26.09.2017

Od Steel'a

Stałem na granicy urwiska. Za mną rozpościerał się ocean. Widziałem skały, o które rozbijały się fale. Nie słyszałem jednak szumu. Szumu, który zawsze towarzyszył białym, pienistym grzywom fal. Przede mną równina. Jałowa, pokryta gdzieniegdzie kępkami suchej trawy lub martwymi już krzakami. Dużo częściej od roślin, na spękanej od słońca ziemi można było dostrzec kości, uderzające swą bielą. Jednak to wszystko zostało w tyle. Stałem na granicy urwiska. Za mną rozpościerał się ocean. A przede mną? Czarny jak smoła wilk z czerwonymi ślepiami. Zdawał się być widmem, fantomem. Z jego łap i linii grzbietu wydobywał się dym. Szczerzył kły, lecz nie warczał. Nie słyszałem warczenia, bo nie mogłem uchwycić żadnego dźwięku. Widziałem, że dookoła mnie wieje wiatr, ale go nie czułem. Wpatrywałem się w rubinowe oczy drapieżnika. Rzucił się na mnie, a ja cofnąłem się przerażony. Nie znalazłem gruntu pod nogami. Spadałem teraz w dół. W ramiona oceanu, a wilk zniknął bezpowrotnie. Pode mną otworzyła się otchłań. Spienione grzywy fal okazały się być grzywami błękitnych koni. Spoglądały na mnie ze smutkiem i rozpierzchły się, gdy...
Otworzyłem oczy. Zły sen odszedł, ale pozostał w moich wspomnieniach. Wrył się głęboko w moją świadomość. Czułem ból w miejscu, w którym wilk dotknął pazurami mojej szyi. Oddychałem szybko, a serce łomotało mi piersi. Odetchnąłem głęboko.
-Muszę się przejść...- mruknąłem.
Wyszedłem ze swojego lokum. Była to jedna z krasowych jaskiń, od których roiło się południe Nivy. Wapienne skały łatwo było kształtować, dlatego też często służyły za mieszkanie.
Znalazłem się na ogarniętej ciemnością polanie. Za mną wznosiło się wzgórze, którego powierzchnia pokryta była wejściami do jaskiń. W jednym z nich zapaliło się światło. Wyszła z niego Ceniza ze świecą. Bez słowa odwróciłem się i odszedłem.
Po chwili klacz mnie dogoniła.
-Gdzie idziesz?- zapytała.
-Nad rzekę.- odparłem krótko i przyspieszyłem.
Usłyszałem za sobą jej oburzony głos, po czym znów była u mojego boku. Westchnąłem.
-Po co tam idziesz?- nie dawała za wygraną.
-Pomyśleć.
Zamilknęła. W ciszy szła obok mnie. Czasami udawało mi się uchwycić momenty, w których spoglądała na mnie ze zmartwieniem.
-Nic mi nie jest. Możesz wracać do domu.- powiedziałem w pewnym momencie.
-Nie byłabym tego taka pewna.- prychnęła.
Tymczasem dotarliśmy nad rzekę Minne - jeden z dopływów Camino. Stanąłem pod wierzbą i zacząłem swoim zwyczajem wpatrywać się w powierzchnię wody. W wolnym nurcie rzeki dostrzegałem swoje odbicie. Po krótkim wahaniu podeszła do mnie Ceniza. Dostrzegłem to w tym naturalnym zwierciadle. Ona jednak patrzyła na mnie, nie wodę.
-Koszmar.- odpowiedziałem zanim jeszcze padło pytanie.
Klaczy to nie zaskoczyło. W milczeniu obserwowała okolicę.
-Nie powinno nas tu być...- wyszeptała.
-Co?- zapytałem, jednak nakazała mi milczenie.
-Coś tu jest.- wytłumaczyła.
Rozejrzałem się. Ani ja ani ona nie posiadaliśmy broni. Do obrony pozostały nam moce.
-Potwór.- stwierdziłem.
Zwierze nie obserwowałoby nas tak długo, a przynajmniej mało to prawdopodobne.
-Jaki?- zapytała, ale nie zdążyłem udzielić odpowiedzi, bo przed nami pojawiły się czerwone, płonące ślepia.
-Eww... Szczerze mówiąc... Nie mam pojęcia co to.- stwierdziłem.
-Błyskotliwie.- mruknęła Ceniza.
Przed nami stał lew z nietoperzowymi skrzydłami. Pokusiłbym się o nazwanie tego stworzenia mantikorą, lecz nie miało ogona niczym u skorpiona. Tym lepiej dla nas. Mimo, że nie widzieliśmy jakie moce i umiejętności posiada ten stwór. Nie patyczkował się. Zaryczał tak, że fala dźwiękowa odrzuciła nas do wody.
-Nie! *kaszel* Nie! Tylko nie *kaszel* woda!- krzyczała Ceniza.
Szybko stworzyłem krę, na której znaleźliśmy się oboje. Klacz nadal  kaszlała, próbując pozbyć się wody z płuc. Pomogłem wydostać się jej na brzeg. Odwróciłem uwagę stwora uderzając w niego gradem lodowych odłamków. Wszystkie odbiły się od sierści.
-Świetnie. Pancerne futro. Tego jeszcze nie było.- mruknąłem.
Tymczasem lew wzniósł się w powietrze i wylądował na skale, nad nami. Po raz kolejny uderzyłem w niego lodem. Tym razem jeden z odłamków wbił mu się w skórę. Był to najwidoczniej jego słaby punkt. Brzuch. Zanim jeszcze zdążyłem przypuścić kolejny atak, lew zeskoczył ze skały całą złość kierując na mnie. Niewiele brakowało, a zdążyłbym zrobić unik i wyjść z tego bez szwanku. Niestety potwór dosięgnął mnie pazurami. Wbił mi je w mięśnie. Przenikliwy ból sprawiał, że mój umysł powoli się wyłączał. Zanim straciłem przytomność dostrzegłem, że kot stał się żywą pochodnią.

Ceniza? Ranię me postacie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz