Gdy usłyszałem te słowa, zarumieniłem się - co było niedostrzegalne przez moją czarną sierść. Rozmowa o naszych zdolnościach, mocach i żywiołach zajęła nam cały dzień.
Zauważyłem przez okno, że zaczyna się ściemniać.
- Przepraszam Cię, ale niedługo demon wyjdzie na zewnątrz. Muszę iść, bardzo dziękuję za gościnę i za... Szczerość. - uśmiechnąłem się do klaczy.
- Nie ma sprawy. - Jagoda odwzajemniła uśmiech.
- Jak będziesz miała czas, wpadnij do mnie - powiedziałem znów rumieniąc się pod sierścią.
- Postaram się - odpowiedziała.
Wyszedłem z mieszkania klaczy. Tego dnia miałem niesamowite szczęście, gdyż wracałem wpatrzony w niebo, na którym lśniła zorza. Suche liście kruszyły się pod moimi kopytami, a chłodny powiew śpiewał smętną melodię z górzystych szczytów. Gdy dotarłem do domu, przemieniłem się. Tej nocy zamknąłem się w domu. Demon nie może zniszczyć tego drzewa, bo sam umrze.
Gdy nastał ranek, z przyjemnością patrzyłem na wschód złoto-pomarańczowej kuli. Demon zniknął z mojego ciała. Horyzont wyglądał jakby zajął się ogniem.
Postanowiłem pójść nad staw. Złote promienie słońca przenikały przez korony drzew, czerwone, żółte i brązowe liście spadały, a wiatr grał jesienną melodię.
Usiadłem nad jeziorem, i zacząłem śpiewać tę piosenkę: We mnie budzi się mrok ( koniecznie zobacz na YT! Tam robię to samo co bohaterka )
W trakcie śpiewu zobaczyłem podsłuchującą Jagódkę.
Słowa:
Już nie jest mi tak łatwo,
Bo kiedyś prostszy był ten świat.
Już nie rozumiem pewnych spraw,
Od kilku ładnych lat.
I teraz mrok się budzi,
Wśrodku gdzieś,
We mnie czernią drży.
To ma nademną władzę.
Czuję że ujawnią się mroczne sny.
Po stronie światła mam iść,
To wolności szlak.
Ja znowu sobą chcę być,
Wierzyć w to,
Właśnie tak!
Lecz ogarnia mnie smutek wciąż gdy mam zrobić krok.
Nie wiedzą...
Że we mnie budzi się mrok!
Że budzi się mrok!
Że gdzieś tam we mnie budzi się...
Mrok...
30.10.2017
Od Herli Cd Steel - "Nowy świat, trudne zwyczaje"
Zaświaty. A tak właściwe brak zaświatów. Bogowie popełnili błąd jeszcze raz Nas krzywdząc. Nie pozwolę, aby to tak zostało. Nagle, gdy wszystko pachniało i śpiewało monotonnią codzienności, wszystko zrobiło się krwistoczerwone. Nie... To nie może tak być... Tak! W końcu dopełnią się proroctwa! Wreszcie wyjdziemy z tej czarnej dziury. Nagle wszystko zaczęło się trząść. Drgało całe moje ciało, moje oczy zalśniły blaskiem. Miałam wizję wulkanu -wybuchającego. I potem okropny krzyk. Tak - to nasz krzyk. To odgłos śmierci i bólu. Zobaczyłam Nivę. Mimowolnie zaczęłam opadać na dół, jakby niesiona przez wiatr. Byłam duchem. Wokół siebie miałam świetlistą, czerwoną aurę. Myślałam że przelecę przez ziemię, i zabiorą mnie do piekła. A tu zdziwienie - nie dość, że zatrzymałam się na ziemi, to poczułam ją. Podeszłam do najbliższego drzewa, ale tylko się potłukłam. Materialność! Tak! O tym marzyłam! Rzuciłam się galopem w stronę lasu. Dobrze znałam te tereny. Nagle, zobaczyłam... Konia. I... Rozpoznałam w nim Steel'a. Wyrocznia w naszych czasach przepowiedziała przyszłego dowódcę, a nawet go namalowała. Koń chyba mnie nie zauważył, ale nie zamieżałam się przed nim kłaniać. To idealny zaś na atak! Steel skubał trawę, a ja zbliżyłam się. Wiatr zawiał w przeciwną stronę, więc schowałam się za drzewem, aby zdrajca nie poczuł mojego zapachu. Jednak podniósł dumnie łeb, węsząc zdradliwie. Jego rogi błysnęły w słońcu, przez co przez chwilę niczego nie widziałam.
- Kim jesteś? - spytał niepewnie.
- Koń zastanawia się, przyjaciel to czy wróg - zapewniam Cię, że napewno nie przyjaciel. - powiedziałam z zarośli.
- Kim jesteś?! - tym razem Steel wykrzyczał słowa.
- Jestem Twoim prześladowcą, bólem, strachem, i twoją śmiercią... - odpowiedziałam poczym z moich ust popłynęło słynne *buchachachacha*
< Steel? Przepraszam że tak późno i że krótko >
- Kim jesteś? - spytał niepewnie.
- Koń zastanawia się, przyjaciel to czy wróg - zapewniam Cię, że napewno nie przyjaciel. - powiedziałam z zarośli.
- Kim jesteś?! - tym razem Steel wykrzyczał słowa.
- Jestem Twoim prześladowcą, bólem, strachem, i twoją śmiercią... - odpowiedziałam poczym z moich ust popłynęło słynne *buchachachacha*
< Steel? Przepraszam że tak późno i że krótko >
29.10.2017
Od Shoot'a - Cz. 1 "Nowe początki"
Zapisy starych ksiąg tyle o Nas mówią. Ale czy my chcemy się ujawnić? Jeden czyn, jeden gest i wszystko może zamienić się w pył. Kilka sekund, nieodpowiednich chwil i wszystko może się zawalić.
Osobnik, który stał przede mną widocznie miał wielką ochotę się na mnie rzucić gdyby nie to, że zadziałałem odruchowo i użyłem mocy. Tej gorszej, tej, w której postać zwija się z bólu. Pisk, skowyt i zgrzytanie zębów. Zobaczyłem w mroku, w dali, kilka innych osobników tego samego gatunku. Przyglądały się mi. Niestety musiałem w końcu przerwać znęcanie się nad nim gdyż moc "wyciągała" ze mnie straszne ilości energii. Nie mogę pozwolić sobie na bycie osłabionym. Bycie na przegranej pozycji. Pokraka uciekła, a wraz z nią stado. Zostałem sam i ruszyłem dalej. Niestety nie dane mi było dalsze napawanie się samotnością gdyż moje, wrażliwe na dosłownie wszytko, uszy wychwycił szmer z zagajnika przede mną. Aż sam się dziwiłem, że w przeciągu tak krótkiego czasu może mnie tu tak dużo spotkać. Poprzeczka idzie w górę. Stąpałem powoli po wilgotnym gruncie. Z nieba zaczął sączyć się drobniutki, przyjemny deszcz. W pewnym momencie, kilkanaście kroków przed sobą, ujrzałem zarys sylwetki konia. Podchodząc z uniesioną głową i dumnym krokiem miałem wrażenie, że moje oczy aż się żarzyły. Siwa, w podeszłym wieku klacz. Powiedziałbym, że w bardzo podeszłym wieku. Stanąłem przed samicą, która wbiła we mnie swoje intensywne, trochę wyblakłe spojrzenie tęczówek. Zaczęła coś szeptać sobie pod nosem, aż postanowiła się odezwać głośniej. Nie słyszałem jej jednak za dobrze. Gdy mówiła często się krztusiła i stawiała często pauzy, ale dwa zdania nie były dla mnie wyzwaniem co do zrozumienia ich sensu.
- Nie sądziłam, że spotka mnie to kiedyś- wymamrotała, nie spuszczając ze mnie wzroku- Że ujrzę ciebie znów- otworzyłem szerzej oczy. Co ona mogła o mnie wiedzieć? Pewnie coś zjadła i gada od rzeczy. Jak każdy starszy osobnik.
- King- słowo odbijało się echem w mojej głowie- Syn Caleva- ciągnęła dalej- Skazany. Nie sądziła, że dożyję zejścia duchów- powtarzała się.
Siwa klacz chciała ciągnąć dalej, ale ja nie miałem najmniejszej ochoty na przypominanie mi o przeszłości. O ojcu, rodzinie. Z poprzedniego życia tolerowałem tylko swoje imię. Czym prędzej użyłem swojej mocy, a że umysł staruszki był wyjątkowo słaby - złamała się. Padła bezwładnie na ziemię i już się nie ruszała. Cholera. Teraz trzeba zatrzeć jakoś ślady. Deszcz się nasilał co utrudniało mi widoczność. Zaciągnąłem siwą w zagajnik, ale i tu jej nie zostawię. Poszedłem samotnie kawałek dalej i wychodząc z zagajnika, który swoją drogą znajdował się na wzniesieniu, w dole ujrzałem rzekę, która teraz płynęła wyjątkowo żywo. Wróciłem po zwłoki i udałem się z nimi nad brzeg. Wrzuciłem ciało do wody, a nad moją głową usłyszałem w jednej chwili bezradny skrzek. Lecz nie byle jaki skrzek. Cudowne odgłosy moich przyjaciół. Jedynych przyjaciół. Czarne ptaki zatoczyły nade mną kilka kół po czym część usiadła na grubej gałęzi pobliskiego drzewa i skuliła się od szalejącego deszczu, a dwa usiadły na moim grzbiecie. Zarżałem cicho. A więc jednak. Postanowiły znów mi towarzyszyć. Z nimi będzie zapewne łatwiej.
~***~
Wielkimi krokami zbliżał się wieczór. Robiło się coraz ciemniej, a deszcz nie ustępował. Dodatkowo, wspomagając deszcz, zerwał się wiatr. Ptaki miały utrudnione warunki na swobodne latanie. Jeden z nich starał się przyspieszyć i wleciał do jakiegoś zagłębienia. Jaskinia? Udałem się za ptakiem. Ich mądre spojrzenia wystarczyły abym im zaufał. Wszedłem do skalnej wnęki. Nie zapowiadało się na poprawę warunków pogodowych. Jak trzeba będzie to tu zostanę. Krukom też przypasowała taka forma wypoczynku.
Szybko, za szybko jak dla mnie, księżyc wzbił się wysoko na czerwonym niebie. Przyznam, zdziwiło mnie to. Deszcz i wiatr się trochę uspokoiły, i miałem lepszy zasięg widoczności. Biały, pełny okrąg wydawał się nienaturalnie wielki, a niebo miało kolor krwi. Piękny kolor. Na polanie przed sobą ujrzałem kilka osobników. Członkowie stada? Może znajdę też tam duchy? Chociaż szczerze wątpię aby tubylcy tak szybko dopuścili do siebie nowe, lekko dziwne konie. A może to czas abym ja się tam bezczelnie podpiął? Do odważnych świat należy!
A więc niech zacznie się gra!
CDN
26.10.2017
Od Jagódki CD. Evan'a
Przyznam - lubię obserwować konie. Wprost uwielbiam. Ten koń był akurat wyjątkowy. Był uzdrowicielem. Uzdrowił swoimi umiejętnościami naszych wojowników oraz mnie.
- Przepraszam, jeśli przeszkadzałam. - mruknęłam i odleciałam, aby ponownie wrócić medytować. Medytowanie... Prawdopodobnie moja nowa pasja. Szybko jednak przestałam to robić i wróciłam do swojej głównej pasji - walce. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam lecieć nad rzekę Camino.
Ćwiczenia zawsze się przydają. Poćwiczyłam także medytowanie, które polubiłam, lecz nie trwały one długo. Były one głównie na uspokojenie. Kiedy skończyłam, odleciałam i zaczęłam się kierować w stronę swojego domu. Nareszcie w domu. Cieszyłam się, że wreszcie mogę się odciąć od teraźniejszości już teraz. Nareszcie zamknę oczy, i... Zasnę.
***
Otworzyłam oczy. Był ranek. Ucieszyłam się. Zrobiłam szybko śniadanie i kawę, po czym wybrałam się do lasu, aby chwilę pospacerować oraz trochę wykorzystać wolny czas na odpoczynku i relaksie. Cieszyłam się, że nareszcie mogę odpocząć, mimo tego, że lubię spędzać czas przy treningach i swojej pracy, jednak każdemu przyda się odpoczynek, prawda? Tego dnia pierwszego na swojej drodze ujrzałam Steela, który najwyraźniej trenował swoje umiejętności. Na drugim miejscu była Ceniza, która natychmiast mnie zobaczyła i zezłościła się. Zaśmiałam się i zaczęłam lecieć dalej. Trzeci był Darkness, czwarta Bandida, a piąty... Evan. Czyżby mnie zauważył?
Evan? Przepraszam że tak długo czekałeś na odpis.
- Przepraszam, jeśli przeszkadzałam. - mruknęłam i odleciałam, aby ponownie wrócić medytować. Medytowanie... Prawdopodobnie moja nowa pasja. Szybko jednak przestałam to robić i wróciłam do swojej głównej pasji - walce. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam lecieć nad rzekę Camino.
Ćwiczenia zawsze się przydają. Poćwiczyłam także medytowanie, które polubiłam, lecz nie trwały one długo. Były one głównie na uspokojenie. Kiedy skończyłam, odleciałam i zaczęłam się kierować w stronę swojego domu. Nareszcie w domu. Cieszyłam się, że wreszcie mogę się odciąć od teraźniejszości już teraz. Nareszcie zamknę oczy, i... Zasnę.
***
Otworzyłam oczy. Był ranek. Ucieszyłam się. Zrobiłam szybko śniadanie i kawę, po czym wybrałam się do lasu, aby chwilę pospacerować oraz trochę wykorzystać wolny czas na odpoczynku i relaksie. Cieszyłam się, że nareszcie mogę odpocząć, mimo tego, że lubię spędzać czas przy treningach i swojej pracy, jednak każdemu przyda się odpoczynek, prawda? Tego dnia pierwszego na swojej drodze ujrzałam Steela, który najwyraźniej trenował swoje umiejętności. Na drugim miejscu była Ceniza, która natychmiast mnie zobaczyła i zezłościła się. Zaśmiałam się i zaczęłam lecieć dalej. Trzeci był Darkness, czwarta Bandida, a piąty... Evan. Czyżby mnie zauważył?
Evan? Przepraszam że tak długo czekałeś na odpis.
Od Jagódki CD. Darkness'a
Byłam dumna z siebie. Nareszcie wydyszałam z siebie wszystkie pytania dotyczące Darkness'a - mojego znajomego, a może już niedługo więcej niż znajomego... Nagle ogier zaczął odpowiadać na moje pytania.
- Zaczęło się tak, że mędrca którego spotkałem na swojej drodze nawiedzał tak demon. On umarł, a demon przeszedł na mnie. Przemieniam się po zachodzie słońca, odmieniam gdy słońce wstaje. Demon nienawidzi światła i dobra, można go pokonać nieznanym mi żywiołem wody. - skończył i spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową. Nagle sobie przypomniałam słowa Darknessa - "Ty też jesteś wyjątkowa" . Zarumieniłam się lekko. Czułam że właśnie ktoś buszuje w mojej głowie. W moich myślach. Jesteś dla mnie więcej niż zwykłym znajomym. Jesteś dla mnie przyjacielem. Przyjacielem, który wie, co czuję i myślę. Przyjacielem, któremu ufam i przy którym czuję się bezpieczna. - odparłam w myślach, licząc na to, że Darkness mnie usłyszał. Uśmiechnęłam się do niego.
- Może chciałbyś odpocząć? Mogę Ci przygotować herbatę. - zapytałam a Darkness kiwną tylko głową, co oznaczało raczej "tak" . - Zaraz wracam. - dodałam i zaczęłam przygotowywać dla nas herbatę.
***
Po pół godzinach wypiliśmy razem herbatę. Przy okazji chwilkę porozmawialiśmy o naszych mocach, umiejętnościach, złych stronach i wielu innych. Dawno tak z kimś nie rozmawiałam. Cieszę się, że mogę komuś wreszcie zaufać. Przynajmniej na razie. Wszystko może się kiedyś zmienić.
Darkness? Przepraszam że tak długo.
- Zaczęło się tak, że mędrca którego spotkałem na swojej drodze nawiedzał tak demon. On umarł, a demon przeszedł na mnie. Przemieniam się po zachodzie słońca, odmieniam gdy słońce wstaje. Demon nienawidzi światła i dobra, można go pokonać nieznanym mi żywiołem wody. - skończył i spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową. Nagle sobie przypomniałam słowa Darknessa - "Ty też jesteś wyjątkowa" . Zarumieniłam się lekko. Czułam że właśnie ktoś buszuje w mojej głowie. W moich myślach. Jesteś dla mnie więcej niż zwykłym znajomym. Jesteś dla mnie przyjacielem. Przyjacielem, który wie, co czuję i myślę. Przyjacielem, któremu ufam i przy którym czuję się bezpieczna. - odparłam w myślach, licząc na to, że Darkness mnie usłyszał. Uśmiechnęłam się do niego.
- Może chciałbyś odpocząć? Mogę Ci przygotować herbatę. - zapytałam a Darkness kiwną tylko głową, co oznaczało raczej "tak" . - Zaraz wracam. - dodałam i zaczęłam przygotowywać dla nas herbatę.
***
Po pół godzinach wypiliśmy razem herbatę. Przy okazji chwilkę porozmawialiśmy o naszych mocach, umiejętnościach, złych stronach i wielu innych. Dawno tak z kimś nie rozmawiałam. Cieszę się, że mogę komuś wreszcie zaufać. Przynajmniej na razie. Wszystko może się kiedyś zmienić.
Darkness? Przepraszam że tak długo.
Od Jagódki CD. Adamirenda
Skąd on wiedział? Jak...? - w mojej głowie krążyły te myśli przez cały czas. Jak to się stało? Wiedziałam, że miał doświadczenie, ale skąd on pochodził? Jak miał na imię? Kim jest, był? Kiedy go obserwowałam, przypomniała mi się przepowiednia o duchach... Przecież on mógł nim być. Wszyscy, których napotkam mogli nimi być.
- Kim jesteś? - nie odpuszczałam.
- Dowiesz się w swoim czasie. - uśmiechnął się koń. Westchnęłam. Jest uparty... I to bardzo. Lecz ja tak łatwo mu nie odpuszczę. Moim zadaniem jest chronienie naszego stada przed duchami, wojownikami... Czyli wrogami. Można tak powiedzieć...
- Uparty jesteś. - mruknęłam i stanęłam przed nim. - Powiedz, jak masz na imię. Więcej od Ciebie nie wymagam! - krzyknęłam, a moje oczy zaczęły świecić. Ogier się tylko zaśmiał.
- Ty też jesteś uparta... Nie odpuścisz mi tak łatwo. Jestem Adamirend. Odpowiedziałem Ci. Odejdź. - odpowiedział i zaczął galopować w stronę Bagien.
- Artefakty... O nie! - krzyknęłam i zaczęłam jak najszybciej lecieć do biblioteki. Musiałam jak najszybciej odnaleźć Wielką Księgę Upadłych Wojowników. To tam były wypisywane imiona i opis wyglądów wojowników, którzy zmarli i chcieli zemsty. Szybko dotarłam do biblioteki. Szukałam księgi, aż wreszcie...
- Jest. - szepnęłam i zaczęłam przeszukiwać księgę. Kiedy ją otworzyłam, wyleciały z niej nietoperze. Strony były puste... - I co ja teraz zrobię? - westchnęłam i zaczęłam myśleć, co mam zrobić dalej...
***
Zaczęłam szukać Adamirenda. Mógł być zwykłym włóczykijem, ale z drugiej strony... Mógł być duchem, który wrócił na Ziemię, aby odnaleźć wszystkie Artefakty. Dobra, chcą je odnaleźć, ale do czego będą im służyć?
- O, jest! - uśmiechnęłam się sprytnie i podleciałam do ogiera. Robiło się powoli ciemno. Księżyc nienaturalnie wielki oraz... Zmienił barwę. Nie zwracam na to uwagi. Muszę się teraz skupić na koniu, którego będę śledzić, choćby nie wiem co!
Adamirend?
- Kim jesteś? - nie odpuszczałam.
- Dowiesz się w swoim czasie. - uśmiechnął się koń. Westchnęłam. Jest uparty... I to bardzo. Lecz ja tak łatwo mu nie odpuszczę. Moim zadaniem jest chronienie naszego stada przed duchami, wojownikami... Czyli wrogami. Można tak powiedzieć...
- Uparty jesteś. - mruknęłam i stanęłam przed nim. - Powiedz, jak masz na imię. Więcej od Ciebie nie wymagam! - krzyknęłam, a moje oczy zaczęły świecić. Ogier się tylko zaśmiał.
- Ty też jesteś uparta... Nie odpuścisz mi tak łatwo. Jestem Adamirend. Odpowiedziałem Ci. Odejdź. - odpowiedział i zaczął galopować w stronę Bagien.
- Artefakty... O nie! - krzyknęłam i zaczęłam jak najszybciej lecieć do biblioteki. Musiałam jak najszybciej odnaleźć Wielką Księgę Upadłych Wojowników. To tam były wypisywane imiona i opis wyglądów wojowników, którzy zmarli i chcieli zemsty. Szybko dotarłam do biblioteki. Szukałam księgi, aż wreszcie...
- Jest. - szepnęłam i zaczęłam przeszukiwać księgę. Kiedy ją otworzyłam, wyleciały z niej nietoperze. Strony były puste... - I co ja teraz zrobię? - westchnęłam i zaczęłam myśleć, co mam zrobić dalej...
***
Zaczęłam szukać Adamirenda. Mógł być zwykłym włóczykijem, ale z drugiej strony... Mógł być duchem, który wrócił na Ziemię, aby odnaleźć wszystkie Artefakty. Dobra, chcą je odnaleźć, ale do czego będą im służyć?
- O, jest! - uśmiechnęłam się sprytnie i podleciałam do ogiera. Robiło się powoli ciemno. Księżyc nienaturalnie wielki oraz... Zmienił barwę. Nie zwracam na to uwagi. Muszę się teraz skupić na koniu, którego będę śledzić, choćby nie wiem co!
Adamirend?
Od Adamirenda do Jagódki
- Nareszcie, wolny... - zaśmiałem się. Me oczy zabłysły. Znów czułem swoje ciało. Znów byłem materialny. Nadeszła ta chwila. Muszę wykonać swą misję. Misje, która stała się dla mnie ważna właśnie teraz. Teraz, muszę się rozejrzeć po tutejszej Nivie... Zmieniła się moja ojczyzna. Wszyscy są dla mnie obcy... Nikt mnie nie zna, nie pamięta. Byłem zły, ale potrafiłem się opanować. Muszę znaleźć wszystkie Artefakty, a wtedy stanę się znów żywy i będę mógł dokonać zemsty! Lecz... Mogą mi przeszkodzić w tym konie z Nivy... Ech, będę mógł ukrywać swoje prawdziwe Ja. Muszę udawać zwykłego włóczykija wałęsającego się po świecie. Aż przypomniały mi się moje wszystkie chwile za życia, kiedy jeszcze byłem przywódcą jednego z wojsk... Uśmiechnąłem się. Już niedługo urządzę słodką wojnę... Znów poczuję ten smak... Smak, którego nie zawsze da się opisać. Przyznam, że trochę przestała mi się podobać Niva. Kiedyś była o wiele piękniejsza. Ogromne budowle, bramy obronne, miecze od najlepszych kowali... A teraz jest wszystko inne. Pewnie konie nie są przygotowane na wojnę, jaką kiedyś wyrządziłem. Zrobiłem swój pierwszy krok. Wreszcie... Zmysł dotyku. Wreszcie poczułem pod swoimi kopytami trawę.
- Muszę teraz kierować się... Do jakiegoś ogiera? Klaczy...? Już trochę zapomniałem jak wygląda Niva, tym bardziej, że wiele się tu zmieniło. Wziąłem głęboki wdech. Postanowiłem odwiedzić większość terenów. Między innymi rzekę Camino, Twierdzę Camino, Góry Smocze i... Resztę, którą później przedstawię. Zacząłem galopować w stronę rzeki Camino. Po chwili ujrzałem cień nad swoją głową. Był to... Pegaz? Klacz? Raczej tak. Spojrzałem w górę. Zgadłem. Rzeczywiście, była to klacz... Była piękna. Przyspieszyłem po czym dotarłem do swojego celu. Klacz szybko mnie dogoniła i zagrodziła mi drogę.
- Kim jesteś? Nie widziałam Cię nigdy tutaj... - zapytała podejrzliwie klacz, wyciągając po kryjomu potężny miecz. Była dobrze przygotowana, widać to.
- Nie ważne. - mruknąłem i spojrzałem w głębokie oczy klaczy. - Dobra samoobrona, lecz powinnaś dopracować kilka szczegółów. - dodałem i napiłem się wody, która była tuż obok mnie. W przeszłości często piłem wodę z Camino, którą bardzo kochałem, i w czasie wojen nigdy nie pozwalałem na zabrudzenie tej pięknej rzeki. Klacz była zdziwiona tym, że zauważyłem jej broń. Domyśliłem się, o czym teraz myśli. - Radziłbym Ci lepiej chować swoją broń. - zaśmiałem się i odszedłem w ciszy. Nie miałem ochoty teraz z kimś rozmawiać, tym bardziej, że miałem tylko jeden cel - odnaleźć wszystkie Artefakty. Klacz niestety, podążała za mną.
- Jak masz na imię? - zapytała a ja tylko się uśmiechnąłem.
- Dowiesz się w swoim czasie. - odpowiedziałem. Miałem na myśli "Na wojnie" która się niedługo odbędzie. Przynajmniej tak sądzę.
Jagódka?
- Kim jesteś? Nie widziałam Cię nigdy tutaj... - zapytała podejrzliwie klacz, wyciągając po kryjomu potężny miecz. Była dobrze przygotowana, widać to.
- Nie ważne. - mruknąłem i spojrzałem w głębokie oczy klaczy. - Dobra samoobrona, lecz powinnaś dopracować kilka szczegółów. - dodałem i napiłem się wody, która była tuż obok mnie. W przeszłości często piłem wodę z Camino, którą bardzo kochałem, i w czasie wojen nigdy nie pozwalałem na zabrudzenie tej pięknej rzeki. Klacz była zdziwiona tym, że zauważyłem jej broń. Domyśliłem się, o czym teraz myśli. - Radziłbym Ci lepiej chować swoją broń. - zaśmiałem się i odszedłem w ciszy. Nie miałem ochoty teraz z kimś rozmawiać, tym bardziej, że miałem tylko jeden cel - odnaleźć wszystkie Artefakty. Klacz niestety, podążała za mną.
- Jak masz na imię? - zapytała a ja tylko się uśmiechnąłem.
- Dowiesz się w swoim czasie. - odpowiedziałem. Miałem na myśli "Na wojnie" która się niedługo odbędzie. Przynajmniej tak sądzę.
Jagódka?
Od Helecho cd. Od Cole'a
Wystarczyło, by słońce schowało się za horyzont, by ukazały się pierwsze sygnały. Coś było nie tak i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Na krwistoczerwone niebo wspinał się powoli nienaturalnie duży księżyc. Cała Niva okryła się złowieszczym, bladym blaskiem. Powietrze zdawało się być gęstsze, choć wcale nie odczuwało się duszności. Takie zjawiska, pojawiające się z dnia na dzień, nigdy nie są oznaką czegoś dobrego.
Szybkim kłusem przemierzałam leśną ścieżkę, wiodącą na równinne tereny w dole Camino. Gęstwina zazwyczaj mnie odprężała, dawała poczucie bezpieczeństwa. A teraz? Przedzierające się przez prawie nagie już korony drzew światło, nadawało temu miejscu atmosfery niczym z koszmarów. Każdy szelest, choćby najdrobniejszy szmer sprawiał, że zatrzymywałam się w bojowej gotowości. Dookoła mnie rozlegało się wycie. Czułam drapieżców wędrujących bezszelestnie wśród drzew. To wcale nie dodawało mi otuchy. Jednak wkrótce miałam się znaleźć wśród stada. W bezpiecznej grupie.
Gdy minęłam barierę lasu, moim oczom ukazało się kilka koni wpatrzonych w niebo. Mimowolnie spojrzałam tam, gdzie one. Księżyc zdawał się swoją objętością przytłaczać resztę ciał niebieskich. Wśród jego blasku prawie nie było widać gwiazd. Powoli zbliżyłam się do swoich pobratymców. Przywitali mnie skinieniami głowy, zachowując powagę, lecz wkrótce zasypali mnie setkami pytań. Rozpaczliwie poszukiwałam wzrokiem Bandidy lub chociaż Steel'a. Szczęśliwie Wyrocznia pojawiła się obok mnie. Nakazałam reszcie zachować spokój, natomiast my poszłyśmy na ubocze. Musiałam z nią porozmawiać.
-Wiesz coś o tym?- zapytałam z przestrachem w oczach.
Zauważyła mój niepokój i uśmiechnęła się blado. Starała się pokazać, że nie jest źle, ale ta sytuacja widocznie jej nie odpowiadała.
-To nie jest związane z przepowiednią - uspokoiła mnie.
-Ale..?- zapytałam.
-Duchy. Dusze, tych, którzy zginęli podczas wybuchu wulkanu sto lat temu. One tutaj powrócą. -wyszeptała, widząc, że reszta koni nam się przygląda.
Westchnęłam. Ciągle problemy. Nie dadzą nam chwili spokoju. Spojrzałam zaniepokojona na Bandidę. Nie raczyła się podzielić większą ilością informacji, więc postanowiłam dołączyć do reszty stada. Zastygli w atmosferze wyczekiwania. Stwierdziłam, że nie mam wyjścia i muszę wyjaśnić im co się tutaj dzieje. Z pomocą Wyroczni nakreśliłam im z grubsza naszą sytuację. Podniosły się ożywione szepty.
Chwilę później z lasu wyłonił się ogier, którego poznałam dziś rano. Spojrzałam na niego nieco zaskoczona. W duchu jednak cieszyłam się, że postanowił tutaj przyjść. Podszedł bliżej. Poprosił mnie o wyjaśnienie zaistniałem sytuacji.
-Cóż...- westchnęłam. -Nie jesteśmy niczego stuprocentowo pewni... Wiek temu, na terenach naszego stada, nastąpiła erupcja wulkanu. W jego miejscu znajdowała się Więzienna Góra. Osadzeni tam byli przestępcy o poważniejszych oskarżeniach. Wszyscy zginęli. Ktoś ostrzegł nas, że ich dusze powrócą dzisiaj na Nivę. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale jak widzimy, to na prawdę może się wydarzyć.
Cole słuchał mnie z zaciekawieniem. Analizował moje słowa. Nie zdążył się jednak odezwać, gdyż na polanie przed nami pojawił się oślepiający blask. Wydarzeniu temu towarzyszyły stłumione okrzyki członków stada. Zrobiłam krok w tył pod naporem tajemniczej energii. W promieniu kilku metrów od rzeczonego blasku rośliny zaczęły więdnąć, pozostawiając po sobie koło ziemi pokrytej martwą trawą. W samym jego środku stała jakaś postać. Blask zniknął, a oczy powoli przystosowywały się do powracającego mroku. Zanim to nastąpiło, koń zniknął wśród drzew, pozostawiając nas napełnionych niepokojem.
(Ktoś?)
No i druga połowa tygodnia, a event dopiero się zaczyna.
Chyba go nieco przedłużymy, żeby każdy coś napisał.
Chwilę później z lasu wyłonił się ogier, którego poznałam dziś rano. Spojrzałam na niego nieco zaskoczona. W duchu jednak cieszyłam się, że postanowił tutaj przyjść. Podszedł bliżej. Poprosił mnie o wyjaśnienie zaistniałem sytuacji.
-Cóż...- westchnęłam. -Nie jesteśmy niczego stuprocentowo pewni... Wiek temu, na terenach naszego stada, nastąpiła erupcja wulkanu. W jego miejscu znajdowała się Więzienna Góra. Osadzeni tam byli przestępcy o poważniejszych oskarżeniach. Wszyscy zginęli. Ktoś ostrzegł nas, że ich dusze powrócą dzisiaj na Nivę. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale jak widzimy, to na prawdę może się wydarzyć.
Cole słuchał mnie z zaciekawieniem. Analizował moje słowa. Nie zdążył się jednak odezwać, gdyż na polanie przed nami pojawił się oślepiający blask. Wydarzeniu temu towarzyszyły stłumione okrzyki członków stada. Zrobiłam krok w tył pod naporem tajemniczej energii. W promieniu kilku metrów od rzeczonego blasku rośliny zaczęły więdnąć, pozostawiając po sobie koło ziemi pokrytej martwą trawą. W samym jego środku stała jakaś postać. Blask zniknął, a oczy powoli przystosowywały się do powracającego mroku. Zanim to nastąpiło, koń zniknął wśród drzew, pozostawiając nas napełnionych niepokojem.
(Ktoś?)
No i druga połowa tygodnia, a event dopiero się zaczyna.
Chyba go nieco przedłużymy, żeby każdy coś napisał.
23.10.2017
Od Cole'a CD Helecho
I w tym właśnie momencie żałowałem, że nie posiadam skrzydeł. Spojrzałem szybko na klacz, a potem wzrok znów zawiesiłem na widoku przed sobą. Czyli tak jakby tutaj ugrzęzłem? W sensie ja i tak znajdę jakieś wyjście z sytuacji. Parsknąłem cicho.
- Sytuacja chyba mało ci odpowiada- zauważyła klacz.
- Owszem. Nie za bardzo lubię siedzieć w jednym miejscu- odpowiedziałem. Sam nie wiem czemu to powiedziałem, ale to jakoś tak automatycznie ze mnie wypłynęło.
- Dobrze, skoro jestem zmuszony zostać tu to chociaż chcę wiedzieć gdzie jestem- rozejrzałem się dookoła- I z kim mam do czynienia- spojrzenie, pełne spokoju, przeniosłem na samicę, która zresztą też szybko udzieliła mi potrzebnych informacji.
- Stado Stella Divina- chyba jedna z dumniejszych nazw na jakie się natknąłem w swoim życiu- A ja, jak już się domyśliłeś, jestem jego przywódczynią. Helecho- przedstawiła się, a ja nie pozostałem jej dłużny i również się przedstawiłem.
- Wiesz może ile będzie to trwało?- spytałem zaraz potem. Klacz spojrzała na mnie i chyba żądała większej ilości szczegółów w moim pytaniu.
- Przypływ- dodałem.
- A tak! Nie wiem. Różnie to bywa. Nie da się tego dokładnie określić- westchnęła.
Pokiwałem głową. Słońce zaczęło dopiero wschodzić. Miałem cały dzień przed sobą, a skoro byłem zdany na siedzenie tutaj to może zwiedzając tutejsze tereny coś wykombinuję.
- Dobrze więc, a teraz wybacz, ale nie zamierzam spędzieć tego czasu siedząc- rzuciłem i minąłem klacz zaraz potem przechodząc do płynnego kłusa. Nie wiem czy było to niegrzeczne czy nie. Nie należałem do tutejszego stada więc tak jakby była dla mnie zwykłym koniem, któremu w żadnym wypadku nie muszę się podporządkowywać. Tak na marginesie - nie lubiłem się nikomu podporządkowywać. Niczym samotny wilk. Jak ja uwielbiałem samotność. Dookoła cisza i spokój. Nie to żeby coś, ale cieszę się, że nie musiałem już z nikim rozmawiać. Byłem również w dalszym ciągu zawiedziony, że tu utknąłem. Postaram się omijać innych.
Przecież miałeś to zmienić. Usłyszałem z tyłu swojej głowy
Nie prawda.
Prawda i doskonale o tym wiesz.
Cicho.
Potrząsnąłem łbem. Ja doskonale wiedziałem co robić. Radziłem sobie w gorszych sytuacjach niż taka, w której nie rozmawiałem z nikim. To przecież nie koniec świata. Jednak wiedziałem też, że moja podświadomość ma rację. Nim się obejrzałem, a znalazłem się na jakiejś ścieżce. Kilka razy minęły mnie nawet konie. Każdy się od siebie różnił, ale podejrzliwe spojrzenie, które zawieszali na mej osobie były za każdym razem takie same. Albo ja byłem jakiś dziwny, ale te konie nie były przyzwyczajone do nowych. Postanowiłem jednak znoczyć z głównej, chyba, drogi i zaszyć się gdzieś w lesie.
| Pod wieczór |
Cały dzień minął mi wyjątkowo szybko. Jak nigdy dotąd. Muszę przyznać, że mają tu całkiem rozległe i barwne tereny. Jeszcze nie wiedziałem gdzie przenocuję, ale nadchodząca noc pokrzyżowała moje plany na błogi odpoczynek. Szedłem jedną z bocznych ścieżek przez las. Wyszedłem na jakąś polanę, na której na szczęście bądź i też nie, zastałem dosyć sporą grupę wierzchowców. Ich rozmowy , ożywione rozmowy, a bardziej szmery z mojej odległości dało się słyszeć. Spojrzałem w niebo. Uwielbiałem patrzyć na księżyc i gwiazdy, które znajdowały się na granatowym niebie, ale tu było coś innego. Księżyc. Inny i jakiś większy. Jakby pulsował na tle szmaragdowego nieba. Przez całe swoje zycie nie widziałem nic piękniejszego, ale zarazem tak tajemniczego i budzącego niepokój. Rozejrzałem się dookoła i przymknąłem swoimi błękitnymi oczami po koniach. Kilka z nich rozpoznałem. Mijały mnie na ścieżce. Jednak teraz nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mój wzrok zatrzymał się na klaczy pegaza. Helecho. Podszedłem z wolna z kierunku klaczy, która stała na uboczu i coś jakby mocno analizowała.
Odchrząknąłem i zatrzymałem się obok. Nie wiem czemu właściwie do niej podchodziłem. Jeśli jednak już zwróciła swoje spojrzenie na mnie to chociaż mogę się czegoś dowiedzieć. Po raz kolejny zresztą.
- O co chodzi? Z tego co wiadomo mi z moich doświadczeń niebo nie jest krwiste, księżyc nie jest tak przesadnie wielki, a w stadzie od tak sobie nie panuje takie poruszenie- powiedziałem jednym tchem.
- Za dużo by mówić- westchnęła.
- Posłucham. Cała sytuacja mnie zaciekawiła. Sam się tego nie dowiem. No może po wielkich staraniach- posłałem jej kwaśny uśmiech, który chyba się jednak do nich nie zaliczał. Prędzej podlega on pod grymas.
Helecho zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem.
Helecho?
Od Bandidy "Niepokojąca wizja"
Jak co dzień chodziłam po lasach. Cały czas jednak rozglądałam się dookoła... Coś było nie tak, lecz dalej nie mogłam rozszyfrować co. Niepokój okalał mnie że wszystkich stron. Wciągnęłam chrapami rześkie powietrze, zamykając przy tym oczy.
Świat stał się szarobury... Rozglądałam się. Nikogo nie było... Wszystko wyglądało tak jak było to opisane w księgach... W księgach dotyczących wydarzeń sprzed 100 lat... Nagle u mojego prawego boku ktoś się pojawił. Nie była to jak zwykle moja matka... Był to ktoś nieznajomy... Nie mogłam określić jego płci... Był to jakby duch. Lekko rozmywał się pod wpływem wiejącego wiatru, lecz za chwilę znów wracał do poprzedniej formy.
- To już dziś... - powiedział
- Hm? - popatrzyłam na konia stojącego obok.
- Dusze zmarłych...- rzekł i rozejrzał się, jakby ktoś miał go zaraz zaatakować.
Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. Wiedziałam, że nadchodzi moment, w którym dzieją się nienaturalne rzeczy, ale nigdy nie było to nic poważnego. Postanowiłam jednak nie lekceważyć śmiałka wkradającego się do moich myśli.
- Będą szukać zemsty. Ci z Góry. Lepiej się przygotujcie. To zacznie się tej nocy.- wypowiedział kilka krótkich zdań i zniknął wśród bladego światła. Nadal czułam jego obecność. Czułam chłód na lewym boku, niczym ocierającego się o mnie kota. A potem wszystko wróciło do normalności.
Świat znów przybrał jesienne barwy, a powietrze napełniło się wonią opadłych liści. Na swoim ciele czułam już tylko ciepło słońca, którego promienie przedzierały się przez rzadkie korony drzew.
- Co jest? - Hielo podbiegła do mnie
- Nic... Lecz w sumie to coś... Duchy z Góry będą dziś szukać zemsty za wybuch... - powiedziałam patrząc się w stronę gdzie, gdzieś za drzewami rozpościerały się szczątki tejże góry
- Nie dobrze - towarzyszka spojrzała w tą samą stronę
- Muszę poinformować resztę stada - wymamrotałam wyrwając się z zamyślenia i szybko strzepałam liście z grzbietu
Stałam jeszcze chwilę bez ruchu. Przeanalizowałam przekazane przez nieznajomą postać informacje... Nadal nie mogłam dojść do tego, że ktoś oprócz mojej *kaszelek* matki daje mi wizje. Szybko jednak zebrałam myśli i popędziłam do Twierdzy zostawiając zdziwioną Hielo na środku lasu.
Wbiegłam na dziedziniec. Strażnicy popatrzyli na mnie zdziwieni.
- Gdzie jest Steel? - zapytałam patrząc na jednego z nich
- U siebie... A ty to... - nie zdążył dokończyć
- Wiem, wiem.... Jesteś nowy możemy się nie znać... Bandida... Wyrocznia... I włąśnie mam bardzo pilną wiadomość do Steel'a - powiedziałam ze zniecierpliwionym wzrokiem
Gniady ogier tylko skinął głową... Pognałam ile sił w nogach do komnaty Steel'a.
- Steel... - powiedziałam podbiegając do Dowódcy
- Co jest? - ogier spostrzegł mój lekko przerażony wyraz pyska
- Duchy... Dusze zmarłych... Ci z Gór - słowa plątały mi sie... Język odmówił posłuszeństwa...
Nie wiedziałam co mi się działo... Przecież przed chwilą normalnie rozmawiałam z jednym z gwardzistów.
- Spokojnie... Uspokuj się - Steel popatrzył na mnie zdziwiony
Podeszłam do okna... Popatrzyłam w stronę gór... Nadal nie mogłam uwierzyć, że to dziś... Że takie coś ma mieć miejsce.
- To co z tymi duszami? - z zamyślenia wyrwał mnie ogier
- Chcą się zemścić... Pamiętasz jak 100 lat temu był wielki wybuch? Napewno ci mówili... Wtedy wiele osadzonych zginęło... Bogowie najwyraźniej nie zajęli się ich duszami i teraz chcą się zemścić - powiedziałam już trochę spokojniejsza
- Szykuje się wojna? - zapytał lekko zachrypniętym głosem
- Nie wiem jakie mają zamiary... Nie dostałam tej wizji od matki, więc... - popatrzyłam na niego
- Trudno to będzie określić... Musimy powiedzieć to reszcie stada...
- Wiedziałam, że będą się dziać nadnaturalne rzeczy... Ale, że aż takie... Boże.... Zderzenie wymiarów jest coraz bliżej... - przełknęłam głośno ślinę
Miałam ochotę zaszyć się jak najgłębiej w lesie... Lecz tam też mogą mnie znaleźć...
- Apokoalipsa jest bliska... Trzeba szukać jaskini... - Steel uprzedził moje słowa
Pokiwałam głową na "tak"... Ze stresu nic nie mogłam powiedzieć... To wszystko mnie przerastało...
(Steel cx?)
Świat stał się szarobury... Rozglądałam się. Nikogo nie było... Wszystko wyglądało tak jak było to opisane w księgach... W księgach dotyczących wydarzeń sprzed 100 lat... Nagle u mojego prawego boku ktoś się pojawił. Nie była to jak zwykle moja matka... Był to ktoś nieznajomy... Nie mogłam określić jego płci... Był to jakby duch. Lekko rozmywał się pod wpływem wiejącego wiatru, lecz za chwilę znów wracał do poprzedniej formy.
- To już dziś... - powiedział
- Hm? - popatrzyłam na konia stojącego obok.
- Dusze zmarłych...- rzekł i rozejrzał się, jakby ktoś miał go zaraz zaatakować.
Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. Wiedziałam, że nadchodzi moment, w którym dzieją się nienaturalne rzeczy, ale nigdy nie było to nic poważnego. Postanowiłam jednak nie lekceważyć śmiałka wkradającego się do moich myśli.
- Będą szukać zemsty. Ci z Góry. Lepiej się przygotujcie. To zacznie się tej nocy.- wypowiedział kilka krótkich zdań i zniknął wśród bladego światła. Nadal czułam jego obecność. Czułam chłód na lewym boku, niczym ocierającego się o mnie kota. A potem wszystko wróciło do normalności.
Świat znów przybrał jesienne barwy, a powietrze napełniło się wonią opadłych liści. Na swoim ciele czułam już tylko ciepło słońca, którego promienie przedzierały się przez rzadkie korony drzew.
- Co jest? - Hielo podbiegła do mnie
- Nic... Lecz w sumie to coś... Duchy z Góry będą dziś szukać zemsty za wybuch... - powiedziałam patrząc się w stronę gdzie, gdzieś za drzewami rozpościerały się szczątki tejże góry
- Nie dobrze - towarzyszka spojrzała w tą samą stronę
- Muszę poinformować resztę stada - wymamrotałam wyrwając się z zamyślenia i szybko strzepałam liście z grzbietu
Stałam jeszcze chwilę bez ruchu. Przeanalizowałam przekazane przez nieznajomą postać informacje... Nadal nie mogłam dojść do tego, że ktoś oprócz mojej *kaszelek* matki daje mi wizje. Szybko jednak zebrałam myśli i popędziłam do Twierdzy zostawiając zdziwioną Hielo na środku lasu.
Wbiegłam na dziedziniec. Strażnicy popatrzyli na mnie zdziwieni.
- Gdzie jest Steel? - zapytałam patrząc na jednego z nich
- U siebie... A ty to... - nie zdążył dokończyć
- Wiem, wiem.... Jesteś nowy możemy się nie znać... Bandida... Wyrocznia... I włąśnie mam bardzo pilną wiadomość do Steel'a - powiedziałam ze zniecierpliwionym wzrokiem
Gniady ogier tylko skinął głową... Pognałam ile sił w nogach do komnaty Steel'a.
- Steel... - powiedziałam podbiegając do Dowódcy
- Co jest? - ogier spostrzegł mój lekko przerażony wyraz pyska
- Duchy... Dusze zmarłych... Ci z Gór - słowa plątały mi sie... Język odmówił posłuszeństwa...
Nie wiedziałam co mi się działo... Przecież przed chwilą normalnie rozmawiałam z jednym z gwardzistów.
- Spokojnie... Uspokuj się - Steel popatrzył na mnie zdziwiony
Podeszłam do okna... Popatrzyłam w stronę gór... Nadal nie mogłam uwierzyć, że to dziś... Że takie coś ma mieć miejsce.
- To co z tymi duszami? - z zamyślenia wyrwał mnie ogier
- Chcą się zemścić... Pamiętasz jak 100 lat temu był wielki wybuch? Napewno ci mówili... Wtedy wiele osadzonych zginęło... Bogowie najwyraźniej nie zajęli się ich duszami i teraz chcą się zemścić - powiedziałam już trochę spokojniejsza
- Szykuje się wojna? - zapytał lekko zachrypniętym głosem
- Nie wiem jakie mają zamiary... Nie dostałam tej wizji od matki, więc... - popatrzyłam na niego
- Trudno to będzie określić... Musimy powiedzieć to reszcie stada...
- Wiedziałam, że będą się dziać nadnaturalne rzeczy... Ale, że aż takie... Boże.... Zderzenie wymiarów jest coraz bliżej... - przełknęłam głośno ślinę
Miałam ochotę zaszyć się jak najgłębiej w lesie... Lecz tam też mogą mnie znaleźć...
- Apokoalipsa jest bliska... Trzeba szukać jaskini... - Steel uprzedził moje słowa
Pokiwałam głową na "tak"... Ze stresu nic nie mogłam powiedzieć... To wszystko mnie przerastało...
(Steel cx?)
Od Darkness'a CD Jagódka
Toczyłem z nim walkę. Niedaleko zauważyłem Jagodę lecącą do domu. Udało mi się zadać celny cios, na tyle by ogier oddał mi część ciała. W ciele demona pobiegłem czymprędzej do domu klaczy. Kolorowe liście spadały, lecz Wiatr już nie szeptał, jużnie śpiewał cudnych melodii. Biegłem tą samą ścieżką. Stukot płonących kopyt lekko niósł się po lesie, a wszędzie gdzie stanąłem liście stawały w ogniu. Swąd dymu wypełniał las, a ja dotarłem do znajomego domu. Magią otworzyłem drzwi, i zdyszany odszukałem Jagodę.
- Odsuń się, demonie! - usłyszałem groźbę, choć już z brakiem pewności w głosie.
- Jagodo... To ja... Darkness... - wydyszałem z nadzieją że mi uwierzy.
- Nie wierzę Ci! - krzyknęła. - Cały ten tydzień demonów i jeszcze Ty! Zostaw Darkness'a!
- Jagodo, spokojnie. - zebrałem się na ton uspokajający, choć każda miniona sekunda była niepewnością. - To mnie spotkałaś nad rzeką, to ja - koń driada.
- J... Jesteś driadą...? - spytała.
- Tak... Moje mieszkanie, to moje drzewo. Kto je zrani, zrani i mnie. - wyjaśniłem.
Zaczęło robić się ciemno. Wszedłem w myśli klaczy, i to udało mi się usłyszeć:
- "Ten ogier skrywa w sobie więcej tajemnic i magii, niż myślałam".
- Ty też jesteś wyjątkowa - powiedziałem czule i odmieniłem się w moją normalną postać. Uśmiechnąłem się.
- Dobrze, porozmawiajmy. - powiedziałem. - pytaj o co chcesz.
- Jak to się dzieje że jesteś demonem? Czy ty jesteś gdzieś w środku tego demona? Jak to się zaczęło? Co on potrafi? Kim on jest? Czemu nie da Ci spokoju?! - powiedziała Jagoda bez przerwy na oddech, dumnie dysząc że powiedziała wszystko co chciała.
Westchnąłem. I zacząłem mówić...
< Jagoda? >
- Odsuń się, demonie! - usłyszałem groźbę, choć już z brakiem pewności w głosie.
- Jagodo... To ja... Darkness... - wydyszałem z nadzieją że mi uwierzy.
- Nie wierzę Ci! - krzyknęła. - Cały ten tydzień demonów i jeszcze Ty! Zostaw Darkness'a!
- Jagodo, spokojnie. - zebrałem się na ton uspokajający, choć każda miniona sekunda była niepewnością. - To mnie spotkałaś nad rzeką, to ja - koń driada.
- J... Jesteś driadą...? - spytała.
- Tak... Moje mieszkanie, to moje drzewo. Kto je zrani, zrani i mnie. - wyjaśniłem.
Zaczęło robić się ciemno. Wszedłem w myśli klaczy, i to udało mi się usłyszeć:
- "Ten ogier skrywa w sobie więcej tajemnic i magii, niż myślałam".
- Ty też jesteś wyjątkowa - powiedziałem czule i odmieniłem się w moją normalną postać. Uśmiechnąłem się.
- Dobrze, porozmawiajmy. - powiedziałem. - pytaj o co chcesz.
- Jak to się dzieje że jesteś demonem? Czy ty jesteś gdzieś w środku tego demona? Jak to się zaczęło? Co on potrafi? Kim on jest? Czemu nie da Ci spokoju?! - powiedziała Jagoda bez przerwy na oddech, dumnie dysząc że powiedziała wszystko co chciała.
Westchnąłem. I zacząłem mówić...
< Jagoda? >
22.10.2017
Od Lady
Leżałam w swoim małym, potulnym domku. Wokół słyszałam tylko szelest liści, spadających z drzew. Jesienne piękności... Wirują w powietrzu, po czym spadają na ziemię i tworzą wielkie, pomarańczowe kupy. Raz po raz wyglądałam że swojej chałupki, na wypadek, gdyby ktoś chciał do mnie... Wpaść, czy coś. Czytałam jakąś książkę, kompletnie bezsensowną, przewracałam kartki w poszukiwaniu czegoś, co pomoże mi lepiej zrozumieć fabułę. Okładka przedstawiała różową klacz, wokół której latały różowe pióra, a nad nią widniał napis "Cicho jak wiatr". Być może jest to książka do usypiania czytelników, i zanudzenia ich na śmierć.
Odłożyłam książkę i zaczęłam pić herbatę w błogiej ciszy... No, może nie ciszy. Nazwijmy to jesienną ciszą. Szum liści, a teraz, jakby na złość, kropelki deszczu uderzyły w mój dach. Konie, które przebywały na dworze, zaraz zbiegną się do swoich domów. Mogłam korzystać z tej chwili tak jak one, ale zdecydowanie wolę siedzieć u siebie.
Do mojego mieszkania, jakby niespodziewanie, biegł czarno-czerwony ogier, zdyszany i spocony.
- Przepraszam panienkę bardzo! - powiedział spokojnie, po czym zrobił krok w tył, jakby chciał mnie ostrzec "uważaj, zaraz stąd wyjdę!". Mierzyłam go wzrokiem. Ciężko oddychał, gdyż zapewne szalał na dworze.
- K-Kim jesteś? - spytałam, nie ukrywając ciekawości.
- Uch, nie przedstawiłem się... Darkness jestem - burknął.
Postanowiłam potraktować to jak znajomość, więc wyjawiłam mu swoje imię - Lady.
Zaprosiłam ogiera do środka, po czym usiadł na krześle obok mnie. Deszcz minął niezwykle szybko, po czym wyszliśmy z domu i, razem z moim "towarzyszem", wyszliśmy na dwór. Kompletnie nie tak miał potoczyć się ten dzień, ale ni codziennie ktoś wchodzi ci do domu od tak.
Darkness?
Odłożyłam książkę i zaczęłam pić herbatę w błogiej ciszy... No, może nie ciszy. Nazwijmy to jesienną ciszą. Szum liści, a teraz, jakby na złość, kropelki deszczu uderzyły w mój dach. Konie, które przebywały na dworze, zaraz zbiegną się do swoich domów. Mogłam korzystać z tej chwili tak jak one, ale zdecydowanie wolę siedzieć u siebie.
Do mojego mieszkania, jakby niespodziewanie, biegł czarno-czerwony ogier, zdyszany i spocony.
- Przepraszam panienkę bardzo! - powiedział spokojnie, po czym zrobił krok w tył, jakby chciał mnie ostrzec "uważaj, zaraz stąd wyjdę!". Mierzyłam go wzrokiem. Ciężko oddychał, gdyż zapewne szalał na dworze.
- K-Kim jesteś? - spytałam, nie ukrywając ciekawości.
- Uch, nie przedstawiłem się... Darkness jestem - burknął.
Postanowiłam potraktować to jak znajomość, więc wyjawiłam mu swoje imię - Lady.
Zaprosiłam ogiera do środka, po czym usiadł na krześle obok mnie. Deszcz minął niezwykle szybko, po czym wyszliśmy z domu i, razem z moim "towarzyszem", wyszliśmy na dwór. Kompletnie nie tak miał potoczyć się ten dzień, ale ni codziennie ktoś wchodzi ci do domu od tak.
Darkness?
21.10.2017
Od Jagódki CD. Darkness'a
Otworzyłam szerzej oczy. Nie powinnam być taka... Ciekawa? Chamska...? Nie powinnam. Dołączyłam do Darkness'a. Musiałam go zatrzymać. Bałam się, że demon obudzi się wcześniej niż zwykle. Kiedy udało mi się go dostrzec, użyłam swoją ponadprzeciętną szybkość i wyprzedziłam biegnącego tak szybko jak błyskawica ogiera. Samiec już nie widział raczej nic. Biegł i się nie zatrzymywał. Kiedy był już blisko mnie...
- Stop! - wrzasnęłam. Me oczy błysnęły, a przede mną ukazała się srebrna tarcza, która zdołała zatrzymać wściekłego konia. Błysnęło światło. Tarcza pękła. Nie mogłam otworzyć oczu... Widziałam tylko ciemność. Nagle ukazał się przede mną demon. Demon, którego widziałam i walczyłam z nim. Śmiał się ze mnie. Śmiał i to bardzo mocno. Kpił sobie ze mnie... Mówił, że jestem słaba i nie mam z nim szans. Że jestem najgorszą wojowniczką, jaką widział. Starałam się zachować spokój, lecz popadłam w furię. Rzuciłam się na ogiera, walcząc z nim do ostatniej kropli krwi. Miałam dość. Wylałam swoje wszystkie nerwy właśnie na niego. Pierwszy raz się tak wściekłam... Kiedy widziałam, że demonowi już się nie chce walczyć, cofnęłam się.
- Teraz to ty jesteś słaby... - zaśmiałam się i wyciągnęłam kryształowy miecz. - I co teraz zrobisz, demonie? - odparłam spokojnym tonem. Moje oczy świeciły jasnym blaskiem, oślepiając samca.
- To jeszcze nie koniec, Jagodo. Policzymy się jeszcze wraz z Darkness'em, moim niewolnikiem! - uśmiechnął się demon i zniknął w ciemnościach. Wreszcie udało mi się otworzyć oczy. Leżałam u medyka. Byłam cała poraniona... Czułam się bardzo źle. Moje moce osłabły. Zdążyłam zauważyć, że moje oczy były szare. Moja sierść wyblakła. Widać na niej było pełno krwi. Spojrzałam na poważnego medyka.
- Czemu uciekłaś? Twój stan jest jeszcze gorszy! - mówił surowym tonem koń, który mnie leczył. Obok mnie stała Helecho. To ona znalazła mnie w lesie na trawie, która była zabarwiona krwią. Obok Helecho stało jeszcze kilka wojowników, między innymi Ceniza, która mnie najwyraźniej nie lubiła, i gdyby mogła, to by tu wcale nie przyszła.
- Odejdźcie. - mruknęłam i zamknęłam oczy. Ponownie widziałam demona. Śmiał się ze mnie, lecz nie miałam sił, aby ponownie walczyć... Otworzyłam oczy. Była noc. Byłam cała spocona. Najprawdopodobniej z strachu. Bolało mnie gardło. Obok mnie stał medyk, który mówił mi, że krzyczałam przez sen. Byłam zdziwiona tym zajściem. Kiedy medyk zasnął, odleciałam ostatkami sił do swojego domu. Miałam dość. Napisałam karteczkę, że już się czuję o wiele lepiej i że jestem w swoim domu. Kiedy tam doleciałam, widziałam z daleka palący się ogień. Było to niedaleko domu ogiera. Miałam dość. Wiedziałam, że muszę chronić członków stada, lecz... Nie miałam sił., Najgorsze było to, że nikt nie przyleciał lub przybiegł po pomoc. Wzięłam głęboki wdech i poleciałam w stronę pożaru. Widziałam tam demona i... Inne konie. Były tam dwie małe klacze, para z trzema źrebakami oraz dwie starsze pary. Szybko wskazałam im drogę i zostałam sama z demonem.
- Czemu to robisz? - zapytałam a ogier się tylko zaśmiał. - Powinieneś raczej chronić Darkness'a, a nie go straszyć. - mruknęłam i odleciałam. Wiedziałam, że demon mnie śledzi. Miałam go gdzieś. Chciałam się wreszcie wyspać i obudzić w swoim łóżku. Chciałabym, żeby wszystko było tak jak dawniej.
- Zostawisz mnie w końcu czy nie?! - wrzasnęłam, kiedy odwróciłam się. Użyłam ponadprzeciętnej szybkości, która nie była tak ponadprzeciętna, jak kiedyś. Byłam w swoim domu. Nareszcie. Usnęłam.
***
Obudziłam się w swoim łóżku. Czułam się lepiej. Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko jest normalne, lecz... Wszystko mi się przypomniało w ciągu kilku sekund. Westchnęłam. Miałam nadzieje, że las przetrwał. Nie miałam wystarczającej siły, żeby go zatrzymać. Na szczęście pożar nie był taki wielki, jaki mógł być. Spojrzałam przez okno. Wszystko było tak jak wcześniej...
Darkness? Co będzie dalej? c:
- Stop! - wrzasnęłam. Me oczy błysnęły, a przede mną ukazała się srebrna tarcza, która zdołała zatrzymać wściekłego konia. Błysnęło światło. Tarcza pękła. Nie mogłam otworzyć oczu... Widziałam tylko ciemność. Nagle ukazał się przede mną demon. Demon, którego widziałam i walczyłam z nim. Śmiał się ze mnie. Śmiał i to bardzo mocno. Kpił sobie ze mnie... Mówił, że jestem słaba i nie mam z nim szans. Że jestem najgorszą wojowniczką, jaką widział. Starałam się zachować spokój, lecz popadłam w furię. Rzuciłam się na ogiera, walcząc z nim do ostatniej kropli krwi. Miałam dość. Wylałam swoje wszystkie nerwy właśnie na niego. Pierwszy raz się tak wściekłam... Kiedy widziałam, że demonowi już się nie chce walczyć, cofnęłam się.
- Teraz to ty jesteś słaby... - zaśmiałam się i wyciągnęłam kryształowy miecz. - I co teraz zrobisz, demonie? - odparłam spokojnym tonem. Moje oczy świeciły jasnym blaskiem, oślepiając samca.
- To jeszcze nie koniec, Jagodo. Policzymy się jeszcze wraz z Darkness'em, moim niewolnikiem! - uśmiechnął się demon i zniknął w ciemnościach. Wreszcie udało mi się otworzyć oczy. Leżałam u medyka. Byłam cała poraniona... Czułam się bardzo źle. Moje moce osłabły. Zdążyłam zauważyć, że moje oczy były szare. Moja sierść wyblakła. Widać na niej było pełno krwi. Spojrzałam na poważnego medyka.
- Czemu uciekłaś? Twój stan jest jeszcze gorszy! - mówił surowym tonem koń, który mnie leczył. Obok mnie stała Helecho. To ona znalazła mnie w lesie na trawie, która była zabarwiona krwią. Obok Helecho stało jeszcze kilka wojowników, między innymi Ceniza, która mnie najwyraźniej nie lubiła, i gdyby mogła, to by tu wcale nie przyszła.
- Odejdźcie. - mruknęłam i zamknęłam oczy. Ponownie widziałam demona. Śmiał się ze mnie, lecz nie miałam sił, aby ponownie walczyć... Otworzyłam oczy. Była noc. Byłam cała spocona. Najprawdopodobniej z strachu. Bolało mnie gardło. Obok mnie stał medyk, który mówił mi, że krzyczałam przez sen. Byłam zdziwiona tym zajściem. Kiedy medyk zasnął, odleciałam ostatkami sił do swojego domu. Miałam dość. Napisałam karteczkę, że już się czuję o wiele lepiej i że jestem w swoim domu. Kiedy tam doleciałam, widziałam z daleka palący się ogień. Było to niedaleko domu ogiera. Miałam dość. Wiedziałam, że muszę chronić członków stada, lecz... Nie miałam sił., Najgorsze było to, że nikt nie przyleciał lub przybiegł po pomoc. Wzięłam głęboki wdech i poleciałam w stronę pożaru. Widziałam tam demona i... Inne konie. Były tam dwie małe klacze, para z trzema źrebakami oraz dwie starsze pary. Szybko wskazałam im drogę i zostałam sama z demonem.
- Czemu to robisz? - zapytałam a ogier się tylko zaśmiał. - Powinieneś raczej chronić Darkness'a, a nie go straszyć. - mruknęłam i odleciałam. Wiedziałam, że demon mnie śledzi. Miałam go gdzieś. Chciałam się wreszcie wyspać i obudzić w swoim łóżku. Chciałabym, żeby wszystko było tak jak dawniej.
- Zostawisz mnie w końcu czy nie?! - wrzasnęłam, kiedy odwróciłam się. Użyłam ponadprzeciętnej szybkości, która nie była tak ponadprzeciętna, jak kiedyś. Byłam w swoim domu. Nareszcie. Usnęłam.
***
Obudziłam się w swoim łóżku. Czułam się lepiej. Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko jest normalne, lecz... Wszystko mi się przypomniało w ciągu kilku sekund. Westchnęłam. Miałam nadzieje, że las przetrwał. Nie miałam wystarczającej siły, żeby go zatrzymać. Na szczęście pożar nie był taki wielki, jaki mógł być. Spojrzałam przez okno. Wszystko było tak jak wcześniej...
Darkness? Co będzie dalej? c:
Od Darkness'a Cd Jagódka
Rogiem wziąłem książkę. Okładka nie była zachęcająca, lecz bardzo ładnie zdobiona.
- Dziękuję - odwzajemniłem uśmiech. - Czuję się lepiej.
Wstałem z łóżka i lekko trąciłem towarzyszkę pyskiem.
- Dzięki za wszystko. - jeszcze raz uśmiechnąłem się. - Pamiętaj, wpadaj do mnie co jakiś czas, tylko nie wieczorem.
- Słuchaj Darkness... Możemy porozmawiać o tym... Tym co się wydarzyło w nocy?... - zapytała niepewnie.
- Niestety będziesz musiała oprzeć się wiedzy z tego tematu - odparłem stanowczo i oschle. Nie miałbym siły o tym rozmawiać, gdyż mógłbym powiedzieć o dwa słówka za dużo - a te dwa słówka w niepowołanych kopytach mogłyby wiele złego zrobić.
Odwróciłem się i podszedłem do drzwi. Powoli spacerowym krokiem oddalałem się od Jagody. Stała w oknie i patrzyła jak odchodzę. Wiatr zaczął wiać wokół mnie, unosząc kilka liści. I tak wirowały naokoło mnie, nucąc piękne melodie. Niektóre o bólu i strachu, a niektóre o szczęściu i dobru świata. Szum odprowadził mnie pod sam dom. Wszedłem do domu. Ruszyłem w stronę biblioteki, gdzie odłożyłem książkę od Jagody na półkę. W powietrzu unosił się zapach papieru. Tą przyjemną woń znałem od dziecka. Pomyślałem, że niedługo odbędzie się tzw. przeze mnie "Noce Hulanek". Zejdą do nas Dusze z zaświatów zdobyć artefakty i powrócić do świata żywych. Czy to coś złego? Nie, nie wydawało mi się. A więc zająłem się zabezpieczaniem domu przed złymi zjawami. Mam nadzieję że jako Uczony przydam się w rozmowie z Duchami, jak i postaram się nawrócić je ze złej strony.
Gdy mój dom był gotowy, wyszedłem do lasu. Postanowiłem pójść nad pobliski strumyk. Napiłem się rześkiej górskiej wody i zjadłem kilka jeżyn rosnących niedaleko.
Nagle zobaczyłem Jagodę. Zobaczyła mnie, i podeszła.
- Darkness... Ja... Naprawdę... Chce Ci dodać otuchy. Porozmawiaj ze mną twarzą w twarz. - powiedziała spokojnie klacz.
Zacząłem dyszeć. Mój ogon, grzywa, szcoty i oczy zapłonęły.
- Nie! - krzyknąłem. - To ja, tylko wściekły. Tego chciałaś?! - wykrzyknąłem i pogalopowałem przez las.
< Jagódka? ;3 >
- Dziękuję - odwzajemniłem uśmiech. - Czuję się lepiej.
Wstałem z łóżka i lekko trąciłem towarzyszkę pyskiem.
- Dzięki za wszystko. - jeszcze raz uśmiechnąłem się. - Pamiętaj, wpadaj do mnie co jakiś czas, tylko nie wieczorem.
- Słuchaj Darkness... Możemy porozmawiać o tym... Tym co się wydarzyło w nocy?... - zapytała niepewnie.
- Niestety będziesz musiała oprzeć się wiedzy z tego tematu - odparłem stanowczo i oschle. Nie miałbym siły o tym rozmawiać, gdyż mógłbym powiedzieć o dwa słówka za dużo - a te dwa słówka w niepowołanych kopytach mogłyby wiele złego zrobić.
Odwróciłem się i podszedłem do drzwi. Powoli spacerowym krokiem oddalałem się od Jagody. Stała w oknie i patrzyła jak odchodzę. Wiatr zaczął wiać wokół mnie, unosząc kilka liści. I tak wirowały naokoło mnie, nucąc piękne melodie. Niektóre o bólu i strachu, a niektóre o szczęściu i dobru świata. Szum odprowadził mnie pod sam dom. Wszedłem do domu. Ruszyłem w stronę biblioteki, gdzie odłożyłem książkę od Jagody na półkę. W powietrzu unosił się zapach papieru. Tą przyjemną woń znałem od dziecka. Pomyślałem, że niedługo odbędzie się tzw. przeze mnie "Noce Hulanek". Zejdą do nas Dusze z zaświatów zdobyć artefakty i powrócić do świata żywych. Czy to coś złego? Nie, nie wydawało mi się. A więc zająłem się zabezpieczaniem domu przed złymi zjawami. Mam nadzieję że jako Uczony przydam się w rozmowie z Duchami, jak i postaram się nawrócić je ze złej strony.
Gdy mój dom był gotowy, wyszedłem do lasu. Postanowiłem pójść nad pobliski strumyk. Napiłem się rześkiej górskiej wody i zjadłem kilka jeżyn rosnących niedaleko.
Nagle zobaczyłem Jagodę. Zobaczyła mnie, i podeszła.
- Darkness... Ja... Naprawdę... Chce Ci dodać otuchy. Porozmawiaj ze mną twarzą w twarz. - powiedziała spokojnie klacz.
Zacząłem dyszeć. Mój ogon, grzywa, szcoty i oczy zapłonęły.
- Nie! - krzyknąłem. - To ja, tylko wściekły. Tego chciałaś?! - wykrzyknąłem i pogalopowałem przez las.
< Jagódka? ;3 >
17.10.2017
Od Jagódki CD Darkness'a
Nie spuszczając wzroku z ogiera, przygotowałam dla niego miętę. Przypomniało mi się, że miałam w szafie apteczkę na różne rany. Pamiętam, jak w szkole walki uczyliśmy się także ratować innych wojowników, i innych członków stada, co moim zdaniem było całkiem przydatne, gdyż zawsze ta wiedza może się do czegoś przydać. Wyciągnęłam apteczkę, oraz zrobiłam dla nas miętę. Wiedziałam dobrze o tym, jaka jest jego druga połowa i że chciał to ukryć… Nie dziwię się mu, jednak…. Muszę z nim porozmawiać na ten temat. Nie chciałam, żeby inne konie zaczęły się go bać, ani mnie, bo ja też jestem w pewnym sensie potworem… Lecz trochę innym, niż Darkness. Podeszłam do ogiera. Posłałam mu ciepłe spojrzenie i podałam miętę. Pierwszy raz mi tak na kimś zależało… Może dlatego że jesteśmy do siebie podobni? A może wcale… Łączy nas chyba tylko to, że mamy swe złe strony. Otworzyłam apteczkę i wybrałam odpowiednie lekarstwa.
- Wiesz… Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. – zaczęłam. – Wiem o tym, że jesteś demonem i że… nie chcesz tego mówić innym, boisz się tego. Ja Cię… Rozumiem. Też jestem w pewnym sensie potworem, tylko trochę innym od Ciebie. Obydwoje mamy te swoje złe postacie, które czekają na chwilę, kiedy będą mogły nad nami zapanować. Chcę ci tylko dodać otuchy… - szepnęłam i rozłożyłam skrzydła. Zamknęłam oczy i uśpiłam Darkness’a na kilka minut, aby go choć trochę wyleczyć, chociaż dobrze wiedziałam, że powinien iść do medyka. Kiedy go już wyleczyłam, ogier otworzył oczy.
- Jak się teraz czujesz? – zapytałam łagodnym głosem i spojrzałam na ogiera, którego bardzo polubiłam. – Mam nadzieję, że wkrótce będziesz zdrowy jak ryba. – zaśmiałam się i na chwilę odeszłam, aby wziąć książkę, którą mam nadzieję, że polubi. Pierwszy raz byłam taka… Uśmiechnięta i ufna. Nigdy jeszcze nie zaprosiłam, a raczej nie wzięłam ze sobą konia do swojego domu. Szukałam i szukałam, aż wreszcie… Jest! To ta książka. Za pomocą rogu podniosłam książkę i przyniosłam do Darkness’a.
- Mam nadzieję, że to też będzie twoja ulubiona. Czytałam ją sporo razy! – uśmiechnęłam się i oczekiwałam odpowiedzi.
Darkness?
- Wiesz… Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. – zaczęłam. – Wiem o tym, że jesteś demonem i że… nie chcesz tego mówić innym, boisz się tego. Ja Cię… Rozumiem. Też jestem w pewnym sensie potworem, tylko trochę innym od Ciebie. Obydwoje mamy te swoje złe postacie, które czekają na chwilę, kiedy będą mogły nad nami zapanować. Chcę ci tylko dodać otuchy… - szepnęłam i rozłożyłam skrzydła. Zamknęłam oczy i uśpiłam Darkness’a na kilka minut, aby go choć trochę wyleczyć, chociaż dobrze wiedziałam, że powinien iść do medyka. Kiedy go już wyleczyłam, ogier otworzył oczy.
- Jak się teraz czujesz? – zapytałam łagodnym głosem i spojrzałam na ogiera, którego bardzo polubiłam. – Mam nadzieję, że wkrótce będziesz zdrowy jak ryba. – zaśmiałam się i na chwilę odeszłam, aby wziąć książkę, którą mam nadzieję, że polubi. Pierwszy raz byłam taka… Uśmiechnięta i ufna. Nigdy jeszcze nie zaprosiłam, a raczej nie wzięłam ze sobą konia do swojego domu. Szukałam i szukałam, aż wreszcie… Jest! To ta książka. Za pomocą rogu podniosłam książkę i przyniosłam do Darkness’a.
- Mam nadzieję, że to też będzie twoja ulubiona. Czytałam ją sporo razy! – uśmiechnęłam się i oczekiwałam odpowiedzi.
Darkness?
16.10.2017
Od Darkness'a Cd Steel, Bandida
- Ciekawie. Ja też, umiem porozumiewać się telepatycznie, rozmawiać i przekazywać wiadomości. Zawsze chciałem zostać Wyrocznią, ale najwidoczniej nie było mi to dane. Tak, jestem Darkness i jestem Uczonym.
- Miło Mi. - klacz uśmiechnęła się. - Co on Ci zrobił?
- Niewielka rana cięta. - odparłem próbując dodać beztroski ton.
- Niewielka?! - uniosła głos i zaczęła mnie opatrywać.
Cały czas wpatrywałem się w jej głębokie oczy. Była piękna. Jej grzywa spływała lekko na szyję. Była zarówno przemądrzała jak i niesamowicie pełna wiedzy. Miałem ochotę wyrwać się jej i wypytywać o wszystko.
- Bandido, czy już kończysz? - spytałem nieco zniecierpliwiony.
- Tak, a teraz się nie ruszaj. - odparła klacz.
Wniknąłem do jej umysłu i powiedziałem:
- Wpadnij do mnie popołudniu - i zniknąłem z myśli klaczy.
Ból nadal pulsował, lecz był o wiele mniejszy. Bandida skończyła mnie opatrywać, i wreszcie mogłem wstać. Dowódca Steel popatrzył na mnie. Miał zawstydzone oczy.
- Nie, nie zrobię tego. - powiedziałem na głos a ogier mocno się zdziwił. - Moim zadaniem jest również Cię chronić. Broń Boże rzucać na pożarcie innym stworom.
Ogier chyba domyślił się, że czytam w myślach.
- Nieźle - pochwalił, nadal lekko speszony.
- Otwórz się na świat, gdy stoi on dla Ciebie otworem. zacząłem. - Nie ukrywaj emocji, które pomagają wyrazić nam samych siebie.
Bandida i Steel spojrzeli na mnie wyłupiastymi oczami.
- Czyż nie taka jest moja rola? - spytałem, bo zdziwiłem się że Wyrocznia tak na mnie spojrzała. - Ach, zapomniałbym. Dziękuję Bandido. Pogrzebałem lekko kopytem w ziemi, a na tym miejscu wyrósł ognisty kwiat przypominający różę. Zerwałem go, i magią wpiąłem w grzywę Wyroczni.
- Proszę.
< Steel? Bandida? >
- Miło Mi. - klacz uśmiechnęła się. - Co on Ci zrobił?
- Niewielka rana cięta. - odparłem próbując dodać beztroski ton.
- Niewielka?! - uniosła głos i zaczęła mnie opatrywać.
Cały czas wpatrywałem się w jej głębokie oczy. Była piękna. Jej grzywa spływała lekko na szyję. Była zarówno przemądrzała jak i niesamowicie pełna wiedzy. Miałem ochotę wyrwać się jej i wypytywać o wszystko.
- Bandido, czy już kończysz? - spytałem nieco zniecierpliwiony.
- Tak, a teraz się nie ruszaj. - odparła klacz.
Wniknąłem do jej umysłu i powiedziałem:
- Wpadnij do mnie popołudniu - i zniknąłem z myśli klaczy.
Ból nadal pulsował, lecz był o wiele mniejszy. Bandida skończyła mnie opatrywać, i wreszcie mogłem wstać. Dowódca Steel popatrzył na mnie. Miał zawstydzone oczy.
- Nie, nie zrobię tego. - powiedziałem na głos a ogier mocno się zdziwił. - Moim zadaniem jest również Cię chronić. Broń Boże rzucać na pożarcie innym stworom.
Ogier chyba domyślił się, że czytam w myślach.
- Nieźle - pochwalił, nadal lekko speszony.
- Otwórz się na świat, gdy stoi on dla Ciebie otworem. zacząłem. - Nie ukrywaj emocji, które pomagają wyrazić nam samych siebie.
Bandida i Steel spojrzeli na mnie wyłupiastymi oczami.
- Czyż nie taka jest moja rola? - spytałem, bo zdziwiłem się że Wyrocznia tak na mnie spojrzała. - Ach, zapomniałbym. Dziękuję Bandido. Pogrzebałem lekko kopytem w ziemi, a na tym miejscu wyrósł ognisty kwiat przypominający różę. Zerwałem go, i magią wpiąłem w grzywę Wyroczni.
- Proszę.
< Steel? Bandida? >
Od Bandidy cd Steel'a
Na pomysł śledzenia Steel'a i Cenizy wpadł Mal... No sumując to obydwoje wpadliśmy... Nudziło nam się i nie znaleźliśmy nic lepszego do roboty. Najpierw misją było znalezienie naszych gołąbków... Co nie było trudne bo kierowali się do Górskiej Twierdzy najprostszą drogą... Lecz nie najkrótszą. Ja i Mal wybraliśmy krótszą drogę i "towarzyszyliśmy" im od połowy trasy. Hielo i Negro nareszcie się dogadali... Dla niezauważenia kazaliśmy im zostać przy mojej jaskini... Jeszcze my zdradzili naszą kryjówkę.
- Mal... Czemu on jest taki głupi? - zapytałam gdy ogier zamiast wyznać to co miał w głowie powiedział coś kompletnie bez sensu
- Nie wiem... Nie umie wyrażać uczuć... - pegaz popatrzył na Steel'a z drwiącym uśmieszkiem
- Hehe... Jego myśli są bardzo interesujące... - zaśmiałam się czytając w myślach
Później podzieliłam się przemyśleniami Dowódcy wojska z moim towarzyszem. Dzięki naszym mocom superszybkości nie zauważyli nas ani razu. Przemykaliśmy między drzewami oczekując rozwoju akcji. Niestety Steel'owi nie przyszło jeszcze na wyznania miłosne.
- Romantyk do kwadratu... - powiedział Mal, gdy przemieściliśmy się do komnaty Steel'a gdy ten postanowił zwiać
- He.... Do jest jakaś komedia... - uśmiechnęłam się chodząc po pomieszczeniu
Następnie ukryliśmy się w ciemnym zakamarku i oczekiwaliśmy trzyrorzca.
(Całą resztę do wyjścia Mal'a macie u Steel'a xd)
- Mal miał dużo dziewczyn... I no... Jego uczucia są zszargane - wyjaśniłam po któtce
- Nie wiedziałem - ogier popatrzył na podłogę
- To teraz wiesz... - spojrzałam przez okno.
Widziałam przez nie jak Mal Sueño leciał w stronę lasu... Nasza rozmowa zeszła na tematy wyznań miłosnych...
Nasz Romeo postanowił iść postrzelać z łuku... Nie wiedziałam, że u ogóle to robi... Ale jak się dowiedziałam... Nie strzela codziennie... Można nawet powiedzieć, że nie umie. Ja wolałam prawić mu morały odnośnie dzisiejszych wyznań... A raczej ich braku. Niestety ogier mnie nie słuchał... Udawał... Ale i tak wiedziałam, że moje wypociny ma w poważaniu.
- Idę poszukać tej strzały... - powiedział gdy drugi strzał nie poszedł po jego myśli i strzała poleciała gdzieś w las
- Powodzenia - parsknęłam
Chodziłam w kółko bez sensu...
- Co jest? - Hielo podeszła do mnie
- Steel poszedł szukać strzały...
- Postanowił strzelać z łuku?
- Yhm... - przytaknęłam stając w miejscu
- Bandi! Użyj superszybkości i skocz do Camino po opatrunki i maści na rany - nagle ni z tąd ni z owąd z lasu wyskoczył Steel
Bez zbędnych pytań pobiegłam po to o co mnie prosił... Z jego myśli wyczytałam, że coś nawywijał...
Wyposażona w sakwę przybyłam na miejsce...
- Prowadź - rozkazałam
Ogier szybkim krokiem szedł w stronę gdzie najprawdopodobniej znajdowała się jego nieplanowana "ofiara".
- I coś ty narobił Steel - lekko załamana jego zachowaniem popatrzyłam na leżącego na ziemi ogiera, który pod nieobecność zdążył wyciągnąć strzałę
Wyglądał na zdziwionego tonem w jakim odnoszę się do trzyrorzca...
- Kim jesteś? - zapytał patrząc na mnie
- Bandida... Wyrocznia... Mogłeś mnie nie znać bo rzadko bywam w pobliżu stada... Ty pewnie jesteś Darkness - spojrzałam na jego rany
- Skąd to wiesz?
- Czytam w myślach... - przewróciłam oczami
(Steel? Darkness?)
- Mal... Czemu on jest taki głupi? - zapytałam gdy ogier zamiast wyznać to co miał w głowie powiedział coś kompletnie bez sensu
- Nie wiem... Nie umie wyrażać uczuć... - pegaz popatrzył na Steel'a z drwiącym uśmieszkiem
- Hehe... Jego myśli są bardzo interesujące... - zaśmiałam się czytając w myślach
Później podzieliłam się przemyśleniami Dowódcy wojska z moim towarzyszem. Dzięki naszym mocom superszybkości nie zauważyli nas ani razu. Przemykaliśmy między drzewami oczekując rozwoju akcji. Niestety Steel'owi nie przyszło jeszcze na wyznania miłosne.
- Romantyk do kwadratu... - powiedział Mal, gdy przemieściliśmy się do komnaty Steel'a gdy ten postanowił zwiać
- He.... Do jest jakaś komedia... - uśmiechnęłam się chodząc po pomieszczeniu
Następnie ukryliśmy się w ciemnym zakamarku i oczekiwaliśmy trzyrorzca.
(Całą resztę do wyjścia Mal'a macie u Steel'a xd)
- Mal miał dużo dziewczyn... I no... Jego uczucia są zszargane - wyjaśniłam po któtce
- Nie wiedziałem - ogier popatrzył na podłogę
- To teraz wiesz... - spojrzałam przez okno.
Widziałam przez nie jak Mal Sueño leciał w stronę lasu... Nasza rozmowa zeszła na tematy wyznań miłosnych...
Nasz Romeo postanowił iść postrzelać z łuku... Nie wiedziałam, że u ogóle to robi... Ale jak się dowiedziałam... Nie strzela codziennie... Można nawet powiedzieć, że nie umie. Ja wolałam prawić mu morały odnośnie dzisiejszych wyznań... A raczej ich braku. Niestety ogier mnie nie słuchał... Udawał... Ale i tak wiedziałam, że moje wypociny ma w poważaniu.
- Idę poszukać tej strzały... - powiedział gdy drugi strzał nie poszedł po jego myśli i strzała poleciała gdzieś w las
- Powodzenia - parsknęłam
Chodziłam w kółko bez sensu...
- Co jest? - Hielo podeszła do mnie
- Steel poszedł szukać strzały...
- Postanowił strzelać z łuku?
- Yhm... - przytaknęłam stając w miejscu
- Bandi! Użyj superszybkości i skocz do Camino po opatrunki i maści na rany - nagle ni z tąd ni z owąd z lasu wyskoczył Steel
Bez zbędnych pytań pobiegłam po to o co mnie prosił... Z jego myśli wyczytałam, że coś nawywijał...
Wyposażona w sakwę przybyłam na miejsce...
- Prowadź - rozkazałam
Ogier szybkim krokiem szedł w stronę gdzie najprawdopodobniej znajdowała się jego nieplanowana "ofiara".
- I coś ty narobił Steel - lekko załamana jego zachowaniem popatrzyłam na leżącego na ziemi ogiera, który pod nieobecność zdążył wyciągnąć strzałę
Wyglądał na zdziwionego tonem w jakim odnoszę się do trzyrorzca...
- Kim jesteś? - zapytał patrząc na mnie
- Bandida... Wyrocznia... Mogłeś mnie nie znać bo rzadko bywam w pobliżu stada... Ty pewnie jesteś Darkness - spojrzałam na jego rany
- Skąd to wiesz?
- Czytam w myślach... - przewróciłam oczami
(Steel? Darkness?)
15.10.2017
Od Steel'a cd. Od Darkness'a
Bandida stwierdziła, że powinniśmy wyjść na dwór i tam porozmawiać. Zgodziłem się, jednak postanowiłem wziąć ze sobą łuk i kołczan. Nie, nie potrafiłem strzelać z łuku [moja postać, która nie strzela z łuku... Limitowana edycja OC normalnie], ale podczas oddawania strzału mogłem stać w miejscu i słuchać Wyroczni. Nie było sensu udawać, że się jej słucha. Wiedziała kiedy to robię.
Znaleźliśmy się w lesie. Staliśmy na niewielkiej polance na której stał spróchniały pieniek. Dobry cel. Klacz stanęła z boku i ze sceptycyzmem przyglądała się jak mierzę do drewna.
-Nie wiedziałem, że strzelasz.- odezwała się.
-Bo nie strzelam.- odparłem zwięźle i wypuściłem strzałę.
Udało mi się trafić cel. Co prawda nie w środek, ale grot wbił się w próchno. Spojrzałem na Bandidę z tryufem. Przewaliła oczyma. Zaczęła gadać o tym, że powinienem być otwarty na to co czuję. Oddałem kolejny strzał i... Chybiłem. Strzała minęła pieniek o kilka naście centymetrów i popędziła w głąb lasu. Westchnąłem.
-Widocznie wyrażanie uczuć nie jest jedynym, czego wielki Steel nie potrafi.- parsknęła klacz.
Obrzuciłem ją gniewnym spojrzeniem.
-Idę poszukać tej strzały.- stwierdziłem.
-Powodzenia.
Ruszyłem przez gąszcz krzaków. W końcu dotarłem do dużego drzewa. W jego korę wbity był grot strzały. Zauważyłem karego ogiera. Nieco zdziwił mnie jego widok, ale poznałem w nim uczonego.
-Witam. Czy to ty strzelałeś z łuku?- zapytał.
-Tak, to ja.- odparłem.
Ogier przywitał się ze mną i wyjaśnił swoją sytuację. Nieco mnie zamurowało. Mam dzisiaj pecha.
-Zaraz ktoś przyniesie zioła i opatrunki.- zawołałem, gdy biegłem już do Bandidy.
Kolczaste krzewy ranił mnie w galopie, ale moje poczucie wewnętrznej przegranej domagało się naprawy sytuacji.
-Bandi! Użyj superszybkości i skocz do Camino po opatrunki i maści na rany.- wysapałem.
Zdziwiła się, ale wykonała moje polecenie. Po dwóch minutach była z powrotem, wyposażona w sakwę z medykamentami.
-Prowadź.- nakazała.
Podążyła za mną do Darknessa, który już wyciągnął strzałę z drzewa.
-I coś ty narobił Steel?- westchnęła Wyrocznia.
Ogier był nieco zaskoczony w jak swobodny sposób wyraża się do mnie klacz. On sam traktował mnie z szacunkiem. Czułem się jednak tak beznadziejnie, że równie dobrze mogliby mnie wymieszać z błotem i rzucić na stratowanie hopperom.
(Darkness?)
Znaleźliśmy się w lesie. Staliśmy na niewielkiej polance na której stał spróchniały pieniek. Dobry cel. Klacz stanęła z boku i ze sceptycyzmem przyglądała się jak mierzę do drewna.
-Nie wiedziałem, że strzelasz.- odezwała się.
-Bo nie strzelam.- odparłem zwięźle i wypuściłem strzałę.
Udało mi się trafić cel. Co prawda nie w środek, ale grot wbił się w próchno. Spojrzałem na Bandidę z tryufem. Przewaliła oczyma. Zaczęła gadać o tym, że powinienem być otwarty na to co czuję. Oddałem kolejny strzał i... Chybiłem. Strzała minęła pieniek o kilka naście centymetrów i popędziła w głąb lasu. Westchnąłem.
-Widocznie wyrażanie uczuć nie jest jedynym, czego wielki Steel nie potrafi.- parsknęła klacz.
Obrzuciłem ją gniewnym spojrzeniem.
-Idę poszukać tej strzały.- stwierdziłem.
-Powodzenia.
Ruszyłem przez gąszcz krzaków. W końcu dotarłem do dużego drzewa. W jego korę wbity był grot strzały. Zauważyłem karego ogiera. Nieco zdziwił mnie jego widok, ale poznałem w nim uczonego.
-Witam. Czy to ty strzelałeś z łuku?- zapytał.
-Tak, to ja.- odparłem.
Ogier przywitał się ze mną i wyjaśnił swoją sytuację. Nieco mnie zamurowało. Mam dzisiaj pecha.
-Zaraz ktoś przyniesie zioła i opatrunki.- zawołałem, gdy biegłem już do Bandidy.
Kolczaste krzewy ranił mnie w galopie, ale moje poczucie wewnętrznej przegranej domagało się naprawy sytuacji.
-Bandi! Użyj superszybkości i skocz do Camino po opatrunki i maści na rany.- wysapałem.
Zdziwiła się, ale wykonała moje polecenie. Po dwóch minutach była z powrotem, wyposażona w sakwę z medykamentami.
-Prowadź.- nakazała.
Podążyła za mną do Darknessa, który już wyciągnął strzałę z drzewa.
-I coś ty narobił Steel?- westchnęła Wyrocznia.
Ogier był nieco zaskoczony w jak swobodny sposób wyraża się do mnie klacz. On sam traktował mnie z szacunkiem. Czułem się jednak tak beznadziejnie, że równie dobrze mogliby mnie wymieszać z błotem i rzucić na stratowanie hopperom.
(Darkness?)
Od Darkness'a Cd Steel
Słońce dopiero zaczynało obchód, przez co było jeszcze ciemnawo. Poczułem zapach parzonej herbaty - zszedłem do kuchni i wypiłem łyk parującego płynu. Nie mogłem zasnąć, więc postanowiłem pójść do biblioteki. Właśnie miałem zasiąść do grubej zakurzonej księgi, lecz nagle usłyszałem szmer. Potem - strzała trafiła w mój dom ( przypominam - mieszkam w drzewie ). Na łopatce miałem ranę ciętą, z której sączyła się krew. Ugh - skutki uboczne bycia driadą. Chciałem zobaczyć kto zranił moje drzewo, lecz poczułem pulsujący ból. Był nie do zniesienia. Nie mogłem zrobić żadnego ruchu nogą. Więc tymbardziej chodzenie odpada. *Ranię swe postacie*
- Pomocy! - krzyknąłem w nadzieji, że ten ktoś kto zadał cios usłyszy wołanie.
Usłyszałem kroki. Zbliżył się do mnie białawy jednorożec. Jego smukła talia idealnie komponowała się z trzema rogami: jeden mały, potem normalny i na końcu znów mały.
- Witaj. Czy to Ty strzelałeś z łuku? - odezwałem się.
- Tak, to ja. - odpowiedział melodyjnym głosem.
- Jestem Darkness, jestem w stadzie już trochę czasu, ale nie przypominam sobie abym widział Ciebie. Zaraz, zaraz... Proszę o wybaczenie - ukłoniłem się pomimo bólu. - Nie poznałem Dowódcy Steel'a.
Jak ja mogłem jego nie zauważyć!
- Przez to że strzała trafiła w drzewo, ja też dostałem obrażeń. - wyjaśniłem szybko. - Jestem driadą...
Steel nadal nic nie mówił, jakby go zamurowało.
< Pan Steel? :3 Przepraszam że krótkie ale nwm jak zareagujesz i nie chcę podejmować za Ciebie decyzji >
- Pomocy! - krzyknąłem w nadzieji, że ten ktoś kto zadał cios usłyszy wołanie.
Usłyszałem kroki. Zbliżył się do mnie białawy jednorożec. Jego smukła talia idealnie komponowała się z trzema rogami: jeden mały, potem normalny i na końcu znów mały.
- Witaj. Czy to Ty strzelałeś z łuku? - odezwałem się.
- Tak, to ja. - odpowiedział melodyjnym głosem.
- Jestem Darkness, jestem w stadzie już trochę czasu, ale nie przypominam sobie abym widział Ciebie. Zaraz, zaraz... Proszę o wybaczenie - ukłoniłem się pomimo bólu. - Nie poznałem Dowódcy Steel'a.
Jak ja mogłem jego nie zauważyć!
- Przez to że strzała trafiła w drzewo, ja też dostałem obrażeń. - wyjaśniłem szybko. - Jestem driadą...
Steel nadal nic nie mówił, jakby go zamurowało.
< Pan Steel? :3 Przepraszam że krótkie ale nwm jak zareagujesz i nie chcę podejmować za Ciebie decyzji >
Od Steel'a cd. Od Cenizy
Dotarliśmy w końcu do Twierdzy. Przez całą drogą od rzeki myślałem o tym, jakim jestem idiotą. Ceniza wyczuwała moje napięcie, ale nie zadawała pytań. Na moje szczęście. Postanowiłem, że wkrótce się ogarnę i jej to powiem, ale to może trochę potrwać. Tymczasem nasze kopyta zaczęły stukać o bruk. Skierowaliśmy się do wejścia. Gwardziści przepuścili nas bez problemu, więc oszczędziliśmy sporo czasu. Trafiliśmy na tych bardziej doświadczonych, nie przesadnie ostrożnych.
Ruszyliśmy po schodach do komnat alchemików, a dokładniej do magazynu. Zostaliśmy tam przyjęci milczeniem. Zostawiliśmy tylko torby i wyszliśmy.
-No to mamy to za sobą.- westchnąłem.
-Tak.- odparła.
Zapanowała cisza. Długa cisza.
-Wiesz co, ja pójdę do koszarów.- powiedziała w końcu.
-To ja... Pójdę do siebie.- stwierdziłem i odwróciłem się "na pięcie".
Szybkim krokiem wszedłem do swojej komnaty i odetchnąłem zdenerwowany.
-Zawaliłeś.- usłyszałem twardy głos dobiegający z zacienionej części pomieszczenia.
Z mroku wyłonił się Mal Sueño z kpiącym uśmieszkiem.
-O nie...- westchnąłem.
-O tak.- zza pegaza wyszła Bandida.
-Co to ma być?- zapytałem lekko wyprowadzony z równowagi.
-Ja wykonywałem tylko swoją pracę.- odparł beztrosko Mal.
Zmierzyłem go morderczym wzrokiem, a następnie przeniosłem to spojrzenie na klacz.
-A ty? Co mi masz do powiedzenia?
-Ja? Mi się nudziło.- zaśmiała się Wyrocznia.
-I co teraz? Będziecie mi wypominać jakim jestem durniem?
-Nie. Już to do ciebie dotarło. Bez przerwy powtarzałeś to w myślach.- stwierdziła.
-Musieliście się świetnie bawić.- burknąłem.
-A jakże!- zaśmiał się szpieg.
-Przyszliśmy ci nieco... Doradzić.- odezwała się Bandida.
-Wy?! Wy nic nie wiecie o tych sprawach!- krzyknąłem.
Uśmiech zniknął z pyska Mal'a. Bandida spojrzała na niego z troską. Pegaz wyszedł bez słowa z pomieszczenia.
-Powiedziałem coś nie tak?- zapytałem zdezorientowany.
-A i owszem.- westchnęła klacz.
(Bandida? Mal?)
Ruszyliśmy po schodach do komnat alchemików, a dokładniej do magazynu. Zostaliśmy tam przyjęci milczeniem. Zostawiliśmy tylko torby i wyszliśmy.
-No to mamy to za sobą.- westchnąłem.
-Tak.- odparła.
Zapanowała cisza. Długa cisza.
-Wiesz co, ja pójdę do koszarów.- powiedziała w końcu.
-To ja... Pójdę do siebie.- stwierdziłem i odwróciłem się "na pięcie".
Szybkim krokiem wszedłem do swojej komnaty i odetchnąłem zdenerwowany.
-Zawaliłeś.- usłyszałem twardy głos dobiegający z zacienionej części pomieszczenia.
Z mroku wyłonił się Mal Sueño z kpiącym uśmieszkiem.
-O nie...- westchnąłem.
-O tak.- zza pegaza wyszła Bandida.
-Co to ma być?- zapytałem lekko wyprowadzony z równowagi.
-Ja wykonywałem tylko swoją pracę.- odparł beztrosko Mal.
Zmierzyłem go morderczym wzrokiem, a następnie przeniosłem to spojrzenie na klacz.
-A ty? Co mi masz do powiedzenia?
-Ja? Mi się nudziło.- zaśmiała się Wyrocznia.
-I co teraz? Będziecie mi wypominać jakim jestem durniem?
-Nie. Już to do ciebie dotarło. Bez przerwy powtarzałeś to w myślach.- stwierdziła.
-Musieliście się świetnie bawić.- burknąłem.
-A jakże!- zaśmiał się szpieg.
-Przyszliśmy ci nieco... Doradzić.- odezwała się Bandida.
-Wy?! Wy nic nie wiecie o tych sprawach!- krzyknąłem.
Uśmiech zniknął z pyska Mal'a. Bandida spojrzała na niego z troską. Pegaz wyszedł bez słowa z pomieszczenia.
-Powiedziałem coś nie tak?- zapytałem zdezorientowany.
-A i owszem.- westchnęła klacz.
(Bandida? Mal?)
Od Darkness'a Cd Jagoda
Toczyłem walkę. Walczę z nim we własnym umyśle. Słońce mnie wspomogło, demon przyrzekł że powróci po swoje i odszedł. Powoli zacząłem się budzić. Nie mogłem wstać. Nogi odmawiały posłuszeństwa - trzęsąc się jak osiki. Leżałem w łóżku. Próbowałem podnieść głowę, ale wszystkie starania na darmo. Nie byłem w swoim domu. Próbując coś powiedzieć, tylko skomlałem. Po kilkunastu próbach chociaż szepnięcia o pomoc, postanowiłem użyć mocy. Dostałem się do umysłu Jagody.
- Pomóż... - szepnąłem na tyle głośno by mnie usłyszała. Chciałem powiedzieć coś jeszcze - lecz opadłem z sił i moc przestała działać. Po kilku sekundach Jagoda... Stała przy mnie.
- Darkness, wszystko dobrze? - zapytała z nadzieją w głosie.
- A czy koń umie szczekać? - odpowiedziałem półszeptem. - Niemiłosiernie mnie wszystko boli. Gdzie jesteśmy?
- W moim domu. O matko - kto to był tej nocy?
- Tajemnice są po to aby nikt o nich nie wiedział - jęknąłem z niewyraźną miną.
- Czy... On już zniknął? Czy on wróci? - spytała.
- Każdy zachód słońca jest zwątpieniem w moją wolność.
Jagoda nie wiedziała co zrobić. Sam nie do końca wiem czy mam jej ufać - aczkolwiek, gdyby nie ona - pewnie on znów narobiłby szkód.
- A Ty? Przeżyłaś? Coś Ci jest? - zapytałem.
- Jestem trochę obolała i posiniaczona - odpowiedziała - nic wielkiego.
- Nie graj dobrej miny do złej gry. - powiedziałem i znów próbowałem wstać, lecz nadal na daremno.
< Jagoda? Dzięki za wyrozumiałość :3 >
- Pomóż... - szepnąłem na tyle głośno by mnie usłyszała. Chciałem powiedzieć coś jeszcze - lecz opadłem z sił i moc przestała działać. Po kilku sekundach Jagoda... Stała przy mnie.
- Darkness, wszystko dobrze? - zapytała z nadzieją w głosie.
- A czy koń umie szczekać? - odpowiedziałem półszeptem. - Niemiłosiernie mnie wszystko boli. Gdzie jesteśmy?
- W moim domu. O matko - kto to był tej nocy?
- Tajemnice są po to aby nikt o nich nie wiedział - jęknąłem z niewyraźną miną.
- Czy... On już zniknął? Czy on wróci? - spytała.
- Każdy zachód słońca jest zwątpieniem w moją wolność.
Jagoda nie wiedziała co zrobić. Sam nie do końca wiem czy mam jej ufać - aczkolwiek, gdyby nie ona - pewnie on znów narobiłby szkód.
- A Ty? Przeżyłaś? Coś Ci jest? - zapytałem.
- Jestem trochę obolała i posiniaczona - odpowiedziała - nic wielkiego.
- Nie graj dobrej miny do złej gry. - powiedziałem i znów próbowałem wstać, lecz nadal na daremno.
< Jagoda? Dzięki za wyrozumiałość :3 >
Od Lady CD. Bandidy
Bandida zapoznała mnie z dwoma klaczami, z tego co wiem, Libro i Mariposa.
- Libro na pewno z chęcią ci coś opowie. Jeśli chcesz. - szczerze, historie mnie nudzą, ale nie chcę być niemiła, zwłaszcza, że ktoś chce poświęcić swój czas dla mnie, by opowiedzieć mi pierdoły.
- No okejj - powiedziałam, i we czwórkę usiedliśmy, a klacz zaczęła opowiadać.
~**~
Po historii opowiedzianej przez klacz, szłam z Bandidą w tereny, gdzie zwiedziłam z klaczą pewną część terenów. Służyła za świetną przewodniczkę, pokazała mi dokładnie pewną część terenów stada. To znaczy góry.
- Wiesz, że mamy w okolicach aktywny wulkan? - usłyszałam te słowa, zamurowało mnie.
- Na-na-naprawdę? - nie mogłam uwierzyć.
Wulkan, a raczej jego okolice, nosiły nazwę Fuego. Klacz zaprowadziła mnie nad krater, a że środka dobiegło ciepło. Czasami nachylałam się, by przyjrzeć się lawie. Co jakiś czas wylatywały z niego skały.
- I tak sobie żyjecie? Nie czujecie zagrożenia? - spytałam.
Klacz popatrzyła w krater.
- Wiesz, nie bardzo.
Bandida? Wybacz, że tyle czekałaś, i jeszcze takie badziewne...
- Libro na pewno z chęcią ci coś opowie. Jeśli chcesz. - szczerze, historie mnie nudzą, ale nie chcę być niemiła, zwłaszcza, że ktoś chce poświęcić swój czas dla mnie, by opowiedzieć mi pierdoły.
- No okejj - powiedziałam, i we czwórkę usiedliśmy, a klacz zaczęła opowiadać.
~**~
Po historii opowiedzianej przez klacz, szłam z Bandidą w tereny, gdzie zwiedziłam z klaczą pewną część terenów. Służyła za świetną przewodniczkę, pokazała mi dokładnie pewną część terenów stada. To znaczy góry.
- Wiesz, że mamy w okolicach aktywny wulkan? - usłyszałam te słowa, zamurowało mnie.
- Na-na-naprawdę? - nie mogłam uwierzyć.
Wulkan, a raczej jego okolice, nosiły nazwę Fuego. Klacz zaprowadziła mnie nad krater, a że środka dobiegło ciepło. Czasami nachylałam się, by przyjrzeć się lawie. Co jakiś czas wylatywały z niego skały.
- I tak sobie żyjecie? Nie czujecie zagrożenia? - spytałam.
Klacz popatrzyła w krater.
- Wiesz, nie bardzo.
Bandida? Wybacz, że tyle czekałaś, i jeszcze takie badziewne...
Od Arco Iris
Na miejscu nowego obozowiska byliśmy wcześnie. Droga tam nie zajęła nam zbyt dużo. Nie licząc paru przystanków bo młodziki były zmęczone. Okolica była ładna. Z jednej strony las z drugiej rzeka... Popatrzyłam na niebo. Dziś zapowiadał się bardzo ładny dzień... Mimo jasieni... Słońce ogrzewało moje chrapy. Lubiłam słońce... Może to jest spowodowane moim żywiołem? Tego raczej prędko się nie dowiem. Z lekkim uśmiechem podeszłam do wyznaczonego przed chwilą miejsca na namioty.
Sprawnie rozłożyłam swój przenośny dom. Poukładałam wszystkie potrzebne rzeczy na miejsca, rozłożyłam przenośny materac... A raczej materacopodobne coś i poszłam rozglądnąć się po okolicy. Obok naszego obozowiska płynęła jedna z odnóg rzeki Camino. Podeszłam na kamienisty brzeg. Odłamki skał przetaczały się pod moimi kopytami. Popatrzyłam na swoje odbicie w toni. Nic innego, przed moją zmianą na staży, nie pozostawiało mi do roboty. Chciałam jak najszybciej poznać wszelkie zakamarki tego miejsca.... A raczej kryjówki, do których będę mogła się udać jak nie będę chciała z nikim spotkać.
W pewnej chwili poczułam na sobie czyjś wzrok. Za mną pojawił się mój "szef"...
- Arco... Może pomogła byś... - nie zdążył dokończyć bo obdarzyłam go morderczym spojrzeniem
- Sam sobie zespół wybierałeś... To teraz masz za swoje - niebezpieczne zbliżyłam się do niego
Nie umiem panować nad gniewem... Nie umiem panować nad sobą...
- Dobra... Uspokój się... - z widocznym strachem w oczach zrobił parę kroków w tył
- Jestem spokojna - powiedziałam z wielkim uśmiechem i odeszłam w stronę lasu
Popatrzyłam na drzewa... Nie chciałam już dłużej przebywać w towarzystwie mojego małego, strażniczego stada. Od źrebaka mam problemy ze sobą... Wiem o tym... Jestem tego w pełny świadoma. Zawsze kiedy mam takie ataki idę o gdzieś daleko...
- Dlaczego taka jestem? - zapytałam sama siebie siadając na środku jakiejś jaskini
Czasami naprawdę nie rozumiałam mojego zachowania. Mimo, że na zewnątrz byłam taka... To w środku cały czas myślałam co robię źle i co się ze mną dzieje... To zaczynało mnie przerastać...
Sprawnie rozłożyłam swój przenośny dom. Poukładałam wszystkie potrzebne rzeczy na miejsca, rozłożyłam przenośny materac... A raczej materacopodobne coś i poszłam rozglądnąć się po okolicy. Obok naszego obozowiska płynęła jedna z odnóg rzeki Camino. Podeszłam na kamienisty brzeg. Odłamki skał przetaczały się pod moimi kopytami. Popatrzyłam na swoje odbicie w toni. Nic innego, przed moją zmianą na staży, nie pozostawiało mi do roboty. Chciałam jak najszybciej poznać wszelkie zakamarki tego miejsca.... A raczej kryjówki, do których będę mogła się udać jak nie będę chciała z nikim spotkać.
W pewnej chwili poczułam na sobie czyjś wzrok. Za mną pojawił się mój "szef"...
- Arco... Może pomogła byś... - nie zdążył dokończyć bo obdarzyłam go morderczym spojrzeniem
- Sam sobie zespół wybierałeś... To teraz masz za swoje - niebezpieczne zbliżyłam się do niego
Nie umiem panować nad gniewem... Nie umiem panować nad sobą...
- Dobra... Uspokój się... - z widocznym strachem w oczach zrobił parę kroków w tył
- Jestem spokojna - powiedziałam z wielkim uśmiechem i odeszłam w stronę lasu
Popatrzyłam na drzewa... Nie chciałam już dłużej przebywać w towarzystwie mojego małego, strażniczego stada. Od źrebaka mam problemy ze sobą... Wiem o tym... Jestem tego w pełny świadoma. Zawsze kiedy mam takie ataki idę o gdzieś daleko...
- Dlaczego taka jestem? - zapytałam sama siebie siadając na środku jakiejś jaskini
Czasami naprawdę nie rozumiałam mojego zachowania. Mimo, że na zewnątrz byłam taka... To w środku cały czas myślałam co robię źle i co się ze mną dzieje... To zaczynało mnie przerastać...
Od Cenizy cd Steel'a
Wyczuwałam nutkę tajemnicy. Mimowolnie sama odczułam potrzebę bycia tajemniczym... I odkrycia tajemnicy.
Odpowiedź Steel'a nie była chyba tym co chciał mi powiedzieć. Po jego zachowaniu, rodzaju w jaki jego głos się zmieniał było coś takiego co nie dawało mi spokoju... Wyglądał jakby chciał wyznać coś czego jednak nie mogło przepuścić jego gardło wraz z strunami głosowymi. Postanowiłam jednak nie pytać o co mu chodziło. Może kiedyś powie. Kiedyś...
W milczeniu ruszyliśmy ku celowi naszej wyprawy. Powolnym kłusem mijaliśmy lasy w jesiennych szatach... Rozglądałam się po okolicy. Szczerze mówiąc nie byłam tu jeszcze. Zwykle nie zapuszczam się w tak dalekie tereny. Chyba, że chodzi o walkę, ale wtedy nie wiem gdzie się kierujemy... Albo po prostu nie chce wiedzieć. Nawet nie czując, lekko przyspieszyłam kłus.
- Eeeeejjjj - krzyknęłam kiedy przede mną przebiegł mały zajączek
- Zająca się boisz? - zaśmiał się Steel doganiając mnie
- Nie... Po prostu wyskoczył tak nagle... - popatrzyłam na małą, białą kulkę przemykającą przez pobliskie pole
- Taaaak... Napewno - ogier ruszył na przód zostawiając mnie zadziwioną przy pechowym krzaku
Po chwili zorientowałam się, że zostałam gdzieś z tyłu. Ruszyłam galopem, żeby dogonić mojego towarzysza.
Pod kopytami czułam kamienie i patyki. Wjeżdżaliśmy w okolice Górskiej Twierdzy... Do celu nie zostało już dużo drogi...
Odpowiedź Steel'a nie była chyba tym co chciał mi powiedzieć. Po jego zachowaniu, rodzaju w jaki jego głos się zmieniał było coś takiego co nie dawało mi spokoju... Wyglądał jakby chciał wyznać coś czego jednak nie mogło przepuścić jego gardło wraz z strunami głosowymi. Postanowiłam jednak nie pytać o co mu chodziło. Może kiedyś powie. Kiedyś...
W milczeniu ruszyliśmy ku celowi naszej wyprawy. Powolnym kłusem mijaliśmy lasy w jesiennych szatach... Rozglądałam się po okolicy. Szczerze mówiąc nie byłam tu jeszcze. Zwykle nie zapuszczam się w tak dalekie tereny. Chyba, że chodzi o walkę, ale wtedy nie wiem gdzie się kierujemy... Albo po prostu nie chce wiedzieć. Nawet nie czując, lekko przyspieszyłam kłus.
- Eeeeejjjj - krzyknęłam kiedy przede mną przebiegł mały zajączek
- Zająca się boisz? - zaśmiał się Steel doganiając mnie
- Nie... Po prostu wyskoczył tak nagle... - popatrzyłam na małą, białą kulkę przemykającą przez pobliskie pole
- Taaaak... Napewno - ogier ruszył na przód zostawiając mnie zadziwioną przy pechowym krzaku
Po chwili zorientowałam się, że zostałam gdzieś z tyłu. Ruszyłam galopem, żeby dogonić mojego towarzysza.
Pod kopytami czułam kamienie i patyki. Wjeżdżaliśmy w okolice Górskiej Twierdzy... Do celu nie zostało już dużo drogi...
Kopnęłam skalę leżąca na drodze. Szliśmy stępem. Droga pięła się pod górę. Zadecydowaliśmy nie spieszyć się, żeby niepotrzebnie nie marnować sił. Wyprawa ciągnęła się już pół dnia. Nie lubiłam takich "spacerów", ale cel był iście poważny. Prychnęłam na mysz wychodzącą z nory, która właśnie mijałam. Przestraszone zwierzę szybko czmychnęło do pobliskich zarośli.
- Zwierzęta się na ciebie dziś uwzięły, nieprawdaż? - Steel stanął obok mnie
- Jak widzisz - podniosłam głowę z nad nory
Całą drogę miałam dziwne uczucie, że ogier bacznie mnie obserwuje. Popatrzyłam na niego pytająco. Ten jakby nigdy nic ruszył w dalszą drogę... Drogę w milczeniu.
- Zwierzęta się na ciebie dziś uwzięły, nieprawdaż? - Steel stanął obok mnie
- Jak widzisz - podniosłam głowę z nad nory
Całą drogę miałam dziwne uczucie, że ogier bacznie mnie obserwuje. Popatrzyłam na niego pytająco. Ten jakby nigdy nic ruszył w dalszą drogę... Drogę w milczeniu.
Wiatr targał moją grzywę. Niesforne kosmyki opadały na moje oczy przez co, co chwilę musiałam trzepać głową.
(Steel xd?)
Ić... Wena se jednak poszła po pierwszym zdaniu
Od Steel'a cd. Od Cenizy
Zatrzymaliśmy się na nie najdłuższą przerwę. Słońce delikatnie grzało mój grzbiet. Rozejrzałem się ostrożnie. Z całą pewnością nie chciałem znów wchodzić w konfrontację z potworami. Z ulgą stwierdziłem, że niczego nie ma w pobliżu. Zająłem się więc sprawdzaniem, czy zawartość sakwy jest w dobrym stanie. Nie widziałem żadnych problemów.
-Wszystko w porządku?- zapytałem, gdy Ceniza skończyła przeglądać swój ekwipunek.
Skinęła tylko głową i podeszła do drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki. Spoglądałem na nią ukradkiem, gdy z wahaniem podeszła do brzegu i zaczęła wpatrywać się w swoje odbicie. Ruchem głowy odgarnęła z pyska kosmyk grzywy. Podszedłem do niej, niby bezcelowo. Nachyliłem się i zacząłem pić wodę z rzeki. Czułem, że mi się przygląda. Wyprostowałem się i spojrzałem na drugi brzeg. Nic się tam nie działo, jednak bacznie przyglądałem się krzewom. Jednocześnie gorączkowo myślałem. Wiedziałem, że mam teraz okazję wyrazić klaczy... Co do niej czuję.
W tej ciszy, delikatnej jak poranna mgła było coś, co mnie do tego skłaniało. Ja, który bez wahania stanie na czele oddziału i poprowadzi go, choćby na śmierć. Teraz? Teraz nie mogłem znaleźć odwagi na wypowiedzenie paru słów.
-Ceniza?- zacząłem, starając się brzmieć śmielej niż się czułem.
-Tak?- zapytała po chwili milczenia.
Chyba spanikowałem. Ta chwila będzie mi ciążyła do końca życia.
-Idziemy już?- zaproponowałem, zamiast otworzyć przed nią swe serce.
-Tak, tak...- odparła przygaszona.
Chyba również czuła wcześniej tą tajemniczą energię, która drążyła mój umysł popychając do wyznania uczuć. Teraz czar prysł. Za moją przyczyną.
Ruszyliśmy kłusem. Na zachód. W milczeniu.
(Ceniza?)
Bez komentarza
-Wszystko w porządku?- zapytałem, gdy Ceniza skończyła przeglądać swój ekwipunek.
Skinęła tylko głową i podeszła do drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki. Spoglądałem na nią ukradkiem, gdy z wahaniem podeszła do brzegu i zaczęła wpatrywać się w swoje odbicie. Ruchem głowy odgarnęła z pyska kosmyk grzywy. Podszedłem do niej, niby bezcelowo. Nachyliłem się i zacząłem pić wodę z rzeki. Czułem, że mi się przygląda. Wyprostowałem się i spojrzałem na drugi brzeg. Nic się tam nie działo, jednak bacznie przyglądałem się krzewom. Jednocześnie gorączkowo myślałem. Wiedziałem, że mam teraz okazję wyrazić klaczy... Co do niej czuję.
W tej ciszy, delikatnej jak poranna mgła było coś, co mnie do tego skłaniało. Ja, który bez wahania stanie na czele oddziału i poprowadzi go, choćby na śmierć. Teraz? Teraz nie mogłem znaleźć odwagi na wypowiedzenie paru słów.
-Ceniza?- zacząłem, starając się brzmieć śmielej niż się czułem.
-Tak?- zapytała po chwili milczenia.
Chyba spanikowałem. Ta chwila będzie mi ciążyła do końca życia.
-Idziemy już?- zaproponowałem, zamiast otworzyć przed nią swe serce.
-Tak, tak...- odparła przygaszona.
Chyba również czuła wcześniej tą tajemniczą energię, która drążyła mój umysł popychając do wyznania uczuć. Teraz czar prysł. Za moją przyczyną.
Ruszyliśmy kłusem. Na zachód. W milczeniu.
(Ceniza?)
Bez komentarza
Od Jagódki CD. Darkness'a
Brałam głębokie wdechy, nie spuszczając wzroku z potwora, którym był Darkness. Potwór leżał. Darkness za pewne widział mnie, ale nie mógł nic zrobić. Podeszłam do ciemnej istoty... Widziałam w im uśmiechniętego do mnie ogiera. Odwzajemniłam uśmiech, lecz zaraz się skrzywiłam z bólu...
- Ja też jestem potworem, z drugiej strony. - zaczęłam, patrząc się na potwora. - Nasze moce są całkiem podobne do siebie... - moje oczy zmieniły kolor na kolor czerwony oraz były bardziej podobne do oczu kota, niż konia. Zaśmiałam się inaczej. Wyciągnęłam Gwiezdny Miecz. Czułam w sobie satysfakcję... Czułam się pewna siebie. Użyłam swojej ponad przeciętnej szybkości. Pojawiłam się tuż przed potworem, który był zdezorientowany. Obudziłam w pełni swoją drugą ja.
- Co zrobiłeś z Darknessem?!!! Masz go zaraz uwolnić, i to już!!!!!!! - wrzasnęłam.
- Ty... - powiedział przez zęby demon i chciał się uwolnić, lecz nie mógł. Przypłaszczyłam go do ziemi. Nie chciałam, żeby mi tak prędko uciekł.
- Uwolnij go, albo pożałujesz... - moje oczy zaświeciły.
- Jeśli mnie zranisz, zranisz też Darkness'a... - zaśmiał się ogier. Zamknęłam oczy. Ujrzałam przed sobą Darknessa. Było z nim wszystko w porządku... Westchnęłam. Może potwór nie mówi prawdy? A jeśli zniszczę go, zniszczę też Darkness'a? Nie mogę na to pozwolić... W każdym razie, kiedy zniszczę i jego, opuszczę te stado i już nigdy nie wrócę.
- Owszem. Na razie możesz go łaskawie uwolnić?!!!!! - przysunęłam mu strzałę do gardła i czekałam. Demon był uparty. Nagle usłyszałam w swojej głowie głos. Jagoda, możesz go ranić. Mi nic nie będzie, nie martw się. Wszystko będzie w porządku, obiecuję. - był to głoś ogiera, którego znałam. Wzięłam głęboki wdech.
- Nie słuchaj go! - krzyknął potwór. - Zniszczysz mnie, to zniszczysz i jego!!
- Zrobię to, co uważam za słuszne. - straciłam w duchu przytomność. Widziałam tylko to, co robi moja druga ja. Walczyli... Czyżby moja druga ja zniszczyła potwora? Wschód słońca... Obudziłam się. Znalazłam się w pokoju medyka. Byłam cała obolała. Otworzyłam oczy. Widziałam na niektórych drzewach ogłoszenie o zaginięciu Darkness'a.
- Nie... - szepnęłam i wyrwałam się medykowi. Nie zwracałam uwagi na swoje rany, które tak bolały... Moim obowiązkiem było przecież chronienie członków, prawda? Właśnie, więc muszę go znaleźć. Pamiętam gdzie odbyła się bitwa. Kiedy dotarłam tam, leżał Darkness. Czy potwór został pokonany? Czy może to wschód słońca spowodował, że potwór zniknął? Tak czy siak wezmę go do swojego domu i będę go obserwować. Słyszałam z daleka krzyki medyka, szukającego mnie, lecz nie zwracałam na niego uwagi. Kierowałam się jak najszybciej w stronę swojego domu, trzymając na swoim grzbiecie Darknessa. Wydawał mi się podejrzanie lekki... Potwór dalej w nim mieszka? Okaże się...
***
Robiło się ciemno. Darkness leżał w moim łóżku. Martwiłam się o niego, gdyż ani razu nie otwierał oczu. Westchnęłam. Potwór pewnie dalej w nim mieszka i nie chce go opuścić.
Darkness? Spoko, ja też nie napisałam nie wiadomo jak długiego.
14.10.2017
Od Darkness'a Cd Jagódka
*Złowieszcze ha,ha,ha*
- To Ja. - odpowiedział zły duch. Przemiana. Powinienem zachować ostrożność! To musiało się tak skończyć!
Jagoda w gotowości wyjęła łuk.
- Kim jesteś?! - zapytała ostro, z nutką przerażenia w głosie.
- Moje nieudolne ciało zwie mnie złym duchem. - zamachał skrzydłami. Jedno piórko spadło tuż pod kopyto zdezorientowanej klaczy. Obejrzała się na mój dom.
- Gdzie jest Darkness?! - niemalże krzyknęła.
- *Złowieszczy śmiech* Darkness ma dwie połówki. W dzień jest tą osobą którą znasz - a w nocy ja nad nim zawładam! On siedzi w podświadomości aż do rana. Próbuje tam ze mną walczyć, ale tylko wschód słońca potrafi mnie pokonać.
Klacz jakby w odpowiedzi jęknęła. Popatrzyła na całą sylwetkę: podarte pierzaste skrzydła, płonące oczy, grzywa, ogon i szczoty, dym buchający z nozdrzy, żarzące się kopyta...
- Ty... Ty... Ty... Uwolnij go! - krzyknęła napinając strzałę i zakładając na cięciwę.
- Po moim trupie. - uśmiechnął się i rzucił na Jagodę. Zacięta walka. Strzały padały jedna za drugą, prawie wszystkie celnie raniąc ciało. Jedna strzała odbiła blask księżyca oślepiając potwora, i trafiła go tuż za łopatką. Z rany sączyła się krew, a strzała zapłonęła zmieniając się w proch.
- Wiesz że jak mnie ranisz, urazów dostaje również Twój przyjaciel? - powiedział słabym głosem i padł. Straciłem przytomność. Zaczęła szaleć burza.
< Jagódka? Przepraszam za krótkość i że musiałaś długo czekać >
13.10.2017
Od Evana cd. Od Jagódki
Ostatnie dni przyniosły wojownikom naszego stada wiele zmagań, a co za tym idzie, wiele ran. A jeżeli chodzi o rany, wszyscy skupiają swoją uwagę na mojej osobie. Jest to w pełni uzasadnione, ale powoli zaczynałem już marzyć o krótkiej przerwie od obowiązków. Upewniwszy się, że nie będę na razie potrzebny, wyszedłem z twierdzy Camino. Wyposażyłem się w sakwę, w której pobrzękiwały rytmicznie naczynia, głównie buteleczki. Szukanie składników na maści i napary nie należy do moich obowiązków, ale pozwala oderwać się od codziennego zabiegania. Poza tym, lubiłem wszystko załatwiać samemu. Od początku do końca, aby wszystko było zapięta na ostatni guzik. Nie ufam innym. Wierzę, że tylko ja mogę zapracować na swoje zadowolenie.
Wcześniejszą ciszę, zaczęły teraz wypełniać odgłosy szeleszczących liści. Z otwartej, trawiastej przestrzeni wkroczyłem do lasu. Ściółka nie postanowiła ze mną współpracować. Pod naporem moich kroków, uparcie wydawała z siebie szelesty. Krzywiłem się, gdy tylko usłyszałem pod sobą trzask łamanej gałązki. Nie chciałem, by ktokolwiek mnie zauważył. Wolałem działać w ukryciu. Szybko, ale niepostrzeżenie przedrzeć się przez ten las, nazbierać ziół i po cichutku wrócić do chłodnej komnaty z widokiem na rzekę i góry.
Trzask. Westchnąłem po raz kolejny. Lewitacja to bardzo przydatna umiejętność. Nie znajdowała się w zakresie moich zdolności magicznych, ale gdyby nadarzyła się taka okazja, warto byłoby ją zdobyć.
Zatrzymałem się. Z kieszeni sakwy wydobyłem niewielki nożyk. Zająłem się zbieraniem do fiolki porostu. W okolicy znalazłem też kilka gałązek leczniczych ziół. Byłem zadowolony ze swojego łupu, ale wciąż był on dość skromny. Postanowiłem wejść głębiej w las.
Ostrożnie przemieszczałem się wśród plątaniny krzewów, pnączy i niskich roślin runa. Stale przeczesywałem wzrokiem gęstwinę w poszukiwaniu medykamentów. Tu coś zerwałem, tam coś zeskrobałem, czasem naciąłem łodygę, by zebrać roślinne soki.
W pewnym momencie dotarłem do podnóża gór.
-Aż tak szybko chodzę?- zdziwiło mnie tempo w jakim tam się znalazłem.
Parsknąłem tylko lekceważąco i poszedłem dalej, nie zawracając. Po krótkiej chwili znalazłem się w krzakach otaczających niewielką polanę. Dostrzegłem na niej cenną roślinę, która z całą pewnością przyda mi się w apteczce. Uśmierza ból i przyspiesza gojenie się ran. Jednak ktoś już tam był. Klacz. Pegaz. Spotkałem ją już ostatnio. Przyprowadziło rannych do Camino.
-O nie...- westchnąłem cicho.
Nie miałem zamiaru wchodzić z nią w rozmowę. Postąpiłem więc bardzo dojrzale i odpowiedzialnie. Odszedłem. Mogłem powiedzieć, że wcześniejszy nie najgorszy humor zupełnie przepadł. Kroczyłem teraz z poważnym obliczem, z opuszczoną głową. Buteleczki rytmicznie pobrzękiwały w sakwie.
Wyszedłem na otwartą przestrzeń. Ruszyłem przez soczystą trawę. Przede mną lśniły wody Camino. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Równie dobrze mógł to być jakiś jej większy dopływ. Za cel obrałem sobie twierdzę nad morzem.
Nagle zauważyłem przed sobą skrzydlaty cień. I nie był to bynajmniej orła cień. Spojrzałem w niebo, ale osobnik wylądował już przede mną. Mimo, że wcześniej spoglądałem w słońce, nie potrzebowałem ani chwili by znów zacząć dobrze widzieć. Żywioł światła przyspieszał adaptację mojego wzroku. Natychmiast dostrzegłem pegaza o złotych lokach. Zatrzymałem się. Spojrzałem wyczekująco na klacz. Ona natomiast przyglądała mi się w milczeniu. Odchrząknąłem.
-Spieszy mi się.- burknąłem.
Spojrzała mi w oczy. Zignorowałem ją i ruszyłem przed siebie. Czułem jednak, że ciągle za mną podąża. Westchnąłem zrezygnowany i przyspieszyłem do galopu.
(Jagódka?)
Wcześniejszą ciszę, zaczęły teraz wypełniać odgłosy szeleszczących liści. Z otwartej, trawiastej przestrzeni wkroczyłem do lasu. Ściółka nie postanowiła ze mną współpracować. Pod naporem moich kroków, uparcie wydawała z siebie szelesty. Krzywiłem się, gdy tylko usłyszałem pod sobą trzask łamanej gałązki. Nie chciałem, by ktokolwiek mnie zauważył. Wolałem działać w ukryciu. Szybko, ale niepostrzeżenie przedrzeć się przez ten las, nazbierać ziół i po cichutku wrócić do chłodnej komnaty z widokiem na rzekę i góry.
Trzask. Westchnąłem po raz kolejny. Lewitacja to bardzo przydatna umiejętność. Nie znajdowała się w zakresie moich zdolności magicznych, ale gdyby nadarzyła się taka okazja, warto byłoby ją zdobyć.
Zatrzymałem się. Z kieszeni sakwy wydobyłem niewielki nożyk. Zająłem się zbieraniem do fiolki porostu. W okolicy znalazłem też kilka gałązek leczniczych ziół. Byłem zadowolony ze swojego łupu, ale wciąż był on dość skromny. Postanowiłem wejść głębiej w las.
Ostrożnie przemieszczałem się wśród plątaniny krzewów, pnączy i niskich roślin runa. Stale przeczesywałem wzrokiem gęstwinę w poszukiwaniu medykamentów. Tu coś zerwałem, tam coś zeskrobałem, czasem naciąłem łodygę, by zebrać roślinne soki.
W pewnym momencie dotarłem do podnóża gór.
-Aż tak szybko chodzę?- zdziwiło mnie tempo w jakim tam się znalazłem.
Parsknąłem tylko lekceważąco i poszedłem dalej, nie zawracając. Po krótkiej chwili znalazłem się w krzakach otaczających niewielką polanę. Dostrzegłem na niej cenną roślinę, która z całą pewnością przyda mi się w apteczce. Uśmierza ból i przyspiesza gojenie się ran. Jednak ktoś już tam był. Klacz. Pegaz. Spotkałem ją już ostatnio. Przyprowadziło rannych do Camino.
-O nie...- westchnąłem cicho.
Nie miałem zamiaru wchodzić z nią w rozmowę. Postąpiłem więc bardzo dojrzale i odpowiedzialnie. Odszedłem. Mogłem powiedzieć, że wcześniejszy nie najgorszy humor zupełnie przepadł. Kroczyłem teraz z poważnym obliczem, z opuszczoną głową. Buteleczki rytmicznie pobrzękiwały w sakwie.
Wyszedłem na otwartą przestrzeń. Ruszyłem przez soczystą trawę. Przede mną lśniły wody Camino. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Równie dobrze mógł to być jakiś jej większy dopływ. Za cel obrałem sobie twierdzę nad morzem.
Nagle zauważyłem przed sobą skrzydlaty cień. I nie był to bynajmniej orła cień. Spojrzałem w niebo, ale osobnik wylądował już przede mną. Mimo, że wcześniej spoglądałem w słońce, nie potrzebowałem ani chwili by znów zacząć dobrze widzieć. Żywioł światła przyspieszał adaptację mojego wzroku. Natychmiast dostrzegłem pegaza o złotych lokach. Zatrzymałem się. Spojrzałem wyczekująco na klacz. Ona natomiast przyglądała mi się w milczeniu. Odchrząknąłem.
-Spieszy mi się.- burknąłem.
Spojrzała mi w oczy. Zignorowałem ją i ruszyłem przed siebie. Czułem jednak, że ciągle za mną podąża. Westchnąłem zrezygnowany i przyspieszyłem do galopu.
(Jagódka?)
11.10.2017
Od Arco Iris
Moja kolej na obserwowanie krańca naszego terytorium nastała wraz z kończącą się już nocą. Lekko zaspana wstałam, żeby zastąpić wcześniejszego strażnika. Chłodny wiatr od razu zwrócił moją uwagę po wyjściu z ciepłego namiotu. Tak właśnie zaczęła sie jesień... Po jesieni nastanie zima... Po zimie, lato. Po lecie, wiosna... I tak w kółko przez tysiące lat...
Przechadzałam się jak co dzień po granicy terytorium naszego stada. Cały poranek nic się nie działo. Nie licząc paru stad dzikiej zwierzyny przemykającej nieopodal. Po skończonej zmianie szybkim krokiem skierowałam się do małego obozu strażniczego... Tam czmychnęłam czym prędzej do mojego namiotu by napisać krótki raport odnośnie rzeczy dziejących się na granicach. Spokojnie zaczęłam składać zdanie do zdania by miało to jakikolwiek sens i nie było, żadnych niewiadomych i niepotrzebnych pytań. Kończyłam właśnie opisywać ostatnie stado leśnych stworzeń, które przemykało przez granicę
- Arco... Czekamy na raport od ciebie... - do mojej siedziby wszedł jeden z przełożonych
- Yhm... Nie widzisz, że właśnie go pisze - popatrzyłam na niego z nad pergaminu
- Ma być gotowy za dziesięć minut...
Parsknęłam... Nie chciało mi się spieszyć z papierkową robotą. Zwiększyłam tępo pisania. Kolejne spotkanie z moim tak jak gdyby szefem nie byłoby przyjemne. Dziś planowaliśmy przenieść się bardziej na wschód naszej granicy, dlatego też pospieszano nas odnośnie raportów.
Bez słowa położyłam zwój na biurku po czym bez najmniejszego szelestu wyszłam z namiotu. Nastał czas na pakowanie manatek i przeniesienie obozu. Nie był on duży. Każda straż graniczna składała się z około czterech lub pięciu koni w tym jednego ważniejszego wybieranego przez przwódce stada. Zabrałam się za pakowanie swoich rzeczy do torby. Jako strażniczka nauczyłam się nie brać ze sobą całego domu lecz tylko te najpotrzebniejsze rzeszy i nosić je ze sobą przy przenoszeniu obozowisk. Wyszłam z namiotu i zabrałam się za składanie go. Lata praktyki jak to wykonać sprawiły, że nie zajęło mi to za dużo czasu. Denerwowało mnie natomiast to, że do mojej straży przydzielono młodych a tych, z którymi "pracowałam" dłużej przeniesiono na północ. Bez słowa przyglądałam się jak młodziki męczyły się z namiotami.
- Może byś pomogła a nie patrzyła się - powiedział przełożony stając obok mnie
- Jak taki jesteś mądry to sam im pomóż - popatrzyłam mu w oczy i odeszłam jak najdalej od tego wszystkiego
- Ja naprawde nie wiem jak z tobą wytrzymuje - usłyszałam za sobą
Olałam go i szłam dalej na granice. Co jakiś czas zerkałam czy aby napewno się już nie zbieramy do wymarszu.
Ostatni raz spojrzałam na miejsce, e którym jeszcze przed godziną stało stare obozowisko. Dość długo tu stacjonowaliśmy i szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego miejsca. Teraz czekała nas dość długa wyprawa na wschód.
(I koniec... Nikt odpisywać nie musi, no chyba, że chce XD)
Przechadzałam się jak co dzień po granicy terytorium naszego stada. Cały poranek nic się nie działo. Nie licząc paru stad dzikiej zwierzyny przemykającej nieopodal. Po skończonej zmianie szybkim krokiem skierowałam się do małego obozu strażniczego... Tam czmychnęłam czym prędzej do mojego namiotu by napisać krótki raport odnośnie rzeczy dziejących się na granicach. Spokojnie zaczęłam składać zdanie do zdania by miało to jakikolwiek sens i nie było, żadnych niewiadomych i niepotrzebnych pytań. Kończyłam właśnie opisywać ostatnie stado leśnych stworzeń, które przemykało przez granicę
- Arco... Czekamy na raport od ciebie... - do mojej siedziby wszedł jeden z przełożonych
- Yhm... Nie widzisz, że właśnie go pisze - popatrzyłam na niego z nad pergaminu
- Ma być gotowy za dziesięć minut...
Parsknęłam... Nie chciało mi się spieszyć z papierkową robotą. Zwiększyłam tępo pisania. Kolejne spotkanie z moim tak jak gdyby szefem nie byłoby przyjemne. Dziś planowaliśmy przenieść się bardziej na wschód naszej granicy, dlatego też pospieszano nas odnośnie raportów.
Bez słowa położyłam zwój na biurku po czym bez najmniejszego szelestu wyszłam z namiotu. Nastał czas na pakowanie manatek i przeniesienie obozu. Nie był on duży. Każda straż graniczna składała się z około czterech lub pięciu koni w tym jednego ważniejszego wybieranego przez przwódce stada. Zabrałam się za pakowanie swoich rzeczy do torby. Jako strażniczka nauczyłam się nie brać ze sobą całego domu lecz tylko te najpotrzebniejsze rzeszy i nosić je ze sobą przy przenoszeniu obozowisk. Wyszłam z namiotu i zabrałam się za składanie go. Lata praktyki jak to wykonać sprawiły, że nie zajęło mi to za dużo czasu. Denerwowało mnie natomiast to, że do mojej straży przydzielono młodych a tych, z którymi "pracowałam" dłużej przeniesiono na północ. Bez słowa przyglądałam się jak młodziki męczyły się z namiotami.
- Może byś pomogła a nie patrzyła się - powiedział przełożony stając obok mnie
- Jak taki jesteś mądry to sam im pomóż - popatrzyłam mu w oczy i odeszłam jak najdalej od tego wszystkiego
- Ja naprawde nie wiem jak z tobą wytrzymuje - usłyszałam za sobą
Olałam go i szłam dalej na granice. Co jakiś czas zerkałam czy aby napewno się już nie zbieramy do wymarszu.
Ostatni raz spojrzałam na miejsce, e którym jeszcze przed godziną stało stare obozowisko. Dość długo tu stacjonowaliśmy i szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego miejsca. Teraz czekała nas dość długa wyprawa na wschód.
(I koniec... Nikt odpisywać nie musi, no chyba, że chce XD)
10.10.2017
Od Jagódki do Evan'a
Spacerowałam po lesie. Powoli stąpałam swymi kopytami po miękkiej leśnej ściółce. Otaczały mnie kolory jesieni, a mianowicie kolor pomarańczowy, żółty, czerwony, brązowy i jeszcze trochę zielonego, z czego się cieszyłam, bo bardzo lubię kolor zielony. Spojrzałam na swoje głębokie rany. Zdobyłam je walcząc z potworami. Jeden z nich zostawił na mojej ranie potężny pazur, który zachowałam, chowając go do mojej torby, w której przetrzymuję swoją broń. Nigdy się z nią nie rozstaje, ponieważ niebezpieczeństwo może się pojawić w każdej chwili, a ja nie chce być bezbronna. Robiło się powoli ciemno. Nastała moja ulubiona pora - noc. Najlepsze było to, że dziś nie miałam patrolu, lecz kto inny. Za dwa dni ponownie będę patrolować, a ten czas spędzę przy treningach oraz może jakiejś rozrywce... Dawno nic nie robiłam rozrywkowego, oprócz treningów, które były raczej moją jedyną rozrywką. Może lepiej znaleźć coś dla siebie? Coś, w czym będę mogła się rozerwać... Wzniosłam się w górę i zaczęłam kierować się w stronę mojego ulubionego miejsca - Gór Smoczych. Był to bardzo piękny teren, który zamieszkiwały między innymi smoki. Bardzo interesowałam się tymi stworzeniami. Były one bardzo ciekawe oraz mym zdaniem - inteligentne. Używają bardzo dobrej techniki latania oraz techniki walki. Smoki nie tylko potrafią ziać ogniem, one potrafią więcej, tylko my po prostu... Nie wiemy o tym. Ja wierzę w to i mam nadzieję, że rzeczywiście tak jest. Po kilku minutach już z daleka widziałam góry. Góry, do których chciałam dziś dotrzeć. Widziałam już na dole piękny, ciemny przez noc las oraz także małe źródełko. Mogłam zobaczyć też ognisko, przy którym siedziały trzy konie, najwyraźniej wędrowcy, czy nawet podróżnicy, którzy jak widać chcieli znaleźć szczęście w tych okolicach. Widziałam też młodego jelenia, jedzącego spokojnie trawę oraz jego matkę, dzielną i cierpliwą samicą, która poświęci się za swojego syna w każdej chwili. Lubiłam sobie tak rozmyślać o życiu innych... Na przykład o mały sarnach, które szukały swej matki, lub nawet małych pegazach, które nie chciały chodzić do szkoły... Przypomniało mi się, jak marzyło mi się być pisarką, i wymyślać różnorodne historie... Może jednak znów do tego wrócę? Przecież tak lubiłam te zajęcie... No dobra, wolałam walczyć niż pisać, ale to też moim zdaniem to też było bardzo dobre spędzenie wolnego czasu. Dobrze się przy tym bawiłam. Czasem nawet śmiałam się z tego co wymyśliłam, ponieważ kiedyś miałam same głupoty w głowie... Zatrzymałam się. Byłam już w górach. Teraz potrzebowałam chwilę odpoczynku, spokoju i koncentracji, bo oprócz walki postanowiłam jeszcze pomedytować, co pomoże mi się skupić oraz trochę uspokoić. Przez ostatnie wydarzenia stałam się bardziej podatna na nerwy niż zazwyczaj, a łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, więc... Postaram się jakoś opanować. Po chwili znalazłam się na ziemi. Otoczył mnie niebieski krąg. Zamknęłam oczy. Zaczęłam się skupiać na jednym - spokoju. Zaczął wiać lekki wiatr. Zaczęło się. Moja ulubiona pora, ta, na którą tyle czekałam. Spokój i cisza. No, może nie do końca cisza, bo wiał wiatr. Ale co z tego. Lubiłam wiatr oraz konie, które miały jego żywioł. Raz się z takim przyjaźniłam, w szkole. Razem wspaniale się bawiliśmy... Ach te stare czasy... To wszystko tak szybko minęło... Jednak nie chcę się cofnąć. Nie mam takiego zamiaru, bo to, co przeżyłam było okropne. Nagle usłyszałam szelest. Przez chwilę myślałam, że to tylko wiatr, ale nie traciłam czujności. Po chwili czułam na sobie czyiś wzrok. Był to koń, czułam także woń naszego stada. Nic nie mówiłam. Nie chciałam żeby ktoś znów wyprowadził mnie z równowagi...
Evan?
Od Mal Sueño
I znów Izu coś bazgra XD.... Hehe...
Z kopyta na kopyto... I tak cały dzień. Nic do robienia. Nic do śledzenia. Nic do roboty. Ze zniecierpliwieniem oczekiwałem na wezwanie lub chociaż jakieś zadanie.
Chodziłem w kółko wokół własnej osi. Lepszego zadania niestety nie mogłem znaleźć w zaistniałej sytuacji. Czasem zaczynało mi się kręcić w głowie i przerywałem chodzenie. Negro przyglądał się temu z wyraźnym rozbawieniem.
- I co cie tak śmieszy? - zapytałem
- Twoje zachowanie - kruk przeleciał z jednej gałęzi na drugą
- To naprawde śmieszne... - zatrzymałem się patrząc wprost na towarzysza
- Yhm...
Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy się na siebie.
- Dobra... Wygrałeś... To nie śmieszne - kruk przewalił oczami
- No... I to mi się podoba - popatrzyłem z wyższością na Negro
Po chwili skierowałem się w stronę jednej z moich ulubionych polan
Przemierzałem lasy. Drzewa przybierały już jesienne kolory. Wiatr z dnia na dzień stawał się zimniajsze. Jesień już nastała. Moja znienawidzona pora roku. Parsknąłem... Deszcze będą teraz coraz częstszym zjawiskiem. A to nie sprzyja lataniu... A ja nie lubię siedzieć w twierdzy... Tak samo nie lubię przemieszczać się na piechotę. Latanie sprawia, że czuje się wolny. Chodzenie sprawia, że czuje się przywiązany niezbadaną siłą do ziemi. Potrząsnąłem głową gdy na moje chrapy spadła kropla wody. Popatrzyłem na niebo. Nie wyglądało, żeby miało zacząć padać. Mimo wszystko przyspieszyłem.
Las stawał się coraz gęstszy... Coraz więcej było też drzew w odcieniach brązu, czerwieni i żółci.
( Tak więc... Maleła można gdzieś wsiąść dopisać bo mu się nudzi xd)
Z kopyta na kopyto... I tak cały dzień. Nic do robienia. Nic do śledzenia. Nic do roboty. Ze zniecierpliwieniem oczekiwałem na wezwanie lub chociaż jakieś zadanie.
Chodziłem w kółko wokół własnej osi. Lepszego zadania niestety nie mogłem znaleźć w zaistniałej sytuacji. Czasem zaczynało mi się kręcić w głowie i przerywałem chodzenie. Negro przyglądał się temu z wyraźnym rozbawieniem.
- I co cie tak śmieszy? - zapytałem
- Twoje zachowanie - kruk przeleciał z jednej gałęzi na drugą
- To naprawde śmieszne... - zatrzymałem się patrząc wprost na towarzysza
- Yhm...
Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy się na siebie.
- Dobra... Wygrałeś... To nie śmieszne - kruk przewalił oczami
- No... I to mi się podoba - popatrzyłem z wyższością na Negro
Po chwili skierowałem się w stronę jednej z moich ulubionych polan
Przemierzałem lasy. Drzewa przybierały już jesienne kolory. Wiatr z dnia na dzień stawał się zimniajsze. Jesień już nastała. Moja znienawidzona pora roku. Parsknąłem... Deszcze będą teraz coraz częstszym zjawiskiem. A to nie sprzyja lataniu... A ja nie lubię siedzieć w twierdzy... Tak samo nie lubię przemieszczać się na piechotę. Latanie sprawia, że czuje się wolny. Chodzenie sprawia, że czuje się przywiązany niezbadaną siłą do ziemi. Potrząsnąłem głową gdy na moje chrapy spadła kropla wody. Popatrzyłem na niebo. Nie wyglądało, żeby miało zacząć padać. Mimo wszystko przyspieszyłem.
Las stawał się coraz gęstszy... Coraz więcej było też drzew w odcieniach brązu, czerwieni i żółci.
- Jesień - warknąłem
- Co ci przeszkadza w tej porze roku? - kruk leciał przy moim boku
- Deszcz...
- Nie da się latać - podsumował po czym zamilkł
Wyszliśmy na równą powierzchnię jednej z łąk. Wzbiłem się w powietrze i obserwowałem Nivę z lotu ptaka. Gdzieniegdzie przez polany przebiegały stada zwierzyny leśnej lub przelatywały klucze wędrownych ptaków. Nic nie zwróciło mej uwagi na tyle, żeby skupić na tym swój wzrok. Nigdzie też nie spostrzegłem żadnych z członków stada. Najwyraźniej każdy zajęty był swoimi sprawami. Wylądowałem na jaskini. Z wysokości patrzyłem na polanę rozpostartą przede mną.
- Co ci przeszkadza w tej porze roku? - kruk leciał przy moim boku
- Deszcz...
- Nie da się latać - podsumował po czym zamilkł
Wyszliśmy na równą powierzchnię jednej z łąk. Wzbiłem się w powietrze i obserwowałem Nivę z lotu ptaka. Gdzieniegdzie przez polany przebiegały stada zwierzyny leśnej lub przelatywały klucze wędrownych ptaków. Nic nie zwróciło mej uwagi na tyle, żeby skupić na tym swój wzrok. Nigdzie też nie spostrzegłem żadnych z członków stada. Najwyraźniej każdy zajęty był swoimi sprawami. Wylądowałem na jaskini. Z wysokości patrzyłem na polanę rozpostartą przede mną.
( Tak więc... Maleła można gdzieś wsiąść dopisać bo mu się nudzi xd)
Od Bandidy
Kiedy siedzisz bez celu na kanapie bo zostałaś w domu i wena wróci xd... Hehehe
Po członkach stada nigdzie nie było śladu. Jedyne co mi pozostało to jak zwykle iść gdzieś samej... I samej tam siedzieć... Choć tym razem nie byłam sama. Towarzysz dla Wyroczni jest jednak jak przyjaciel... I po prostu jest...
Siedzenie nad Speculum nie dało mi wytchnienia. Moja głowa i myśli dalej były gdzie indziej. Wizje galopowały po mojej czaszce w zawrotnym tempie. Dochodziły mnie słuchy, że nasi stoczyli walkę z jakimiś bestiami... Dużo rannych, ale mieliśmy za to jakieś ważne składniki do eliksirów. Próbowałam odwieść się do tych myśli, lecz bezskutecznie. Zamknęłam oczy... Zamiast ciemności przed oczami przelatywały mi różne sceny. Ostatnio natłok wizji stał się jeszcze większy. Nie o wszystkich zdążyłam powiedzieć Helecho... Było ich za dużo... Stanowczo za dużo. Do tego nie należały do tych kolorowych...
- Życie wyroczni nie jest takie łatwe... - powiedziałam sama do siebie po czym wstałam z trawy
Mroźny podmuch wiatru od razu zaatakował moją skórę. Zmrużyłam oczy wdychając rześkie powietrze. Mimo, że sierść miałam prawie zimową, nie zmieniło to faktu, że było tu potwornie zimno. Wzdrygnęłam się i zrobiłam parę kroków w miejscu. Mój wzrok zaczął szukać Hielo... Rozglądałam się wokoło. Zauważyłam ją leżącą pod jedną z sosen. Ruszyłam w jej kierunku. Wilczyca wyglądała jakby spała. Nie chcąc jej budzić ruszyłam na rundkę wokół jeziora.
- Gdzie idziesz? - wilk podbiegł do mnie
- Nie chciałam cię budzić, więc miałam w planach przejść się wokół zbiornika - powiedziałam dalej idąc przed siebie
Nasza rozmowa szybko zeszła na tematy związane ze stadem. Opowiadałam jak wygląda ostatnio nasza codzienność... Walki...
- Dotyczy to większości... Lecz nie mnie - powiedziałam gdy moja towarzyszką zapytała czy ja też walczę
- Czemu?
- Jestem wyrocznią... - przewaliła oczami - Moje moce i tak by się nie sprawdziły w walce - dodałam po chwili
- Każda pomoc na polu bitwy jest mile widziana... Nawet jeśli ktoś mysli, że jego moce nic nie dadzą - wilczyca popatrzyła na mnie
- Nie lubię widoku krwi i ginących niewinnych stworzeń - skręciłam w polną dróżkę prowadzącą do mojego "domu"
- Rozumiem - po tych słowach zaczęłyśmy iść w milczeniu
Co jakiś czas z krzaków wyskakiwał jakiś zająć lub inne zwierzę. Drzewa zmieniały kolory swych liści. Lubiłam jesień. Wszystko było wtedy takie kolorowe. Na niektórych drzewach dopiero teraz zaczęły dojrzewać owoce. Patrzyłam na piękno jesiennej natury. Chociaż w środku lasu mogłam skupić się na czymś innym niż na jakiś głupich wizjach, których szczerze miałam już dosyć.
Po członkach stada nigdzie nie było śladu. Jedyne co mi pozostało to jak zwykle iść gdzieś samej... I samej tam siedzieć... Choć tym razem nie byłam sama. Towarzysz dla Wyroczni jest jednak jak przyjaciel... I po prostu jest...
Siedzenie nad Speculum nie dało mi wytchnienia. Moja głowa i myśli dalej były gdzie indziej. Wizje galopowały po mojej czaszce w zawrotnym tempie. Dochodziły mnie słuchy, że nasi stoczyli walkę z jakimiś bestiami... Dużo rannych, ale mieliśmy za to jakieś ważne składniki do eliksirów. Próbowałam odwieść się do tych myśli, lecz bezskutecznie. Zamknęłam oczy... Zamiast ciemności przed oczami przelatywały mi różne sceny. Ostatnio natłok wizji stał się jeszcze większy. Nie o wszystkich zdążyłam powiedzieć Helecho... Było ich za dużo... Stanowczo za dużo. Do tego nie należały do tych kolorowych...
- Życie wyroczni nie jest takie łatwe... - powiedziałam sama do siebie po czym wstałam z trawy
Mroźny podmuch wiatru od razu zaatakował moją skórę. Zmrużyłam oczy wdychając rześkie powietrze. Mimo, że sierść miałam prawie zimową, nie zmieniło to faktu, że było tu potwornie zimno. Wzdrygnęłam się i zrobiłam parę kroków w miejscu. Mój wzrok zaczął szukać Hielo... Rozglądałam się wokoło. Zauważyłam ją leżącą pod jedną z sosen. Ruszyłam w jej kierunku. Wilczyca wyglądała jakby spała. Nie chcąc jej budzić ruszyłam na rundkę wokół jeziora.
- Gdzie idziesz? - wilk podbiegł do mnie
- Nie chciałam cię budzić, więc miałam w planach przejść się wokół zbiornika - powiedziałam dalej idąc przed siebie
Nasza rozmowa szybko zeszła na tematy związane ze stadem. Opowiadałam jak wygląda ostatnio nasza codzienność... Walki...
- Dotyczy to większości... Lecz nie mnie - powiedziałam gdy moja towarzyszką zapytała czy ja też walczę
- Czemu?
- Jestem wyrocznią... - przewaliła oczami - Moje moce i tak by się nie sprawdziły w walce - dodałam po chwili
- Każda pomoc na polu bitwy jest mile widziana... Nawet jeśli ktoś mysli, że jego moce nic nie dadzą - wilczyca popatrzyła na mnie
- Nie lubię widoku krwi i ginących niewinnych stworzeń - skręciłam w polną dróżkę prowadzącą do mojego "domu"
- Rozumiem - po tych słowach zaczęłyśmy iść w milczeniu
Co jakiś czas z krzaków wyskakiwał jakiś zająć lub inne zwierzę. Drzewa zmieniały kolory swych liści. Lubiłam jesień. Wszystko było wtedy takie kolorowe. Na niektórych drzewach dopiero teraz zaczęły dojrzewać owoce. Patrzyłam na piękno jesiennej natury. Chociaż w środku lasu mogłam skupić się na czymś innym niż na jakiś głupich wizjach, których szczerze miałam już dosyć.
Mimowolnie zaczęłam nucić jakaś piosenkę. Nie zwróciłam na to uwagi... Dzięki temu mój humor się lekko poprawił. Zamiast do domu swoje kroki skierowałam ku bibliotece. Z tego wszystkiego wolałam już wpaść w wir bycia molem książkowym, niż zadręczać się myślami. Wsłuchiwałam się w delikatny stukot kopyt na kamieniach i odgłos łamanych gałęzi pod ich naporem.
- Jesień... - westchnęłam
Nad naszymi głowami coraz częściej przelatywały ptaki wracające do swoich gniazd. Przyglądałam się idealnym kluczom stworzonym przez nie na niebie. Za sobą usłyszałam warknięcie. Odwróciłam się, żeby sprawdzić co się dzieje. Spostrzegłam stadko Hopper'ów spożywających aktualnie posiłek. Było ich może z 10... Nie doliczając tego, że były z nimi młode
- Hielo.... To tylko Hopper'y... Lepiej ich nie denerwowujmu... Nie są do nas agresywnie nastawione - wyjaśniłam zdenerwowanej wilczycy
Nie zdążyła odpowiedzieć... Stworzenia nas wyczuły.
- I co teraz? - zapytałam cofając się
- Jak to co? Trzeba je pokonać - Hielo ruszyła wprost na kanguropodobne potwory
- Ale ja... A zresztą... Co mi zaszkodzi raz coś zaatakować? Lub kilka cosi - zebrałam swoją odwagę i dołączyłam do mojej towarzyszki
Ta podzieliła Hopper'y ścianami z lodu na liczące po dwa stadka. Dzięki swojej superszybkości nie obrywałam od nich. Nie licząc małego siniaka na nodze, ale w każdej walce ktoś ginie a ktoś ma siniaki. Podtopiłam z pomocą Hielo cztery stworki. Dzięki jej umiejętności robienia lodowych ścian Hopper'y miały dzisiaj darmowy basen.... Nie licząc tego, że sobie umarły.
- I co? Walka nie jest aż taka zła? - zapytała wilczyca otrzepując futro z resztek wody
- Może... Ale bez ciebie raczej bym sobie nie poradziła. Ba... W ogóle bym ich nie zaatakowała - powiedziałam kierując się w stronę twierdzy gdzie znajdowała się biblioteka
Całą drogę omawiałyśmy co mogłabym poprawić w swoim ataku. Nie przeszkadzały mi rady od wilczycy. O lepszej towarzyszce marzyć nie mogłam. Nie wiedziałam, że dzięki walce zapomnę o nurtujących mnie wizjach. Przynajmniej na chwilę.
Rekord Izu 718 słów xd... Nie no żart... Rekord to 2500 coś :')... Ale rekord na blogu to to jest xd
- Jesień... - westchnęłam
Nad naszymi głowami coraz częściej przelatywały ptaki wracające do swoich gniazd. Przyglądałam się idealnym kluczom stworzonym przez nie na niebie. Za sobą usłyszałam warknięcie. Odwróciłam się, żeby sprawdzić co się dzieje. Spostrzegłam stadko Hopper'ów spożywających aktualnie posiłek. Było ich może z 10... Nie doliczając tego, że były z nimi młode
- Hielo.... To tylko Hopper'y... Lepiej ich nie denerwowujmu... Nie są do nas agresywnie nastawione - wyjaśniłam zdenerwowanej wilczycy
Nie zdążyła odpowiedzieć... Stworzenia nas wyczuły.
- I co teraz? - zapytałam cofając się
- Jak to co? Trzeba je pokonać - Hielo ruszyła wprost na kanguropodobne potwory
- Ale ja... A zresztą... Co mi zaszkodzi raz coś zaatakować? Lub kilka cosi - zebrałam swoją odwagę i dołączyłam do mojej towarzyszki
Ta podzieliła Hopper'y ścianami z lodu na liczące po dwa stadka. Dzięki swojej superszybkości nie obrywałam od nich. Nie licząc małego siniaka na nodze, ale w każdej walce ktoś ginie a ktoś ma siniaki. Podtopiłam z pomocą Hielo cztery stworki. Dzięki jej umiejętności robienia lodowych ścian Hopper'y miały dzisiaj darmowy basen.... Nie licząc tego, że sobie umarły.
- I co? Walka nie jest aż taka zła? - zapytała wilczyca otrzepując futro z resztek wody
- Może... Ale bez ciebie raczej bym sobie nie poradziła. Ba... W ogóle bym ich nie zaatakowała - powiedziałam kierując się w stronę twierdzy gdzie znajdowała się biblioteka
Całą drogę omawiałyśmy co mogłabym poprawić w swoim ataku. Nie przeszkadzały mi rady od wilczycy. O lepszej towarzyszce marzyć nie mogłam. Nie wiedziałam, że dzięki walce zapomnę o nurtujących mnie wizjach. Przynajmniej na chwilę.
Rekord Izu 718 słów xd... Nie no żart... Rekord to 2500 coś :')... Ale rekord na blogu to to jest xd
9.10.2017
Od Jagody CD. Steela "To nie koniec walki"
Miałam bardzo ważne zadanie do wykonania - musiałam zaprowadzić wojowników i rannych do twierdzy. Westchnęłam cicho. Rannych nie było na szczęście dużo, a droga nie powinna nam zabrać wiele czasu. Powinniśmy się jakoś wyrobić.
- Zaczynajmy podróż. - odparłam i zaczęliśmy się kierować w stronę twierdzy. Co jakiś czas pomagałam rannym, którym nie udało się pokonać niektórych bestii. Nie powiem, były silne, ale wydaje mi się, że nie miały najlepszej strategii. My ją mieliśmy.
- Wszystko w porządku? - zapytałam łagodnie młodego rannego wojownika.
- Tak, dziękuję Jagoda. - odpowiedział i zaczął iść dalej. Ja także to samo zrobiłam, a przy okazji wzniosłam się w powietrze i obserwowałam, czy wszystko idzie sprawnie. Raz tylko poszło coś nie tak - był korek spowodowany przez konie, które były ranne. Na szczęście udało nam się im dodać otuchy i iść dalej. Byliśmy w połowie drogi. Robiło się już powoli jasno, z czego się całkiem cieszyłam. Czemu? Lubię robić wiele rzeczy w czasie dnia, oprócz tego, że tylko w nocy lubię udoskonalać swoje umiejętności. Przyznam, że bardzo szybko się przemieszczaliśmy. Jeszcze chwila i będziemy przed twierdzą, lecz... Będzie to utrudnione przez skały i wiele innych przeszkód. Otaczały nas piękne góry i lasy. Lasy nie były już zielone tak jak kiedyś, lecz żółte, czerwone, a nawet pomarańczowe. Otaczały nas... Kolory jesieni. Takie piękne i różnorodne. Pod naszymi kopytami były kolorowe liście, które wyglądały moim zdaniem przepięknie w szarym, skalistym tle. Na nasze ciała spadał delikatny i całkiem miły poranny deszcz. Spojrzałam na górę. Za lasami można było już dostrzec wschodzące słońce, które wyglądało jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Dlaczego? Niebo było trochę ciemne i był pojedyncze gwiazdy, a do tego jeszcze słońce. Widok był ciekawy, ale teraz nie czas na odpoczynek. Musimy dotrzeć do twierdzy, i to jest nasz cel, który musimy wypełnić.
- Jeszcze trochę, uda nam się! - dodawałam otuchy reszcie wojowników i rannym. Wszyscy byli zmęczeni, widziałam to po nich. Nie ukrywam, ja też się trochę zmęczyłam, gdyż podróż nie była łatwa. Kiedy już przestaliśmy się wspinać, widzieliśmy już z daleka twierdzę, która była jednym słowem - potężna.
- To tu... - szepnęłam i zaczęłam biec, a za mną wszyscy wojownicy jak i ranni, którzy nabrali przed chwilą sił. Zrobiłam przerwę, gdyż wszyscy byliśmy głodni jak i spragnieni. Cieszyłam się, że już dotarliśmy... Do celu.
Steel? Co dalej?
- Zaczynajmy podróż. - odparłam i zaczęliśmy się kierować w stronę twierdzy. Co jakiś czas pomagałam rannym, którym nie udało się pokonać niektórych bestii. Nie powiem, były silne, ale wydaje mi się, że nie miały najlepszej strategii. My ją mieliśmy.
- Wszystko w porządku? - zapytałam łagodnie młodego rannego wojownika.
- Tak, dziękuję Jagoda. - odpowiedział i zaczął iść dalej. Ja także to samo zrobiłam, a przy okazji wzniosłam się w powietrze i obserwowałam, czy wszystko idzie sprawnie. Raz tylko poszło coś nie tak - był korek spowodowany przez konie, które były ranne. Na szczęście udało nam się im dodać otuchy i iść dalej. Byliśmy w połowie drogi. Robiło się już powoli jasno, z czego się całkiem cieszyłam. Czemu? Lubię robić wiele rzeczy w czasie dnia, oprócz tego, że tylko w nocy lubię udoskonalać swoje umiejętności. Przyznam, że bardzo szybko się przemieszczaliśmy. Jeszcze chwila i będziemy przed twierdzą, lecz... Będzie to utrudnione przez skały i wiele innych przeszkód. Otaczały nas piękne góry i lasy. Lasy nie były już zielone tak jak kiedyś, lecz żółte, czerwone, a nawet pomarańczowe. Otaczały nas... Kolory jesieni. Takie piękne i różnorodne. Pod naszymi kopytami były kolorowe liście, które wyglądały moim zdaniem przepięknie w szarym, skalistym tle. Na nasze ciała spadał delikatny i całkiem miły poranny deszcz. Spojrzałam na górę. Za lasami można było już dostrzec wschodzące słońce, które wyglądało jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Dlaczego? Niebo było trochę ciemne i był pojedyncze gwiazdy, a do tego jeszcze słońce. Widok był ciekawy, ale teraz nie czas na odpoczynek. Musimy dotrzeć do twierdzy, i to jest nasz cel, który musimy wypełnić.
- Jeszcze trochę, uda nam się! - dodawałam otuchy reszcie wojowników i rannym. Wszyscy byli zmęczeni, widziałam to po nich. Nie ukrywam, ja też się trochę zmęczyłam, gdyż podróż nie była łatwa. Kiedy już przestaliśmy się wspinać, widzieliśmy już z daleka twierdzę, która była jednym słowem - potężna.
- To tu... - szepnęłam i zaczęłam biec, a za mną wszyscy wojownicy jak i ranni, którzy nabrali przed chwilą sił. Zrobiłam przerwę, gdyż wszyscy byliśmy głodni jak i spragnieni. Cieszyłam się, że już dotarliśmy... Do celu.
Steel? Co dalej?
Od Cenizy cd Steel'a "To nie koniec walki...
Mózg nie działa... To to mądre jest... Zapraszam do czytania wypocin chorej Izu...
PS. To będzie dziwne... Mój mózg poszedł się przejść razem z oddychaniem przez nos
Ta walka nie należała do najtrudniejszych... Stadko bestii... Łatwizna. Nie licząc Jagódki... Ta klacz zaczyna doprowadzać mnie do szału. To głównie z jej powodu wpadłam w szał... Nie należę do spokojnych koni... Miała szczęście, że wtedy walczyliśmy. Inaczej zamiast potworów spłonął by kto inny. Nerwowo chodziłam wokół własnej osi. Przecież sama mogłam poradzić sobie z tym potworem. Lubiłam patrzyć jak te stworki zamieniają się w żywe pochodnie. Nie dość, że bez przyczyny pokonuje za mnie wroga to jeszcze jej niby ukratkowe spojrzenia na Steel'a... Tego już za dużo. Na całe ogier najprawdopodobniej stał po mojej stronie, i chyba zauważył moje zdenerwowanie przy łuczniczce... Chociaż bardziej spowodowane jej obecnością. I moją łatwością w denerwowaniu się. Mimo zaistniałych zdarzeń miałam wielką ochotę odwiedzić Fuego... Dalej nie wiedziałam czym spowodowana jest taka nagła chęć odwiedzania wulkanu...
Słuchając rozkazów Jagoda udała się z wojownikami i rannymi do twierdzy. W tym samym czasie ja i Steel pognaliśmy, wraz z fiolkami, w stronę Górskiej Twierdzy. Jak to ja w dość szybkim tempie mijałam lasy i różne inne twory dzielące nas od celu. Lubiłam czuć wiatr w grzywie... Dawało to uczucie... Wolności? Nie umiałam nazwać tego uczucia... Lecz było ono niezaprzeczalnie przyjemne.
Trzyrożec próbował bezskutecznie mnie dogonić. Te próby skończyły się spontanicznym wyścigiem po jednym z pól, które musieliśmy pokonać w drodze do celu naszej wyprawy. Pod nosem śmiałam się z miny mojego towarzysza wyprawy gdy dawałam mu mnie dogonić a potem uciekałam ile sił w nogach.
- Dobra... Koniec - powiedział zdyszany Steel zwalniając do żywego kłusa
- Czemu? - popatrzyłam na ogiera i z lekkim uśmiechen
Zatrzymałam się i poczekałam na niego. Na całe szczęście nie był za daleko.
- Bo jesteś za szybka - powiedział gdy ruszyliśmy już wyrównanym kłusem
- Sam to powiedziałeś - zaśmiałam się
Do twierdzy został jeszcze szmat drogi. Postanowiliśmy zrobić sobie chwilę przerwy. W końcu nam się należała... Po walce i prawie połowie drogi...
- Ile tu zostaniemy? - zapytałam podchodząc nad brzeg jednej z odnóg Camino
Z nieufnością rozglądałam się dookoła wspominając ostatnią akcje nad wodą. Nie chciałam powtórki z rozrywki. Nienawidziłam wody...
- Nie wiem... Dwadzieścia minut nam powinno wystarczyć, żeby nabrać jeszcze trochę sił... - Steel popatrzył na zachód
Tam znajdowała się Górska Twierda...
(Steel? Ratuj mój mózg ;-;)
Pisane przy akompaniamencie BTS, CNCO, Monsta X i CD9 oraz mojego karatu :).... Tak... Odwala mi mimo choroby
8.10.2017
Od Steel'a cd. Od Jagódki "To nie koniec walki..."
Atak nastąpił szybko. Nie dbaliśmy o formacje wojskowe. Nie walczyliśmy z wojskiem, a chaotyczną banda żądnych krwi potworów. Takie bitwy to siłą rzeczy trening dla wojowników. Liczy się brutalna siła, umiejętność uników i magia. Gdy stanie na przeciw ciebie śliniąca się hiena z kopytami, nie myślisz o żadnych skomplikowanych pchnięciach. Tniesz i dźgasz, tak jak ona drapie i gryzie. Musisz jednak zachować granicę między instynktem, a rozumem. Między świadomością, a szałem bitewnym. Inaczej po pewnym czasie wyrwiesz się z niego pośród krwi. Z prymitywną satysfakcją po zadaniu cierpienia. A to do niczego nie prowadzi. Nie da chłodnej dyscypliny, która czyni cię kimś lepszym, uzasadnia noszoną przez ciebie śmierć. Nie zyskasz poczucia, że czynisz to dla dobra tych, których kochasz. Bo pozostaje tylko prymitywna satysfakcja po zadaniu cierpienia...
Metal zalśnij w blasku słońca, po czym zagłębił się w ciele Crocotty z gruchotem. Dawniej ten dźwięk wywołałby u mnie obrzydzenie. A teraz? Teraz daje tylko świadomość, że uderzenie było celne. Miecz ocieka ciemną krwią. Nienaturalną. Wkrótce potwór zamieni się w popiół, a krew zniknie. Ja natomiast parłem dalej, by unieszkodliwić resztę stworów.
Większość z nich padła. Najdzielniej trzymał się alfa. Ze smutkiem odnotowałem, że jeden z wojowników został ugryziony. Ma jeszcze szansę, by przeżyć, lecz musimy działać szybko. Pozostałem ja i potwór. Czerwona grzywa mieniła się popołudniowym słońcu, a krwiste oczy błyszczały złowrogo zdradzając niemal zamiary stworzenia. Żądza krwi. A ja jestem tylko workiem mięsa, który się mu napatoczył.
Odgrodziłem nas ścianą lodu. Usłyszałem protest. Ceniza natychmiast przetopiła się przez mur i stanęła u mojego boku. Nad jej głową płonął język ognia, a u jej kopyt trawa zmieniała się w popiół. Zdradzało to furię i wolę walki. Uśmiechnąłem się na ten widok. Moje oczy zdradzały tę samą determinację. Nad nami przemknął cień, a u drugiego mojego boku stanęła Jagoda. Jej widok zaskoczył mnie bardziej niż obecność Cenizy, więc przyglądałem się pegazowi przez dłuższą chwilę. Jednocześnie poczułem żar. Druga klacz zapłonęła gniewem i to dość dosłownie. Rzuciła się na Alfę, który odepchnął ją ruchem głowy i zaszarżował. Zatrzymały go odłamki lodu wystrzeliwujące z moich rogów. Jagoda wypuściła strzałę, lecz potwór wykonał błyskawiczny unik. Przebił się przez ścianę lodu. Popędził przed siebie, ale przystopował widząc przed sobą zwarty szyk moich wojowników. Ranni leżeli już pod skałą, a całą reszta wymierzyła czubki mieczy w stronę napastnika.
Zaatakowaliśmy razem. Ja, Ceniza i Jagódka. Zjednoczone siły lodu, ognia i gwiezdnej strzały powaliły groźnego przeciwnika.
Chwilę później stałem wraz z wojowniczką nad ciałem Alfy. Ja odcinałem mu rogi, Ceniza natomiast zbierała do szklanej butelki włosy z jego grzywy. Były to cenne składniki do eliksirów i amuletów, więc nie warto było ich zostawiać.
-To była ciekawa bitwa.- westchnąłem.
-Tak. Ale ostatnimi czasy rozgrywa się wiele ciekawych bitew.- odparła z uśmiechem.
-No w sumie...- mruknąłem.
Róg zastukał o szklaną powierzchnię fiolki.
-Musimy to zanieść do Górskiej Twierdzy.- stwierdziłem.
Ceniza tylko skinęła głową. Crocotta rozsypała się w popiół. Klacz spojrzała na włosy w butelce.
-To powinno wystarczyć.
-Czyli czeka nas wspólna wycieczka w góry.- parsknąłem.
-Całą kompanią.- odchrząknęła.
-Nie. Oni muszą iść do Camino, żeby strażnicy zajęli się rannymi.- powiedziałem głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli.
Odburknęli, że się zgadzają i wrócili do swoich zajęć. Tymczasem podeszła do mnie Jagoda. Ukradkiem zauważyłem, że Ceni posyła jej gniewne spojrzenie. Pegaz nie zdawał się jednak tym przejmować.
-Przejmujesz dowodzenie na czas podróży do Camino.- poleciłem jej.
Chciałem jakoś uhonorować jej zasługi w bitwie. Zachowała powagę, ale widać było po niej, że się cieszy.
-Czyli ruszamy?- zapytałem Cenizy, wkładając fiolki do sakwy.
Skinęła głową i ruszyła kłusem na zachód. Przyspieszyłem żeby ją dogonić. Zrównaliśmy się i zaczęliśmy galopować. Rozpoczął się spontaniczny wyścig. Owiniętym skórami fiolkom nie groziło stłuczenie, więc bez zahamowania biegłem za szybszą ode mnie klaczą. W końcu postanowiliśmy się zatrzymać nad rzeką.
(Ceniza? :3)
Czasem wieczorem nie chce się pisać, a czasem jest wena i co poradzisz? 23.28 - polecam serdecznie.
Metal zalśnij w blasku słońca, po czym zagłębił się w ciele Crocotty z gruchotem. Dawniej ten dźwięk wywołałby u mnie obrzydzenie. A teraz? Teraz daje tylko świadomość, że uderzenie było celne. Miecz ocieka ciemną krwią. Nienaturalną. Wkrótce potwór zamieni się w popiół, a krew zniknie. Ja natomiast parłem dalej, by unieszkodliwić resztę stworów.
Większość z nich padła. Najdzielniej trzymał się alfa. Ze smutkiem odnotowałem, że jeden z wojowników został ugryziony. Ma jeszcze szansę, by przeżyć, lecz musimy działać szybko. Pozostałem ja i potwór. Czerwona grzywa mieniła się popołudniowym słońcu, a krwiste oczy błyszczały złowrogo zdradzając niemal zamiary stworzenia. Żądza krwi. A ja jestem tylko workiem mięsa, który się mu napatoczył.
Odgrodziłem nas ścianą lodu. Usłyszałem protest. Ceniza natychmiast przetopiła się przez mur i stanęła u mojego boku. Nad jej głową płonął język ognia, a u jej kopyt trawa zmieniała się w popiół. Zdradzało to furię i wolę walki. Uśmiechnąłem się na ten widok. Moje oczy zdradzały tę samą determinację. Nad nami przemknął cień, a u drugiego mojego boku stanęła Jagoda. Jej widok zaskoczył mnie bardziej niż obecność Cenizy, więc przyglądałem się pegazowi przez dłuższą chwilę. Jednocześnie poczułem żar. Druga klacz zapłonęła gniewem i to dość dosłownie. Rzuciła się na Alfę, który odepchnął ją ruchem głowy i zaszarżował. Zatrzymały go odłamki lodu wystrzeliwujące z moich rogów. Jagoda wypuściła strzałę, lecz potwór wykonał błyskawiczny unik. Przebił się przez ścianę lodu. Popędził przed siebie, ale przystopował widząc przed sobą zwarty szyk moich wojowników. Ranni leżeli już pod skałą, a całą reszta wymierzyła czubki mieczy w stronę napastnika.
Zaatakowaliśmy razem. Ja, Ceniza i Jagódka. Zjednoczone siły lodu, ognia i gwiezdnej strzały powaliły groźnego przeciwnika.
Chwilę później stałem wraz z wojowniczką nad ciałem Alfy. Ja odcinałem mu rogi, Ceniza natomiast zbierała do szklanej butelki włosy z jego grzywy. Były to cenne składniki do eliksirów i amuletów, więc nie warto było ich zostawiać.
-To była ciekawa bitwa.- westchnąłem.
-Tak. Ale ostatnimi czasy rozgrywa się wiele ciekawych bitew.- odparła z uśmiechem.
-No w sumie...- mruknąłem.
Róg zastukał o szklaną powierzchnię fiolki.
-Musimy to zanieść do Górskiej Twierdzy.- stwierdziłem.
Ceniza tylko skinęła głową. Crocotta rozsypała się w popiół. Klacz spojrzała na włosy w butelce.
-To powinno wystarczyć.
-Czyli czeka nas wspólna wycieczka w góry.- parsknąłem.
-Całą kompanią.- odchrząknęła.
-Nie. Oni muszą iść do Camino, żeby strażnicy zajęli się rannymi.- powiedziałem głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli.
Odburknęli, że się zgadzają i wrócili do swoich zajęć. Tymczasem podeszła do mnie Jagoda. Ukradkiem zauważyłem, że Ceni posyła jej gniewne spojrzenie. Pegaz nie zdawał się jednak tym przejmować.
-Przejmujesz dowodzenie na czas podróży do Camino.- poleciłem jej.
Chciałem jakoś uhonorować jej zasługi w bitwie. Zachowała powagę, ale widać było po niej, że się cieszy.
-Czyli ruszamy?- zapytałem Cenizy, wkładając fiolki do sakwy.
Skinęła głową i ruszyła kłusem na zachód. Przyspieszyłem żeby ją dogonić. Zrównaliśmy się i zaczęliśmy galopować. Rozpoczął się spontaniczny wyścig. Owiniętym skórami fiolkom nie groziło stłuczenie, więc bez zahamowania biegłem za szybszą ode mnie klaczą. W końcu postanowiliśmy się zatrzymać nad rzeką.
(Ceniza? :3)
Czasem wieczorem nie chce się pisać, a czasem jest wena i co poradzisz? 23.28 - polecam serdecznie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)