden biegł dalej, nie zważając na strzałę wbitą w bok. Niestety jeden pocisk nie trafił w cel. Westchnęłam, ale zakładałam już kolejny na cięciwę.
Łuki ponownie zagrały swoją złowróżbną pieśń, a sześć pierzastych pocisków wyruszyło w podróż do celu. Trafiło.
Tymczasem na pole bitwy dotarły wszystkie jednostki wroga. Udało im się przedrzeć i teraz walka toczyła się na otwartym polu. Wojownicy radzili sobie nieźle, ale także ponosili straty.
Po kolejnym naszym ataku, w którego skutku śmierć poniosła piątka Wyrzutków z ostatnich szeregów, dostrzegli nas ich towarzysze. Ruszyło ku nam kilku wrogich wojowników.
-Czas lecieć.- stwierdziłam, a Jagoda bez słowa wzniosła się w powietrze.
Podążyłam za nią i rozejrzałam się.
-Rozdzielimy się.- stwierdziłam i zanurkowałam.
Wznosiłam się kilka metrów na d walczącymi i pomagałam naszym strzelając do wrogów. Dołączył do mnie na chwilę Mal, który z pomocą swoich powietrznych mocy rozprawiał się z przeciwnikami.
-Jak idzie?- zapytał w chwili między kolejnymi atakami.
-Nie najgorzej.- przyznałam z zawadiackim uśmiechem i posłałam strzałę w pierś wroga.
-Miło czasem wyładować się na agresywnych Wyrzutkach.- usłyszeliśmy pod sobą, gdzie Ceniza użyła pożogi, by zrobić z wroga żywą pochodnię.
-Ups.- dodała.
-I wy macie czas na pogawędki?- zapytała kpiąco Steel, gdy otoczył płonącego ogiera ścianą lodu.
-Sam się do nich dołączyłeś.- prychnęłam.
-Który z nich to przywódca?- zapytała Ceniza.
Wniosłam się wyżej i zaczęłam go szukać. Jeżeli to Jeta, powinnam go rozpoznać. Po kilku minutach zauważyłam masywnego, siwego ogiera, który walczył właśnie z jednym ze strażników. Poznałam go po obszernej bliźnie nad lewą łopatką. Wymierzyłam. Cięciwa zadrgała, a strzałą popędziła w stronę Wyrzutka. Dostrzegł ją. Stworzył tarczę z pola siłowego i odbił pierzasty pocisk. Obserwowałam go, będąc ciągle w ruchu. Nie doceniłam jednak jego towarzyszy. Poczułam nagle przenikliwy ból w mięśniach skrzydła. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam oszczep. Nie mogłam poruszać pechowym skrzydłem, więc spadłam z krzykiem. Z rany sączyła się krew. Mal zdążył jednak zareagować. Podmuchem wiatru oddalił mnie od walczących, a sama stworzyłam z roślin siatkę, na którą spadłam.
Szpieg wylądował obok mnie.
-Nic ci nie jest?- zapytał mimochodem.
-Głupie pytanie.- stwierdziłam skrzywiona z bólu.- Wyciągnij to ze mnie!
-Jeżeli to wyciągnę, buchnie krew.
-Wiem. Dam sobie radę!- krzyczałam, by dać upust emocjom i cierpieniu.
Mal powoli wysuwał oszczep, po czym szybkim, gwałtownym ruchem go wyciągnął. Błyskawicznie stworzyłam z roślin prowizoryczny opatrunek.
-Uciekaj do Camino.- nakazał mi Mal.
-Nie. Nie, nie, nie! Muszę iść walczyć. Mam jeszcze nóż. Albo będę strzelać stąd do wrogów.- zapewniłam.
Buzowała we mnie adrenalina. Pobudzenie sprawiało, że ból stawał się jakby odległy.
-Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić.- powiedział do mnie łagodnie szpieg.
-Ale musisz. To rozkaz.- warknęłam. -Idź walczyć, a ja postaram się wam pomóc.
Posłuchał mnie z ociąganiem. Odleciał. Obejrzałam opatrunek z roślinnych włókien nasączonych krwią.
-Nie dam rady się teraz skupić. Nie wymierzę i jeszcze trafię naszego.- mruczałam do siebie.
Tymczasem walka trwałą w najlepsze, a siły Wyrzutków widocznie się kurczyły...

Wasza kolej c:

Od Bandidy cd. Ozyrysa

Nie wiem czy Ozyrysa w ogóle interesowały moje wywody na temat Nivy, ale wyglądał jakby słuchał tego z zaciekawieniem. Wydawał się dobrym słuchaczem. Nawet go polubiłam. Mimo tego, że czasem wpadał w zamyślenie... Trochę tak jak ja. Prowadziłam go do Speculum. Czyli tam gdzie chciał. Najwyraźniej lubił chłodny klimat i otoczenie . Do tego miejsca prowadziły bardzo kręte drogi. Nawet na się gubiłam chociaż się tu wychowałam. Całą drogę zanudzałam go opowieściami o historii i gdzie może znaleźć składniki do eliksirów. Chociaż to drugie mogło mu się przydać. W końcu jest alchemikiem. Mijaliśmy różnorakie drzewa, polany i łąki. W końcu powietrze zaczęło być zimniejsze. Oznaczało to, że powoli zbliżaliśmy się do Speculum.

- Nie rozumiem - powiedziałam słysząc ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie
- Nie ważne... Mówiłem sam do siebie - dalej grzebał kopytem w kamienistym dnie jeziora
Nie odezwałam się. Tak samo nie chciałam wiedzieć co teraz myśli. Staliśmy tak ja na brzegu, on w wodzie i wdychaliśmy chłodne powietrze spotęgowane przez wiejący wiatr. Patrzyłam na drzewa nas otaczające. Przechylały się to w jedną, to w drugą stronę. W oddali można było dostrzec lekko ośnieżone szczyty Gór Smoczych.
- Idziemy już? - popatrzyłam na Ozyrysa
- Jak chcesz - ogier wyszedł z jeziora
Oprowadziła mi go jeszcze po krainie, lecz chyba najbardziej podobało mu się Speculum. Rozstaliśmy się przy twierdzy Camino. On skierował się do biblioteki, a ja do lasu.


Koniec
Rozumiem, rozumiem xd... Mi tam wygodniej na telefonie pisać :) 

Od Ozyrysa C.D. Bandidy

Wiele spraw kłębiło się w mojej głowie. Pytań nasuwała się masa, ale musiałem zacząć w prosty i nienatarczywy sposób.
- Zechciałabyś opowiedzieć mi trochę o terenach stada?
Czułem, że coś ją dręczy, lecz powód nie był mi znany.
- Oczywiście!  odparła z entuzjazmem, jak na przywódcę przystało. - Zacznijmy od Górskiej Twierdzy, choć pewnie już o niej wiesz. - parsknęła pod nosem, ruszając przed siebie. - Oczywiście jest to siedziba alf.
Klacz prowadziła przez las nie przestając opowiadać. Szczególnie zaintrygowała mnie pewna rzecz, o której Bandida nie planowała opowiadać.
- Mamy też pustynie, ale to raczej nic ciekawego. - westchnęła i już miała kontynuować swój wywód, kiedy zdążyłem wtrącić swoje pięć groszy.
- Teoretycznie nic ciekawego. Piach i upał. Żywej duszy brak, ale właśnie takie ignorowane miejsca bywają mylące. Cicha woda brzegi rwie. - wysiliłem się na uśmiech, próbując obrócić stwierdzenie w żart, choć tak na prawdę zależało mi głównie na każdej informacji jaką posiadała.
- No tak, panuje legenda o ukrytych artefaktach, ale skoro, aż tak cię ciągnie do nieodkrytych to może pokaże ci Speculum? - klacz przystanęła w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
- Czymże jest Speculum? - zmrużyłem oczy.
- Pojezierze. U podnóża smoczych gór. - skwitowała. - Woda jest lodowata, ale jeśli jesteś na tyle uparty to na dnie można znaleźć przydatne skarby. - prychnęła, jakby to, że nie dam sobie rady było oczywiste.
- A więc, pokaż mi Speculum.
Przebyliśmy kawał drogi w ciszy. W pewnym momencie miałem wrażenie, że nawet ona się zgubiła.
- Surowy, ale piękny klimat. - odparła, głęboko wdychając lodowate powietrze.
Nie mogłem spostrzec tego co moje towarzyszka, lecz chłód wiatru, cisza i zapach iglastych drzew zawsze do mnie przemawiał. Przyznałem jej rację, stąpając do przodu. Bandida odepchnęła mnie z krzykiem.
- Uważaj! Woda jest okropnie zimna, a ja nie mam zamiaru potem wskakiwać tam na ratunek, bo ktoś nie umie pływać. - warknęła, lecz nie była zła.
- Spokojnie. - odetchnąłem, delikatnie odpychając kopyto Bandidy. - Umiem pływać. Zimno też mi nie przeszkadza.
Nie planowałem jednak nurkować, przynajmniej na teraz. Jezioro było okropnie głębokie. Nie dałbym rady wstrzymać oddechu na tak długo. Przysiadłem na skalistym brzegu. Przewodniczka wyraźnie zaczynała się nudzić.
- Bandido, czy jest w stadzie ktoś kto także panuje nad wodą? - spuściłem łeb, kopytem naruszając taflę wody.
- Tak sądzę. Cole, jeżeli się nie mylę. - nastąpiła głucha cisza, dopóki pewne fakty do niej nie dotarły. - Skąd wiesz nad czym "panuję"?
- To widać. - uciąłem krótko, nie zważając na donośny głos odbijający się echem wśród pobliskich lasów.
- Sądziłam, że masz problemy ze wzrokiem.
- Patrzycie, lecz nie widzicie. Słuchacie, ale nie słyszycie. Dotykacie, ale nie czujecie. Zmysły są nieprzewidywalne i z reguły bardzo ograniczone. To mózg jest potęgą, czasem wspartą przez intuicje. - pokręciłem głową przecząco sam do siebie. - Nie ważne już.

Bandida?
Jak coś to nie olewam, po prostu nie mam internetu na tyle w internacie, żeby móc spokojnie pisać, a na telefonie jest strasznie niewygodnie. Więc pewnie będę odpisywać tylko w weekendy, dopóki nie załatwię sobie nielimitowanego. :/

23.09.2017

Powitajmy Cole'a!

Do naszego stada dołączył nowy ogier.
Cole

|28 lat|Podróżnik|Czas, Śnieg i Woda|

Od Bandidy cd. Lady

Burza powoli miała się ku końcowi. Z lekkim smutkiem popatrzyłam na odchodzące ku zachodowi chmury. Zaczęłam się zastanawiać co tam u naszych oddziałów nad rzeką. Do odpływu pozostało nie dużo czasu. Musieli szybko wymyślić plany na każdą sytuację. Może mogłabym im jakoś pomóc? Nie... To niemożliwe. Nie znam się na walce. Z zamyślenia wyrwała mnie Lady.
- Dzięki za schronienie - powiedziała
Popatrzyłam na nią.
- Nie ma za co - odpowiedziałam po chwili - To co? Idziemy zwiedzać? - wyszłam przed jaskinię, zostawiając klacz w środku.
- Jasne - klacz wydawała się być już pewniejsza siebie.
Nie wiedziałam, że działam onieśmielająco. No, ale nie zawsze można wpaść na zastępcę przywódcy w takiej sytuacji. Tym bardziej jeśli jest się nowym i nie zna się za bardzo Nivy.
- Znamy się niedługo i nie znam jeszcze twojego imienia - powiedziała wychodząc z jaskini i stając obok mnie.
- Bandida - popatrzyłam na nią - A ty?
- Lady. Nie wyczytałaś tego z moich myśli? - klacz wyglądała na zdziwioną.
- W myślach czytam tylko wtedy, kiedy jest mi to potrzebne... Lub kiedy chce się czegoś za wszelką cenę dowiedzieć. A do tej informacji nie dotarłam - uśmiechnęłam się do niej.
- Yhm... A twoja profesja to?
- Wyrocznia - moje uszy na ułamek sekundy położyły się w linii szyi.
- Masz kontakt z Kairavi?
- Raczej ona ze mną... - popatrzyłam na kamień leżący pod moimi kopytami - To gdzie chciałabyś najpierw pójść?
- Nie znam tych terenów... Więc prowadź.
Zamyśliłam się. Gdzie najpierw zabrać nową... Szłyśmy moimi ulubionymi ścieżkami. Rozglądałam się w poszukiwaniu jakichkolwiek członków stada, ale najwyraźniej wszyscy zostali zmobilizowani do obrony brzegu.
- W twierdzy pewnie już byłaś - zapytałam kierując się w stronę jeziora.
- Yhm - przytaknęła.
- Spodziewałam się... Jak masz jakieś pytania to pytaj... Rzadko mam okazję z kogoś oprowadzać - popatrzyłam na nią.
- Ile jest członków stada?
- Hmmm... - zamyśliłam się - Spisy są gdzieś w bibliotece... Ale mogę ci powiedzieć kogo znam... Helecho, klacz żywiołu natury i powietrza, jest dobrą przywódczynią jak i zarządcą straży, Steel jest jej dowódcą... Nie znam go za dobrze... Wiem tylko, że włada materią i lodem. Mal Sueño, ogier żywiołu ciemności, energii i powietrza. Szpieg specjalny. Zamknięty w sobie, rzadko można go spotkać, a o rozmowie to już nie wspomnę. Ozyrys to nasz Alchemik. Jego żywioły to sprawiedliwość, prawda i mgła. Najstarszy i ślepy. Przeniósł się do nas z innego wymiaru. I na sam koniec Ceniza. Klacz czystego żywiołu ognia... Jedna z wojowniczek. Ma swoją ulubioną polanę w lesie. Zapał do wojen odziedziczyła po ojcu. No jeszcze jestem ja... Klacz żywiołu kosmosu i wody... I w sumie tyle - klacz z wyraźnym zainteresowaniem słuchała moich opowieści.
- Kosmosu? - popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- Yhm - mój wzrok mówił jedno: Nie chcę o tym mówić.
Resztę drogi do Jeziora Objawień pozostałyśmy w milczeniu. Lady z uwagą obserwowała drzewa i zakamarki, przez które ją prowadziłam. Gdy tylko usłyszałam szelest skierowałam mój wzrok w stronę, z której dochodził.
- Kogo ja widzę? - powiedziałam gdy zza krzaka wyszła Mariposa, a za nią Libro.
- Witaj - klacz przywitała się ze mną.
Libro nadal stała i nic nie mówiła. Najwyraźniej ze swoich książek została wyciągnięta siłą.
- Kto to? - zapytała przyglądając się Lady.
- Lady. Jestem tutaj nowa - popatrzyła na pegaza.
- Ja jestem Libro, a to jest Mariposa - przedstawiła siebie i klacz obok.
- Miło mi.
- Libro napewno z chęcią coś ci opowie. Jeśli chcesz - Mariposa popatrzyła na Lady a potem na mnie.

(Lady?)

Od Lady CD. Bandidy

Popatrzyłam na klacz z widocznym zdziwieniem. Skąd zna moje myśli?
- Czytam Ci w myślach - stwierdziła, co było dla mnie znajome. Sama mam ten dar, ale tylko za zgodą rozmówcy. Ciekawiło mnie, kto może mi pokazać różne tereny w stadzie i czy w ogóle ktoś taki się znajdzie, a skoro już zaczęłyśmy rozmowę skorzystałam z okazji.
- Znasz może kogoś kto mógłby mi pokazać całą krainę?
Usłyszałam o karym pegazie imieniem Mal Sueño, którego spotkać mam szansę w lesie ze swoim krukiem. Pewnie kiedyś go spotkam, albo i nie.
Nad Nivą siła burzy zaczęła gwałtownie rosnąć. Nie ukrywam, że uczucie, iż jesteś w małej jaskini w którą zawsze coś może trafić jest przerażające. Ale nieraz już słyszałam że jestem panikarą i myślę o tym, o czym nie powinnam, a nie chciałam się zbłaźnić. Uczucia i emocje są jednak silniejsze ode mnie i nie potrafię ich ukryć. A ta sprawa naprawdę ma coś w sobie. Czujesz survival. Jesteś jakby w maleńkim domku w środku huraganu. Czy przeżyjesz? Zależy od tego twoje szczęście.
Znowu wyobraźnia mnie poniosła. Lubię myśleć, ale myślenia te są zazwyczaj nieodpowiednie. Wpadam w różne kłopoty, ale z jakiegoś powodu zawsze udaje mi się z tych akcji wybrnąć. Szczęście? Możliwe.
Nagle, potężnie uderzyło a ja "skoczyłam" ze strachu. Rozbawiona klacz tylko popatrzyła się na mnie.
- Co ci jest? - spytała przekręcając łbem.
- Huh... Jest tak, że nie każdy lubi burzę. - przyznałam się.
Klacz odwróciła się w stronę wejścia do jaskini i przyglądała się pogodzie. Siedzimy tu od czasu rozpoczęcia burzy, czyli stosunkowo krótko, a mianowicie pięć minut. Nadal nie znam imiona klaczy, choć bardzo chętnie bym je poznała.
- Ja natomiast należę do koni lubiących taką pogodę - przerwała kilkusekundową ciszę.
Rozumiem. Każdy jest inny, chociaż my, konie, jesteśmy dość płochliwe, zdarzają się wyjątki, na przykład taki jednorożec.
Miałam wrażenie, że chmury bladną. Burza za zaczęła stawać się spokojniejsza, co dodało mi nieco pewności siebie. Po kilku chwilach nad naszymi głowami przestało padać, przez co wyszłam na świeże powietrze.
- Dzięki za schronienie - podziękowałam klaczy.

< Bandida? >

Od Steel'a cd. Od Jagódki

Noc nie przyniosła żadnych ciekawych wydarzeń. Spędziliśmy ją przy ogniskach, udało mi się nawet zaczerpnąć kilku godzin snu. Co cztery godziny zmieniała się warta, ale nam nie przyszła ona w udziale. Ja, Helecho i Mal zajmowaliśmy się przez chwilę obmyślaniem strategii w razie ataku. Spędziliśmy tak dobrą godzinę, po czym poszliśmy spać. Obudziłem się równo ze wschodem słońca. Kilku strażników stało już przy dogasających ogniskach, dwóch dostrzegłem nad rzeką, niosących bukłaki. Dołożyłem do żaru trochę chrustu, który przyniesiony wczoraj wieczorem z lasu, leżał teraz w wiązkach obok namiotu. W krótkim czasie uzyskałem ogień, który ogrzewał mnie w chłodzie poranka. Poszedłem w stronę juków. Wyciągnąłem niewielki prowiant składający się z kaszy z suszonymi jabłkami. Jasne, mogłem zadowolić się trawą, ale kasza jest moim zdaniem smaczniejsza. Zaczekałem na wodę. Gdy tylko została przyniesiona, napełniłem nią prowizoryczną miskę z wypalanej gliny. Umieściłem ją nad ogniem i zaczekałem, aż się zagotuje, po czym dodałem suchy prowiant. Gdy kasza stygła, dołączył się do mnie Mal, który wrócił z patrolu.
-I jak?- zapytałem.
-Nic ciekawego. Przepadli.- mruknął niezadowolony.
-W końcu się pojawią. Jeżeli zostaną dostrzeżeni w innym miejscu, straż nas powiadomi. Jest rozlokowana praktycznie wszędzie, a oni nie mogli tak zwyczajnie rozpłynąć się w powietrzu.
Zgodził się ze mną, po czym sam postanowił przygotować sobie posiłek.
-○-
Wieczorem wybrałem się na obchód okolicy. Burza, która zaskoczyła nas po południu już minęła. Wszedłem głębiej w las uważnie nasłuchując. Mogłem zamienić się w jakieś leśne zwierze, lecz na razie nie odczuwałem takiej potrzeby. Usłyszałem, że ktoś znajduje się na polanie ukrytej za krzewami. Zbliżyłem się tam ostrożnie. Nagle obok mnie pojawił się pegaz i zaczął mierzyć do mnie ze srebrnego łuku.
-Kim jesteś?!- usłyszałem krzyk klaczy.
Zaskoczyła mnie muszę przyznać, lecz zanim jeszcze zdążyłem dobyć broni rozpoznałem ją. Ona najwyraźniej również zauważyła kogo prawie zaatakowała.
-Przepraszam... Nie chciałam cię zaatakować...- mruknęła ze skruchą.
-Zdarza się. Jesteś Jagoda, zgadza się?- zapytałem.
-Owszem.- odparła.
Przyglądałem jej się w ciszy, a ona nerwowo przemykała wzrokiem po okolicy.
-Jesteś łuczniczką, tak?- przypomniałem sobie.
Skinęła głową.
-To dobrze się składa. Potrzebujemy wszelkich wojsk podczas walki z Wyrzutkami. Może pójdziesz ze mną do obozu, w którym na nich czekamy?- zaproponowałem.
-Jasne.- odpowiedziała wyraźnie zadowolona, że będzie mogła się wykazać.
Po krótkim marszu dotarliśmy do obozowiska. Przywitała nas Helecho.
-Nie znalazłem żadnych Wyrzutków, ale za to mamy wsparcie.- powiedziałem i wskazałem ruchem głowy na Jagodę.
Ta skinęła witając się z przywódczynią.
-Dzień dobry.
-Witam.- odpowiedziała jej z uśmiechem zarządczyni straży. -Możesz dołączyć do wojowników przy ognisku jeśli chcesz.
Łuczniczka ruszyła w stronę jednego z nich, przy którym siedziała Ceniza. Helecho natomiast zwróciła się do mnie.
-Na kontynencie zaczynają się grupować. Atak może nastąpić w nocy, przy następnym odpływie. Musimy być gotowi.
Zaskoczyło mnie to nieco, ale wiedziałem, że atak wkrótce nastąpi. Jeżeli starcie nastąpi teraz jest możliwość, że nie będą nas dręczyć przez najbliższe tygodnie, a nawet miesiące.

Proszę o wersje bitwy Jagody, Mal'a i Cenizy ^^ Helecho też będzie walczyć

Od Bandidy cd. Lady

(Ozyrys postanowił mnie olać ;-;... Smuteg)

Wyszłam z twierdzy. W sumie nie wiem po co tam poszłam. Nie miałam nic do robienia. Moja "matka", nie lubiłam jeśli ktoś mówił, że jestem jej córką, nie dawała mi żadnych proroczych snów, więc nie wiedziałam co dalej z przepowiednią. Dalej martwiłam się co nas czeka. Ta myśl zaprzątała mi głowę nawet jak tego nie chciałam. Ta wizja naprawdę nie była kolorowa.

Chodziłam bez sensu po lasach. Podobno w Camino mieli jakieś problemy z więźniami. Dobrze, że w czasie kiedy akurat postanowiłam z tamtąd pójść. Wojownicy mijający mnie po drodze mówili coś o ucieczce i tym, że muszą się skierować na brzeg rzeki. Nie chciałam się wtrącać. W takich przypadkach moje moce są... Nieużyteczne? No przynajmniej ja tak sądzę. Konflikty zbrojne to nie moja bajka. Wolę siedzieć w lesie i być wyrocznią. Choć niektórzy myślą, że to prosta profesja. Otóż nie... Ale niech sobie myślą co chcą. Nigdy nią nie byli to nie wiedzą jak to jest wiedzieć wszystko co się stanie w przyszłości... Nawet te najczarniejsze wizje.

Przechodziłam akurat obok ulubionej polany Cenizy gdy niebo przybrało granatowy kolor. Z oddali dobiegł mnie odgłos grzmotów i lekkie zarysy błyskawic. Popatrzyłam na wschód. Właśnie stamtąd szla ulewa. Drzewa zaczęły się kołysać poprzez nagłe wzmocnienie się wiatru. Niedługo po tym na swojej skórze poczułam pierwsze krople deszczu.
- Burza... Super - powiedziałam biegnąc z prędkością światła do najbliższej jaskini
Ze środka obserwowałam rozpoczynający się spektakl świateł na niebie. Lubiłam burze. Sama nie wiem czemu. Po chwili do jaskini wparowała jakaś klacz. Popatrzyłam na nią lekko zdziwiona. Słyszałam, że do stada dołączyły jakieś nowe... Ale nie wiedziałam czy to jedna z nich.
- Dzień dobry, czy mogłabym tu... Hm... Mogłabym tu przeczekać ulewę? - spytała
- Oczywiście... - dalej się jej przyglądałam.
Nie wyglądała na wroga - Jesteś nowa w stadzie? - zapytałam
- Tak - odpowiedziała
Wyglądała na zestresowaną. Najwyraźniej już jej zarysowali moją postać. I to, że jestem czasami do bólu szczera.
- Profesja szpieg - nie mogłam powstrzymać się do czytania w myślach
- Skąd wiesz? - popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem
- Czytałam ci w myślach... - parsknęłam - Jak masz jakieś pytania to masz teraz okazję uzyskać na nie odpowiedzi.
- Znasz może kogoś kto mógłby mi pokazać całą krainę?
- Ze szpiegów będzie to Mal Sueño. Szerzej znany jako Mal... To kary pegaz, którego najczęściej spotkasz w lesie z jego krukiem. Aczkolwiek aktualnie chyba siedzi z wojownikami i czeka na kolejne ruchy Wyrzutków. Jak nie on to ja bym mogła trochę z tobą pochodzić... I przedstawić parę naszych leśnych przyjaciół. Oczywiście jak będziesz chciała. I jak skończy się ulewa - podeszłam pod wejście do jaskini i patrzyłam na przechodzącą nad Nivą burzę

(Lady?)

Od Lady

Cisza i spokój. Dołączenie do stada naprawdę mi się opłaciło. Cóż zyskałam z dołączenia? Dom. Rodzinę. Cóż, rodzinę... Podobno w stadzie wszyscy jesteśmy rodziną, ale czy ja w to wierzę? Szczerze, nie.
Rodziną mam nazywać obce konie, a wśród nich ani jednego znajomego? Wydaje mi się to nieco dziwne, ale na pewno każdy przeżywał taką samą sytuację.
Popatrzyłam na rozległe tereny gór i zaczęłam spacer wśród nich. Krajobraz rozciągał się w niewiadome. Stado zapewniło mi także niezapomniane widoki. I powiedzcie mi, czy jest coś lepszego? Lepiej by było gdyby chociaż jeden koń byłby u mego boku. Pewnie kiedyś zdobędę zaufanie członków, czy nawet wyższych koni. Nowe stada ciągle mnie zaskakują, to jest pewne.
Spojrzałam na niebo, które nie do końca było takie, jakie powinno. Zrobiło się czarniejsze, co prawdopodobnie jest zapowiedzią ulewy bądź burzy. Szczerze, tego drugiego nie cierpię.
Biegłam, by znaleźć sobie jakieś schronienie. Usłyszałam głośny grzmot oraz błyśnięcie. Niczym zygzak błyskawica rozświetla ciemne niebo, po ułamku sekundy znikając. Zjawisko to jest piękne, jednak niebezpieczne.
Znalazłam małą jaskinię. Była ona trochę niska, ale jeśli schylę głowę sprawa powinna być załatwiona. Gdy weszłam do środka, zauważyłam klacz jednorożca. Najprawdopodobniej z tego stada. Słyszałam opowieści, iż jest zastępczynią przywódcy, więc musiałam zachowywać się kulturalnie. Z resztą, zawsze powinnam.
- Dzień dobry, czy mogłabym tu... Hm... Mogłabym tu przeczekać ulewę? - spytałam.

< Bandida? >

Powitajmy Lady!

Do naszego stada dołączyła nowa klacz!
Lady

|24 lata|Szpieg|Materia i Umysł|

Od Jagódki do Steel'a

Spacerowałam sobie po tajemniczym jeszcze dla mnie lesie. Wczoraj dołączyłam do stada Stella Divina mając nadzieję, że życie tutaj będzie lepsze, niż w starym stadzie. Nagle przypomniały mi się wszystkie moje cierpienie. Chciałam ich się pozbyć na zawsze ze swojej pamięci, ale niestety - historii nie da się cofnąć. To, co było, zostanie już na zawsze w moim sercu. Wzięłam głęboki wdech. Postanowiłam przynajmniej chwilę poćwiczyć sztuki walki, które opanowałam do perfekcji. Kiedy trenowałam walkę, wyczułam woń ogiera. Szybko wyostrzyłam swoje zmysły i zaczęłam być jeszcze bardziej czujna niż zazwyczaj. Tajemniczy koń zbliżał się w moją stronę... Kiedy był już wystarczająco blisko, powoli wyciągałam swoją magiczną broń... I...
- Kim jesteś!!? - użyłam swojej ponad przeciętnej szybkości, wyciągnęłam swój łuk i krzyknęłam do ogiera. Samiec był najwyraźniej zdziwiony tym zajściem, ale i zarazem niezadowolony. Nagle zdążyłam się zorientować, że to był przywódca, Steel. Zrobiło mi się głupio... Zapewne ogier był na mnie zły, że z zaskoczenia go zaatakowałam. - Przepraszam... Nie chciałam Cię zaatakować. - mruknęłam i schowałam swoją broń.
- Zdarza się. - odparł obojętnie i spojrzał na mnie. - Jesteś Jagoda, zgadza się? - zapytał.
- Owszem. - odpowiedziałam. Nastała cisza. Żaden z nas nic dalej nie powiedział. Robiło się już powoli ciemno. Był zmierzch. Wszystkie zwierzęta mieszkające nasz wymiar kryły się w swoich kryjówkach. Większość koni pewnie już przygotowywała się do snu, jednak ja nie miałam tego w planach. Chciałam dokładniej rozejrzeć się po terenach stada oraz w dalszym ciągu doskonalić swoje umiejętności. Następnego dnia też miałam ciekawe zajęcie na całą noc - Nocny Patrol, który był dla mnie bardzo ważny. Nagle dowódca odezwał się do mnie.

Steel? Trochę za krótkie, następnym razem postaram się napisać dłuższe opowiadanie c:

Od Steel'a cd. Od Cenizy

Skończyłem swoje obowiązki, gdy ostatnie promienie słońca leniwie wpełzały do sali. Za krótką chwilę miały ukryć się za szczytami Gór Smoczych i na kilka godzin zniknąć. Przyglądałem się temu ze zmęczeniem. Usłyszałem na dziedzińcu uderzenie, a następnie stukot kopyt. Helecho wróciła z wieczornego patrolu. Zważywszy na to, jak szybko się poruszała, raczej coś zauważyła. Wpadła przez otwarte drzwi i bez powitania streściła sprawę.
-Uciekli.- wysapała.
Spojrzałem na nią pytająco, ale dałem jej czas, żeby odpoczęła. Było widać, że leciała tutaj z pośpiechem.
-Wyrzutki.- dodała po chwili.
-Uciekli z Camino? Jak?!- zapytałem zaskoczony.
-Wśród nich był jeszcze jeden. Materia. Szedł w pewnej odległości od nich, niewidzialny.
Westchnąłem ciężko.
-Nie sprawdziłem tego.- mruknąłem ni to o siebie, ni to do niej.
Skinęła głową, ale nie było w tym geście potępienia.
-Zaskoczyli strażników. Było ich w twierdzy tylko czterech. Reszta patrolowała granicę.
-Musimy ich teraz znaleźć... To nie będzie takie łatwe. Będą teraz ostrożniejsi. Z pewnością próbują wrócić na Wspólne Ziemie.
-Muszą poczekać na następny odpływ. W okolicy Mostu wkrótce pojawią się moi strażnicy.
-Będzie wam potrzeba pomoc. Szczególnie jeżeli będą chcieli przedrzeć się nocą. Zmobilizuję zaraz oddział.
-Dobrze. Wkrótce się spotkamy.- powiedziała i ruszyła w stronę swojej komnaty.
Ja natomiast upewniłem się, że mam przy sobie broń i zacząłem się zastanawiać, gdzie mogę teraz odnaleźć wojowników. Szybkim krokiem wparowałem na dziedziniec i skierowałem się do koszar. Spotkałem tam kilku swoich towarzyszy, głównie na sali treningowej. Nakazałem im się zebrać na dziedzińcu. Nadal jednak brakowało mi części regularnych wojsk. Poleciłem jednemu z gwardzistów, pegazowi, aby poszukał ich i przekazał rozkaz przybycia do Górskiej Twierdzy. Skinął głową i wzbił się w powietrze, przez chwilę kołując nad zamkiem, a następnie kierując się na południe.
Ja natomiast ruszyłem do pobliskiego lasu, gdzie jak sądziłem, znajdowała się Ceniza. Przez chwilę krążyłem wśród chaszczy, a kolczaste krzewy ocierały się o moją skórę, tworząc niewielkie zadrapania. Mruknąłem z niezadowoleniem, komentując, z jaką lubością ta wojowniczka kryła się w gęstwinie. Brnąłem jednak naprzód, podążając w stronę jej ulubionej polany. Prowadziła do niej bardziej dostępna, lecz o wiele dłuższa droga, więc wybrałem się na skróty. W końcu stanąłem pośrodku oświetlonego lekkim blaskiem okręgu. Na jego środku znajdował się olbrzymi głaz. Okrążyłem go, obserwując bacznie pierścień tworzony przez drzewa i podszyt. Nagle dostrzegłem niewielki ruch, który jednak zdradził zieloną teraz klacz.
-Ceniza... Mam sprawę...- odezwałem się z dozą niepewności. Nie mogłem wiedzieć na pewno, czy to właśnie ona.
-O matko... Steel... Wystraszyłeś mnie. - z ulgą rozpoznałem głos wojowniczki.
Spojrzała na mnie z wyrzutem, gdy na powrót przybierała swoje naturalne kolory. Przyglądałem się temu z pozornie obojętną miną. W końcu klacz odchrząknęła, a ja spojrzawszy na nią zaskoczony, oprzytomniałem.
-Ach, tak.- odezwałem się zmieszany. - Zbieram mały oddział, który pomoże strażnikom na granicy.
-Co się stało? Zazwyczaj straż radziła sobie sama.- zdziwiła się.
-Tak, ale teraz sytuacja jest wyjątkowa. Może wytłumaczę ci po drodze?- zaproponowałem.
-Jasne. Ruszajmy- zarządziła, jakby role na chwilę się odwróciły. Jakby to ona była moją przełożoną.
A ja? Ja zazwyczaj twardo broniący swojego autorytetu nie miałem nic przeciwko. Dziwiłem się sam sobie, gdy w milczeniu kłusowaliśmy leśną drogą. Znów chrząknięcie. Ceniza domagała się wyjaśnień. Dopiero wtedy zauważyłem, jak bardzo się zamyśliłem.
-Więc...- ponagliła mnie klacz.
-Banda, którą ostatnio schwytaliśmy na południowym wschodzie, wydostała się z lochów Camino.
Zanim jeszcze wojowniczka zdążyła dać upust swojemu oburzeniu, jak i zarazem zaskoczeniu, zacząłem mówić dalej. Opowiedziałem jej wszystko, czego dowiedziałem się od Helecho.
-Ciągle z nimi problemy...- westchnęła w międzyczasie.
-Cóż. Głównie dlatego są wyrzutkami.- odparłem.
-Ale wiecie, że na Wspólnych Ziemiach rodzą się źrebięta, które są niewinne...
Spojrzałem jej w oczy. Nie po raz pierwszy obudziło się w niej współczucie, ale za każdym razem mnie to zadziwiało.
-Wiemy.- odpowiedziałem cicho, po czym dodałem głośniej.- Przecież każdy z nich ma wybór. Może przybyć na nasze tereny, dołączyć do nas. Jednak wybierają ścieżkę przestępstwa i intrygi. Tak są wychowani. Wychowani przez Wyrzutków.
-Wierzysz w to?- zapytała.
Znowu spojrzałem jej w oczy. Te bystre oczy, które teraz były pełne powagi, a jednak jaśniały jakimś tajemniczym blaskiem.
-W co?
-W to, że gdyby któreś z nich tutaj przybyło, zostałoby godnie przywitane. Czy też zaraz dopadliby je strażnicy i kazali się wynosić?
Westchnąłem. Rzeczywiście skłoniło mnie to do refleksji, ale w końcu odnalazłem odpowiedź.
-Tak. Nie jesteśmy barbarzyńcami. Nie zabijamy, gdy tylko dostrzeżemy nieznajomy pysk. Takowy zostałby przesłuchany i jeżeli dowiódłby swojej niewinności, mógłby dołączyć.
-A potem co? Myślisz, że stado by go zaakceptowało?- zapytała.
Znów zamilkłem na chwilę. Musiałem jednak w końcu odpowiedzieć. Szczerze.
-Wątpię.
Westchnęła.
-A co cię skłoniło do takich rozmyśleń?- zapytałem.
-Hmm... Jakoś... Same się napatoczyły.- odparła, patrząc mi w oczy.
I na tym zakończyła się nasza rozmowa. Przez dalszą część drogi nie odzywaliśmy się do siebie, samodzielnie rozmyślając. Od czasu do czasu rzuciłem krótkie spojrzenie na biegnącą obok mnie klacz. Współczucie zniknęło. Wszelkie jego ślady zostały zamazane. Ukryte pod maską twardej wojowniczki, która bez strachu spogląda w oczy swoim wrogom, a nawet śmierci. Uśmiechnąłem się smutno na tą myśl. Dostrzegła tą chwilę, w której na moim pysku gościł uśmiech. „Co cię tak śmieszy?!” - pchało jej się na usta, ale stanowczo trzymała nerwy na wodzy.
Tymczasem spośród drzew wyłaniały się wieżyce twierdzy. Zauważyłem pegaza z przytroczony łukiem i kołczanem i rozpoznałem w nim Helecho.
-Spóźnimy się nieco...- mruknąłem z niezadowoleniem.
-Raczej nic nas nie ominie.- stwierdziła Ceniza.
-Mam taką nadzieję.
Przyspieszyłem, a klacz podążyła moim śladem. Las się przerzedzał, dobrze było już widać koronę gór oświetloną od zachodu ognistym pomarańczem. Wbiegliśmy na drogę prowadzącą do zamku. Zwolniliśmy zbliżając się do bramy. Na dziedzińcu stali już wojownicy oraz gwardzista, który przyprowadził część moich towarzyszy. Podziękowałem mu, a on odszedł.
-Jesteście gotowi?- zapytałem.
Odpowiedziało mi gromkie "Jesteśmy". Skinąłem głową z aprobatą i ruszyłem w dół górskiej ścieżki. Wojownicy podążyli za mną w rzędach. Dotarcie do Mostu w umiarkowanym tempie miało nam zająć kilka godzin. Oszczędzaliśmy więc siły i brnęliśmy naprzód, mając rzekę Camino po swojej lewej. Podążyliśmy uczęszczanym traktem łączącym obie twierdze, więc nie musieliśmy się przedzierać przez niedostępne tereny. Tymczasem nadchodził zmrok i zaczęło się stopniowo ochładzać. Na roślinach osiadła rosa, która błyszczała w świetle wschodzącego księżyca.
Stale obserwowałem okolicę, jednak nie mogłem dostrzec ciemnego kształtu, który pojawił się u mojego boku. Gdy tylko poczułem jego obecność, odskoczyłem. Wywołało to niewielkie zamieszanie. Niektórzy dobyli broni.
-Spokojnie, spokojnie.- usłyszałem głos Mal'a.
-Uff... To ty.- odetchnąłem z ulgą.- Nie zauważyłem cię.
-Właśnie widzę.- mruknął.
Ponagliłem wojowników do ponowienia marszu i sam poszedłem z Mal'em naprzód.
-Co cię tu sprowadza?- zapytałem.
-Raczej kto... Helecho kazała ci przekazać, że po drugiej stronie Mostu zauważono niewielki bandę.
Westchnąłem. To nieco komplikowało sprawę.
-Ilu ich jest?- zapytałem.
-Sześciu.- odparł.
-Czyli razem jedenastu... Jeżeli połączą się, mogą stanowić znaczącą siłę.- powiedziałem do siebie.
-Owszem, ale wojownicy i straż powinni dać sobie radę.
-Nie mam co do tego wątpliwości.- powiedziałem stanowczo.
Dwie godziny później mogliśmy już dostrzec ogniska, rozpalone w okolicy Mostu. Zanim zdążyliśmy się do nich zbliżyć, zatrzymała nas strażniczka. Rozpoznawszy nas, pozwoliła iść dalej. W kręgu światła rzucanego przez ogień siedziała przywódczyni. Przywitałem się z nią i pozwoliłem wojownikom się rozejść. Ceniza zadbała o ognisko dla siebie i swoich towarzyszy. My z Mal'em natomiast rozpoczęliśmy rozmowę z Helecho.
-Jaka sytuacja?- zapytałem, patrząc na wschód. Nie mogłem dostrzec drugiego brzegu, ale wiedziałem, że gdzieś tam znajdują się Wspólne Ziemie.
-Na razie spokój. Raczej nie zechcą się przedrzeć, gdy naokoło tyle zbrojnych.-stwierdziła przywódczyni.
Skinąłem głową. Postanowiliśmy poczekać na odpływ, a zarazem rozwój wydarzeń.

(Ktoś?)

22.09.2017

Powitajmy Jagódkę!

Do naszego stada dołączyła nowa klacz.
Jagódka

|25 lat|Łucznik|Noc|

Od Cenizy

Siedziałam w lesie. W sumie to była moja ulubiona czynność... Nie licząc walki i ćwiczeń... Ale w lesie nikt mnie przynajmniej nie zdenerwuje. Tego naprawdę nie lubię, a czasami moja porywczość denerwuje nawet mnie. Patrzyłam się na kwiaty rosnące na polanie. Delikatnie poruszały się za sprawą wiatru. Ich kolorowe głowy kołysały się jakby w tańcu. Motyle i osy próbowały im dorównać, lecz według mnie im się nie udawało. Kocham lato... To jak dla mnie najlepsza pora roku i mogłaby trwać wiecznie. Patrzyłam na słońce. Jego promienie ogrzewały mój pysk.
Miałam dzisiaj w planach ćwiczenia. Poszłam sprawdzić, czy na sali nikogo nie ma. Niestety było pełno innych koni. Niezauważona oddaliłam się z powrotem w stronę lasu. Nie lubiłam tłumów... Jak wszem i wobec wiadomo jestem typem samotniczki. Chwilę pochodziłam bez większego sensu po łąkach i lasach. Czasem przewijały się tamtędy inni członkowie stada. Uciekałam wtedy w krzaki. Nie chciałam z nikim gadać. Wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli... Przyzwyczaiłam się do tego. I także do tego, że pewnie nikogo sobie nie znajdę.
Swoje kroki skierowałam ku bibliotece. Czasem lubiłam sobie przeglądnąć jakaś książkę. Niestety czasem zdarzało mi się jakaś podpalić... Ale to było dawno. Bardzo dawno... Wtedy jeszcze nie kontrolowałam moich mocy. Teraz było już lepiej. Chyba... Zabrałam z półki pierwszą lepszą książkę o bogach. Poprzekładałam strony i odłożyłam ją na miejsce. Nie była ciekawa... Dzisiaj nie mogłam ustać w miejscu. Jak narazie nie zapowiadało się, żeby coś się miało dziać. Postanowiłam, więc pójść poćwiczyć trochę moją moc zmiany maści. Czasami naprawdę się przydaje. Mogłam się wtopić w otoczenie. W walce jest to nawet przydatne. W unikaniu rozmów też. Akurat zmieniałam kolor na zielony
- Ceniza... Mam sprawę - usłyszałam za sobą głos
- O matko... Steel... Wystraszyłeś mnie - popatrzyłam na niego lekko niezadowolona i wystraszona - Czego chcesz?

(Steel?)

20.09.2017

Od Bandidy

Zostawiłam Helecho samą z myślami. Nie chciałam jej przeszkadzać w podejmowaniu decyzji,
odnośnie powiedzenia członkom stada, o nadchodzącym zagrożeniu. Wyszłam na dziedziniec i skierowałam swoje kroki w stronę rzeki. Tam niestety nikogo nie było. No może Pescado czasami przemykał gdzieś w nurcie. Chyba nie miał dzisiaj ochoty na rozmowy.

Swoim zwyczajem udałam się do lasu. Lubiłam tam przebywać i nasłuchiwać rozmów drzew. Czasami można było natrafić na Maripose lub Bosque, z którymi można porozmawiać o historii świata lub o innych rzeczach. Przechadzałam się, więc leśnymi ścieżkami mając nadzieję, że natrafię na jakiegoś członka stada, bądź nasze dwa konie natury. Mimo tak pięknego otaczającego mnie krajobrazu dalej myślałam o przepowiedni... O co mogło chodzić z tą jaskinią? Przecież na kontynencie jest ich setki jak nie tysiące. Próbowałam się pozbyć tych myśli. Nie chciałam się zadręczać w czasie wolnym. W końcu jest lato. Piękna pogoda raczej brak opadów, więc raczej nie jest to pogoda na rozmyślanie o przepowiedniach.

Nie miałam nic ciekawego do roboty. Pozostawało mi bezsensowne chodzenie po lasach, ewentualnie pustyni. Jak zwykle dzięki takim przechadzką zapadam w bardzo melancholijny nastrój. Nie zauważyłam nawet kiedy wpadłam na Ozyrysa
- Przepraszam. Zamyśliłam się - powiedziałam robiąc krok w tył
Na całe szczęście nic się nikomu nie stało.
- Nic nie szkodzi. Masz czas? - zapytał
Zdziwiło mnie to. Zwykle z nikim nie rozmawiał.
- Tak. A co? - popatrzyłam na niego
Najwyraźniej miał do mnie jakiś interes

(Ozyrys ☺️? )

19.09.2017

Od Mal Sueño cd. Steel'a

Po nie najdłuższej walce, unieruchomiliśmy wroga i przetransportowaliśmy do lochów. W drodze oczywiście nie obyło się bez prób ucieczki. To mnie przypadł przywilej przesłuchania zatrzymanych. Chodziłem po korytarzu nasłuchując, czy wojownicy wsadzili resztę bandy do lochów. W "sali przesłuchań" pozostała jak na razie prawa ręka "szefa" szajki. Mieliśmy nadzieję, że wyjawi co ich tu sprowadza. Jeśli nie, pozostali na pewno coś sypną... A jak nie po dobroci, to z pomocą manipulacji.

Stanąłem twarzą w twarz z jasnozieloną klaczą żywiołu natury. Nie zapowiadało się na to, że przesłuchanie będzie jednym z łatwiejszych... Obawiałem się, że będę musiał użyć mocy. Nie lubiłem tego robić, ale jak mus, to mus.

- Więc nic nie powiesz... - stałem lustrując wzrokiem klacz.
Ta tylko patrzyła się w podłogę. Powoli traciłem cierpliwość, lecz nie dawałem tego po sobie poznać. To półgodzinne przesłuchanie nie przynosiło owoców.
- Dobra... Sama chciałaś - mimo oporu udało mi się ją zmanipulować tak, żeby wszystko wyjaśniła.
- Zabierzcie ją do celi - powiedziałem wychodząc z pomieszczenia.
Skierowałem swoje kroki do jednej z komnat, w której zwykłem pisać raporty. Wyjąłem jeden z pustych zwojów i zabrałem się za "papierkową robotę". Przy tej jakże interesującej pracy jak zwykle pomagał mi mój kruk.
- Dopisz tam jeszcze, że na początku nie chciała nic mówić... - powiedział lądując na biurku.
- Yhm... - przytaknąłem.
Po tym miałem zająć się jeszcze przesłuchaniem herszta bandy.

- Raport do wglądu - podszedłem do Steel'a podając mu zwój.
Jak to teraz bywa. Nie mogłem nigdzie znaleźć Helecho, więc papiery zaniosłem do jej doradcy.
- Dzięki... Jak na razie nie mam dla ciebie nic ciekawego do zrobienia - powiedział.
- Jakby co, wiesz gdzie mnie szukać - rzekłem i nie żegnając się, kulturalnie wyleciałem przez okno.
Wylądowałem dopiero gdzieś w okolicach Speculum. Nie wiedząc czemu. lubiłem tam przebywać. Wiatr delikatnie poruszał krystalicznie czystą taflę wody. Mimo dość dużej głębokości zbiornika można było dostrzec jego dno i stworzenia w nim żyjące. Od czasu do czasu jakieś ryby wyskakiwały ponad taflę tworząc na niej koła. jakby rozmywające się z każdym przebytym centymetrem. Przyglądałem się temu zjawisku. Wiedziałem dlaczego się tak dzieje. Mimo wszystko bardzo pięknie to wszystko wyglądało. Stałem na kamienistym brzegu otoczony przez las złożony głównie z drzew iglastych. Nie szumiały tak, jak te z lasów liściastych. Nie było słychać ich szeptów. Krążyły legendy, że kiedyś te drzewa umiały porozumiewać się z mieszkańcami Nivy. Teraz jakby zamilkły. A wszystko co wiedziały, przekazywały tylko wybranym... Lub pozostawiały dla siebie.

(Jeśli ktoś chce odpisać to zapraszam xd)

Od Helecho cd. Od Bandidy

Klacz streściła mi swoją wizję, a przynajmniej słowa, które usłyszała. Znów zaczęłam nerwowo krążyć po całej sali.
-Jaskinia... Na Nivie jest mnóstwo jaskiń. A jeśli to przenośnia?- zapytałam ni to siebie, ni to Wyroczni.
-Czego przenośnią może być jaskinia?- mruknęła w odpowiedzi.
-Nie wiem!- Zatrzymałam się. -To bogowie. Wszystko może być przenośnią.
-Ale uznajmy, że mowa o prawdziwej jaskini. O naturalnej, realnej grocie.
-Takich na wyspie jest dziesiątki. W Górach Smoczych, krasowe jaskinie na południu, a i inne się znajdą.
-Ale szukamy Źródła. Magicznego miejsca, którego moc umożliwi nam powrót, w razie przeniesienia się do upadłego wymiaru.- przypomniała mi Bandida.
-Tak, tak. A co jeżeli to miejsce znajduje się na kontynencie?- zaczęłam myśleć gorączkowo.
-Nie wiemy gdzie jest. I w tym problem. Nie pojawiają się, żadne znaki, że zderzenie nadejdzie wkrótce. Mamy czas.
-Ale ile tego czasu nam pozostało?- spojrzałam jej poważnie w oczy.
Mogła być Wyrocznią, córką bogini mądrości, ale nawet on nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
-Mamy czas...-powtórzyłam szeptem, mechanicznie.
Spoglądałam na krainę przeciętą wstęgą rzeki. Stałam przy oknie wychodzącym na wschód.
-Nic teraz nie zrobimy.- powiedziała Bandida podchodząc do mnie.
-Nie mogę ogłosić poszukiwań jakiejś mistycznej jamy. Nie mogę ujawnić jakie niebezpieczeństwo nadchodzi.- szeptałam nadal wpatrzona w dolinę Camino.
-Musisz.- rzekła stanowczo moja zastępczyni.- Oni i tak się dowiedzą. Lepiej, żeby byli przygotowani.
Zamilkłam, by zastanowić się nad jej słowami. Potok myśli napłynął do mojej głowy i nie chciał dać spokoju. Przez panujący tam chaos przebijały się pojedyncze słowa, tworzące złowrogą mozaikę lęków. Zagłada. Śmierć. Upadek... Czemu na mnie trafiło? Czemu to ja będę musiała prowadzić stado podczas tej straszliwej bitwy o przetrwanie. I znowu przypomniałam sobie o ojcu...
-Masz rację.- stwierdziłam. -Niech wiedzą. Niech się przygotują.

17.09.2017

Od Bandidy

Długo myślałyśmy z Helecho co zrobić z wiadomością od bogów. Nie była ona dla naszego stada i ogólnie świata zbyt kolorowa. Jedynym wyjściem było znalezienie Libro i zapytanie jej gdzie znajduje się Źródło... O ile klacz posiadała taką wiedzę. Chyba, że specjalnie dla nas poszukałaby takich informacji w starych księgach i zwojach.
Wróciłyśmy do kwatery. Dalej jednak nie mogłyśmy pozbyć się wizji zderzenia wymiarów. Miałoby to naprawdę katastrofalny skutek. Stalibyśmy się bezmyślnymi zwierzętami. Nie możemy do tego dopuścić. Nasze przemyślenia przerwał Mal Sueño. Przynosząc tak samo złe wieści... Lecz to chociaż dało się załatwić w szybszy sposób niż przepowiednie.
- Jak to spokrewnieni z "Jetą"? - popatrzyłam w jego stronę.
- Normalnie... Może to być zwiad...
Przeszedł parę kroków i stanął bez ruchu w jednym miejscu.
 Helecho chodziła, wyraźnie zdenerwowana, po komnacie.
- Steel o tym wie?- zapytała.
- Wie. Aktualnie gromadzi wojowników, żeby ich ścigać.
Ogier stał niewzruszony w jednym miejscu czasem tylko zerkając w stronę swojego kruka.
- Dobrze. Spróbujcie się dowiedzieć po co się tu pojawili - przywódczyni spojrzała na Mal'a
Pegaz kiwną głową i odleciał.
- Same złe wieści... To nie dobrze... - powiedziałam podchodzą do okna
Widać z niego było prawie całą krainę.
Helecho tylko przytaknęła. Nie chciałam jej czytać w myślach. Nie teraz.
- Mam coś zrobić? - zapytałam jak zwykle spokojnym tonem.
- Kairavi się z tobą kontaktowała? - zapytała po chwili.
Zacisnęłam zęby na myśl o mojej matce...
- Nie... - odpowiedziałam patrząc w podłogę.
- Jeśli się skontaktuje, zapytaj o przepowiednię... I powiedz co ci przekazała. - stanęła obok mnie
- Dobrze - powiedziałam i odeszłam.
Udałam się do mojego ulubionego miejsca, w którym często myślałam. Położyłam się nad brzegiem Jeziora Objawień. Chciałam wszystko sobie przemyśleć. Powietrze stało w miejscu. Żadnego wiatru. Zdawało się, że czas stanął w miejscu. Korony drzew nie rozmawiały już swoim językiem. W bezruchu wydawały się oczekiwać z utęsknieniem na podmuchy wiatru, żeby znów kontynuować swoje pogadanki. Woda tak samo nie poruszała się. Wszystkie wodne żyjątka najpewniej siedziały na dnie gdzie zapewne było chłodniej. Wpatrywałam się w ciemnoniebieską tafle jeziora. Melancholia pochłonęła mnie już chyba do samego końca. Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny plusk na środku zbiornika
- Zapewne Pescado - powiedziałam sama do siebie
Tego osobnika bardzo rzadko można było spotkać. Nie lubił towarzystwa innych koni, lecz czasami można było z nim porozmawiać. Podniosłam się z miejsca i poszłam w kierunku lasu. Miałam nadzieję zastać tam Mariposę. Ona zawsze wiedziała gdzie kto jest i lubiła pomagać innym. Mimo wszystko Libro nie musiała tego widzieć, bo klacz najczęściej przesiaduje w książkach...
- Bandida - usłyszałam głos gdzieś w gęstwinie
Las był jakiś taki... Inny... Drzewa miały żywsze kolory. Wszędzie latały motyle i inne owady. Poszukałam wzrokiem skąd dochodził ten głos... Wydawał mi się znajomy. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to kolejny "proroczy" sen.
- Słucham - powiedziałam stojąc w miejscu.
- Słyszałaś już przepowiednię?
- Tak
- Wiesz, że czeka was zagłada jeśli nie znajdziecie Źródła?
- Tak.
- W zwojach i księgach nic nie znajdziecie. Musicie odnaleźć jaskinię - głos oddalał się.
- Jaką jaskinię? - zapytałam. Odpowiedziała mi cisza
- Kairavi... Jaką jaskinię??? - rozglądnęłam się
I znów cisza... Obudziłam się leżąc nad jeziorem. Od razu postanowiłam udać się do Helecho.
- Mam dla ciebie wiadomości - powiedziałam stając za klaczą.

(Helcho?)

Od Steel'a cd. Od Mal Sueño

Zamyśliłem się.
-Jeżeli są spokrewnieni z "Jetą", musimy jak najprędzej się nimi zająć. Mogą mieć kontakty z innymi Wyrzutkami na kontynencie.- powiedziałem w końcu.
-Czyli aresztowanie i przesłuchanie?- zapytał Mal, chociaż dobrze znał odpowiedź.
-Tak. Mój oddział powinien bez problemu dać sobie radę, ale będziesz potrzebny, żeby wyciągnąć od nich informacje o większej grupie. Mogą szykować inwazję na Nivę.
Szpieg skinął głową i wyraził swoją gotowość do wyruszenia.
-Daj mi chwilę na zmobilizowanie wojowników. Możesz za ten czas poszukać Helecho lub Bandidy? Lepiej żeby wiedziały co się dzieje. Spotkamy się w okolicy tamtego obozu.
Mal odleciał, a ja skierowałem się do koszarów, w których przebywali wojownicy. Wziąłem za sobą kilku z nich. Powinni dać sobie radę z bandą Wyrzutków.
Dotarcie na wybrzeże zajęło nam niecałe dwie godziny. Ukryliśmy się wśród niewielkiej grupy drzew. Dookoła nas wznosiły się niskie pagórki, a my mieliśmy widzieliśmy miejsce, w którym poprzednio znajdował się obóz bandy. Wkrótce na niebie pojawił się czarny pegaz, który po chwili wylądował obok mnie.
-Znalazłeś je?- zapytałem.
-Tak. Helecho wróciła już do twierdzy. Jak sytuacja?
-Sam dobrze widzisz. Wyruszyli już. Nie widziałeś ich po drodze?
-Nie. Mogli skierować się w przeciwną stronę.
-Myślisz, że odważyliby się pójść w stronę Camino?- nie byłem przekonany.
-A czemu nie? Jeżeli mają jakiś konkretny cel mogą się tam wybrać.- odparł Mal.
Musiałem przyznać mu rację.
-Sprawdźmy to.- zaproponowałem.
Szpieg zgodził się ze mną i wzniósł w powietrze. Powierzyłem dowodzenie jednemu z wojowników, a sam, pod postacią sokoła, podążyłem za Mal'em.
Po kilkunastu minutach krążenia nad okolicznymi wzgórzami, wypatrzyłem cel. Rzeczywiście kierowali się w stronę twierdzy nad rzeką. Pegaz stwierdził, że musimy wracać.
Po chwili rozmawialiśmy już w towarzystwie moich wojowników.
-Zdążymy ich dogonić?- zapytałem.
-Raczej tak. Za bardzo im się nie śpieszy.- stwierdził Mal.
-Wątpię, żeby chcieli zaatakować twierdzę. Jest ich za mało. Raczej chcą sprawdzić siły jej broniące.
Szpieg zgodził się ze mną.
-Czyli musimy już wyruszać. Lepiej, żeby do starcia doszło nim ich zgubimy.

Udało się na zbliżyć na odpowiednią odległość. Widzieliśmy dobrze grupę podążającą na północ. To, że i oni nas zauważą, było tylko kwestią czasu, więc nie śpieszyliśmy się. Mimo to stale zmniejszaliśmy odległość, jaka dzieliła nas od bandy. W końcu, gdy byliśmy w odległości trzystu metrów, jeden z nich się odwrócił. Podniósł alarm, a reszta dobyła broni. Zatrzymali się, widocznie zastanawiając się, czy warto nas atakować. Byliśmy szybsi. Błyskawicznie pokonaliśmy dystans nas dzielący i zaatakowaliśmy. Gdy dwoje z nich, niesamowicie do siebie podobnych, użyło swoich mocy, wyrosły pod nami cierniste krzewy, które raniły nasze nogi. Jednak nie cofaliśmy się. Jeden z moich wojowników, który również władał na roślinnością, zniszczył chwasty, zostając w tyle. Stworzyłem ścianę z lodu, gdy łucznicy rozpoczęli ostrzał. Wyrzutek o żywiole ognia niestety ją stopił, po czym został zaatakowany odłamkiem lodu. Upadł, ale nie został zabity. Krążący nad nami Mal stworzył wśród wrogów niewielkie tornado, które ich rozbroiło, a niektórych powaliło. Zanim zdążyli wstać, zostali unieruchomieni przez część mojego oddziału. Nadal pozostawało dwóch bandytów, w tym ich herszt. Nas natomiast było troje, uzbrojonych. Jeden z nas zajął się pozostałym Wyrzutkiem o żywiole natury, a my zaatakowaliśmy herszta. Próbował bronić się z pomocą swoich mocy, lecz stracił siły pod gradem lodu.

To już wszyscy?- zapytał Mal.
-Tak. Są już spętani. Zadbaliśmy też o to, by nie mogli używać swoich mocy.
-No to bierzemy ich to twierdzy Camino.
-Lochy już czekają.- odparłem wesoło.

(Mal?)

Powitajmy Ozyrysa!


Do naszego stada dołączył nowy ogier.
Ozyrys
|65 lat|Alchemik|Sprawiedliwość, prawda, mgła|

Od Mal Sueño cd. Steel'a

Nowe zadanie nie wydawało się aż tak trudne. Nie licząc tego, że wrogowie mogą mnie zobaczyć, a nie wiedząc jaką broń posiadają musiałbym się jak najszybciej ewakuować.
Miałem nadzieję, że tym razem Mariposa nie będzie musiała mi pomagać. Mam u niej już bardzo duży dług wdzięczności. Gdy dotarłem na miejsce banda Wyrzutków robiła sobie obozowisko. Najwyraźniej zmęczyli się wędrówką i chcieli odpocząć. Znając ich zwyczaje pewnie będą tu siedzieć pół lub cały dzień. Tej grupy jakoś nie rozpoznawałem. Jak na moje oko były to jakieś młodziki.
- Phi... Pewnie jakieś pseudo stado rabusiów się rozmnożyło - powiedział mój towarzysz.
- Może i masz rację... Ale nie wiadomo czy nie stanowią aż zagrożenia, lepiej dmuchać na zimne - powiedziałem patrząc się w stronę jednego z nich.
- Nie wyglądają jakby przyszli na wycieczkę.... To muszę przyznać - Curevo usiadł na wyższej gałęzi drzewa.
Widać było, że ogier którego obserwuje tutaj dowodzi. Największy i najsilniejszy. Jak zwykle... Wzniosłem się ponad chmury i próbowałem wypatrzyć jaką posiadają broń.
- Łuki, miecze... I pewnie jeszcze jakieś moce mają - powiedziałem lądując w lesie
Dalej nie wiedziałem jakie żywioły mają te konie... Jedyne co mi pozostało, żeby zweryfikować, to właśnie to. Postanowiłem zmanipulować ich, żeby ujawnili potrzebne mi informacje. Podszedłem do stadka. Niestety nie doceniłem ich. Od razu mnie zauważyli. Na całe szczęście dzięki manipulacji udało mi się ujść z życiem. Dwoje z nich to czyste żywioły natury, jeden ogień i ciemność, kolejny to woda i lód, a ich przywódca to czysty żywioł wody. Miejmy nadzieję, że strażnicy szybko się zmobilizują, bo to stado nie wygląda na przyjazne i takich też zamiarów zapewne nie miało. Okazało się też, że są spokrewnieni ze stadem rabunkowym nazwanym przez nas dla rozróżnienia Wyrzutków - "Jeta". Teraz musimy jakoś nazwać tą grupę.
- Steel - powiedziałem stając na dziedzińcu
- Masz raporty? - odwrócił się w moją stronę
- Yhm... - podałem mu zwój spisanych notatek z misji
- Żadne ze spisanych? - popatrzył na mnie zdziwiony
- Nowe. I nie wyglądające na przyjazne... - spojrzałem na kruka siedzącego na oknie
- Jakie żywioły?
- Dwoje z nich to czyste żywioły natury, jeden ogień i ciemność, kolejny to woda i lód, a ich przywódca to czysty żywioł wody - wyrecytowałem
- Interesujące... - dalej czytał raporty.
- Są spokrewnione z "Jetą".
- "Jetą"?? - jego wzrok skierował się prosto w moją stronę.
- Tak.
- No to może oznaczać niezłe kłopoty...
- Co z tym robimy? - zapytałem.

(Steel?)

16.09.2017

Od Steel'a cd. Od Mal Sueño

Przebywałem w swojej komnacie w Górskiej Twierdzy. Porządkowałem mapy i inne dokumenty, gdy do pomieszczenia wszedł jeden ze strażników.
-Pilny raport.- powiadomił mnie.
-Nie powinieneś zanieść tego do Helecho?- zapytałem.
-Jasne, że tak. Tylko, że nigdzie jej nie ma. A to naprawdę pilne.- ostatnie zdanie wypowiedział z naciskiem.
-Rozumiem. Podaj mi ten raport.- poleciłem.
Zwój z torby, którą strażnik miał przymocowaną do ciała, powędrował z powietrzu na mój stół. Skinąłem głową.
-Możesz odejść.
Gdy drzwi się zamknęły, rozwinąłem zwój. Z uwagą czytałem każde zapisane na nim słowo. Westchnąłem ciężko. Na południowo-wschodnim wybrzeżu Nivy zauważono bandę Wyrzutków z kontynentu. Koni, które nie będąc członkiem żadnego ze stad, parają się złodziejstwem i plądrowaniem. Strażnicy z tamtej części naszych terenów są rozsiani na dużych odległościach i mogą nie zdążyć się zmobilizować. Lepiej dmuchać na zimne i pozbyć się zagrożenia. Swoją drogą... Lochy w Twierdzy Camino od dawna bywają puste.
Zabrałem swoją broń i wyszedłem na dziedziniec zamku. Spotkałem tam Mal'a, który czegoś wypatrywał.
-Szukasz kogoś?- zapytałem.
Odwrócił się.
-Szukam Helecho. Miała mi dać jakieś zadanie.-odparł.
-Nie tylko ty nie możesz jej znaleźć.- westchnąłem.
-Zniknęła gdzieś?- zapytał z podejrzliwością.
-Tak, ale pewnie zaraz wróci.
Mal pokiwał głową, nie bardzo zadowolony z mojej odpowiedzi.
-Jeżeli szukasz jakiegoś zajęcia, to mam dla ciebie bardzo ciekawe zadania.
-Co masz na myśli?- zapytał zainteresowany.
-Wybieram się rozbić i aresztować bandę Wyrzutków na południu. Przyda mi się twoja pomoc, bo na razie idę tam sam. Nie chcę organizować zbiórki i bawić się w inne ceremoniały, gdy zadanie jest dość banalne.
Po chwili namysłu szpieg zgodził się iść ze mną. Tak właściwie to wcale nie szliśmy, a raczej lecieliśmy. Mal był pegazem, ja natomiast mogłem zmienić swoją postać. I tak (jako sokół), po pół godziny latania, dostrzegłem ognisko. Zapikowałem, a mój towarzysz ruszył za mną. Ukryliśmy się w krzakach, kilkaset metrów od obozu.
-Jak myślisz, to oni?- zapytałem.
-Raczej tak. Nie wyglądają szczególnie przyjaźnie. Na pewno nie są członkami naszego stada.
-Pójdziesz na zwiad?-zapytałem.
Chociaż potrafiłem zmieniać postać, nie byłem przystosowany do podchodów. Mal był w tym mistrzem i wolałem, żeby to on zebrał informacje na temat liczebności oraz uzbrojenia naszych wrogów.

(Mal Sueño?)

Od Mal Sueño

Stałem nad jeziorem i wpatrywałem się w jego toń. Wiatr lekko rozwiewał moją grzywę. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Nie miałem siły na dalsze podążanie śladem smoków. Delikatnie zastrzygłem uszami, gdy usłyszałem w oddali szelest. Odwróciłem głowę. Z pobliskich zarośli wyszła Mariposa.
- Witaj.
Klacz stała w niewielkiej odległości ode mnie.
- Witaj. Co cię tu sprowadza? -zapytała.
- Smoki... Dostałem rozkaz śledzenia ich, ale jak widzisz trochę to męczące.
- Zgubiłeś je? - popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
- Eeeeee... Można tak powiedzieć- przyznałem się.
- Poleciały w stronę gniazd... Właśnie je minęłam.
- Dzięki. Zawsze można na ciebie liczyć.
- Nie ma sprawy. Tylko więcej nie gub zwierząt, które śledzisz.
- Yhmmm - nawet się nie obejrzałem, a Mariposa, już w postaci motyla, poleciała w stronę rzeki Camino.
Ilekroć gubiłem śledzoną postać, ona się pojawiała i pomagała mi. Można powiedzieć, że czasem jest takim dobrym duchem pilnującym wszystkich. Tak więc moja praca tu się kończy. Do gniazd smoków raczej nie warto się zbliżać, bo za niedługo powinny się wykluć młode, a takich sąsiadów raczej nie warto denerwować. Udałem się do bazy po jakieś nowe zadanie. Niestety nigdzie nie mogłem znaleźć Helecho.
- Szukasz kogoś? - usłyszałem za sobą czyjś głos.
Odwróciłem się, żeby sprawdzić kto to. Na całe szczęście był to tylko Steel
- Szukam Helecho. Miała mi dać jakieś zadanie.

(Steel... Agateł xd. Chciałaś pisać to masz xd)

Od Helecho

Stałam na półce skalnej, gdzieś pośród szczytów Gór Smoczych. Przed sobą miałam dolinę rzeki Camino, którą oświetlały promienie zachodzącego słońca. Gdzieś tam, poniżej, znajdowało się moje stado. Przyleciałam tu by pomyśleć. Jak zwykle gdy dopada mnie melancholia, a nie mam nic do roboty. Po mojej lewej wznosiła się twierdza ukryta wśród grani. Wrócę tam, gdy zapadnie zmierzch.
Myślałam o ostatnich wydarzeniach. Poczułam ukłucie w sercu, gdy moje myśli zawędrowały do najboleśniejszego wspomnienia. Odnalezienia ojca. Gdzieś tam poniżej. W dolinie. Całego zakrwawionego z zamglonymi oczami. Przed śmiercią zdążył wypowiedzieć tylko jedno słowo. Zdrajca.
Cofnęłam się. Poczułam za sobą czyjąś obecności. Odwróciłam głowę. Zobaczyłam klacz stojącą na krawędzi półki skalnej, wpatrującą się we mnie spokojnym wzrokiem.
-Ach, to ty...- westchnęłam, rozpoznając w niej Bandidę.
-Tak. Wybacz, że przerywam ci żałobę, ale ktoś chce się z nami spotkać.
-Znowu czytałaś mi w myślach?
-Owszem. Mam nadzieję, że cię tym nie uraziłam.- odparła jak zawsze szczerze.
-Nie. Gdzie jest ten... ktoś?- zapytałam.
-W twierdzy.- odpowiedziała i zniknęła w blasku światła, aby pojawić się na dziedzińcu zamku.
To jak się tam znalazła zdradzał jedynie lekki świetlny ślad, który pozostawiła na swojej drodze. Ja wzniosłam się w powietrze i skierowałam tam gdzie ona. Wylądowałam na bruku z głośnym stukotem, który zwrócił uwagę strażników. Skinęłam do nich głową, a oni odpowiedzieli tym samym gestem. Ruszyłam do sali reprezentacyjnej. Stała tam już Wyrocznia w towarzystwie jasnego ogiera emanującego nieziemskim światłem. Ukłoniłam się przed nim, rozpoznając boga Jairo.
-Jakie wieści przynosisz?- zapytałam, podchodząc.
-Nie najlepsze.- westchnął.
Zaniepokoił mnie jego smutek. Poruszyłam się nerwowo.
-Co masz na myśli?
-Znasz przepowiednię o zderzeniu wymiarów?- zapytał.
-Jasne. Jak każdy. Ale to tylko bajka, nieprawdaż?
-Boskie przepowiednie rzadko bywają bajkami.- prychnął.
Skinęłam głową zmieszana.
-Ale wracając do przepowiedni...- powiedziała z naciskiem Bandida.
Bóg spojrzał na nią zaskoczony, a potem przytaknął.
-Ona jest jak najbardziej prawdziwa. I niedługo ma się spełnić. Nikt nie może określić jak szybko to nastąpi, ale kataklizm nadejdzie.
-Kataklizm? Co to dla nas oznacza?- zapytałam.
-Światy się wymieszają. Istoty z innego wymiaru pojawią się tutaj. Obawiam się jednak, że nie będą one do was przyjaźnie nastawione. Wymiar, który zmierza w kierunku naszego to jeden z Upadłych.
Zdziwiły mnie jego słowa. Nigdy nie słyszałam określenia "Upadłego wymiaru".
Bandida pośpieszyła z wyjaśnieniem, widząc moją minę.
-Życie tam upadło, przekształciło się. Stworzenia straciły rozum, rządzą nimi instynkty i pragnienie krwi. To coś innego niż demony, nieumarli. Coś niebezpieczniejszego.
-Dokładnie -zgodził się z nią Jairo.- Ponadto niektórzy mieszkańcy tego wymiaru, zostaną przeniesieni to Upadłego. Będą musieli odnaleźć Źródło, portal, bo inaczej nie wydostaną się nigdy. Przygotujcie się na to.
Wypowiedziawszy te słowa, wyszedł na dziedziniec. Pobiegłam za nim, by go zatrzymać.
-Ale musisz nam jeszcze tyle wyjaśnić! Zaczekaj!- krzyczałam, lecz bóg uniósł się błyskawicznie w przestworza.
Stałam, wpatrując się w niebo. Myślałam gorączkowo. W końcu wzniosłam się w powietrze, by dać upust emocjom.
-Bogowie...- prychnęłam.- Zawsze tajemniczy...

15.09.2017

Oficjalne otwarcie!

Witajcie!

Po okresie długiej pracy nad blogiem, możemy ogłosić, że jest on otwarty!
Zapraszamy wszystkich, którzy chcą zaczerpnąć nieco fantastyki.
Nie jest to zwyczajny blog o kolorowych kucykach.
Włożono w niego wiele serca i pracy, więc mamy nadzieję, że się rozwinie.
Przed nami jeszcze wiele do roboty, ale razem damy radę.

Ponownie zapraszam wszystkich zainteresowanych i mam nadzieję, że...

Do zobaczenia!