29.10.2017

Od Shoot'a - Cz. 1 "Nowe początki"

Zapisy starych ksiąg tyle o Nas mówią. Ale czy my chcemy się ujawnić? Jeden czyn, jeden gest i wszystko może zamienić się w pył. Kilka sekund, nieodpowiednich chwil i wszystko może się zawalić.


W końcu nadszedł ten dzień. Tyle wyczekiwany. Całe sto lat. Moje ciało począwszy od nasad kopyt po czubki uszu zaczęło nabierać ciężaru i stało się materialne. Przeszedł mnie jakże przyjemny dreszcz. Podekscytowanie? Emocje chyba wzięły górę. Jedna z moich mocy się ujawniła i od razu ziemia po moimi nogami została wypalona na wiór. Na całe szczęście przez najbliższe dni nie tylko ja będę pustoszył tę krainę. Rozejrzałem się dookoła i mlasnąłem kilka razy. Bywalcy tych terenów się zmienili. Czyli oznacza to, że nikt mnie tu nie zna. Nowy start? Ale i tak rozegram to jak za starego życia. Może nawet i lepiej. Czy w takim razie mogę używać swego starego imienia? King of Ravens? A moi starzy przyjaciele? Purpurowe, wręcz czarne, kruki? Ale równie dobrze mogę używać swojego drugiego mienia, którego używałem przez prawie siedemdziesiąt minionych lat. Rozejrzałem się dookoła. Natura jakby zaczęła lekko obumierać, a ja czułem ten zamęt i zaniepokojenie. To wisiało wręcz w powietrzu. Wiedziałem, że nie tylko ja "wróciłem do żywych". Były setki takich jak ja, ale tym się nie przejmowałem. W więzieniach, o dziwo, nie miałem za wielu problemów, a z innymi żyłem nawet dobrze. Przynajmniej mi się tak wydawało. Możliwe, że to były tylko pozory. W końcu to z nimi żyłem przez piętnaście lat w niewoli. Uniosłem powoli nogę. Coś strzeliło, ale zaraz znów poczułem grunt pod nogami i wypaliłem kolejny ślad. Tak noga za nogą. Zostawiałem ślady. Nie lubiłem tego robić. Na jakiś czas wolałem pozostać w ukryciu. Niby po coś tu jestem, ale jeszcze muszę dużo przemyśleć i się wszystkiemu dokładnie przyjrzeć. To jak w końcu? King of Ravens czy Shoot of Devil? Stare imię mogło o mnie coś zdradzić, a nowe, równie dumne, zapewniało mi nowy start. Mogłem tu znów zejść i podać się za nowego osobnika. Wątpię aby ktoś jeszcze żył z moich lat, a co dopiero rozpoznał. Wszedłem w gąszcz, bujny, w sumie to już nie, na pewno był kiedyś bujny. Teraz się przerzedził. Czy zejście duchów miało aż taki wpływ na florę? A co z fauną? Na pewno niedługo się przekonam na własnej skórze. Od razu też przypomniałem sobie o Artyfaktach. Chciałem je znaleźć jak najszybciej to było możliwe, ale inni, tacy jak ja, też nimi nie pogardzą. Muszę się szybko rozeznać, a potem zrobić resztę. Był środek dnia. Chyba. Szedłem bezszelestnie przed siebie. Jak na razie nie rzuciło mi się w oczy żadne żyjące stworzenie. Idąc, instynktownie, zupełnie nie wiem jak. Po prostu coś z tyłu mojej głowy prowadziło mnie i nie zastanawiałem się nad tym. Rozglądałem się dookoła. Uszy postawione, gotowe wychwycić najdrobniejszy szmer, oczy ciekawie spoglądające na świat, gotowe równie jak uszy. Umysł? Nie wiem jak z nim. Byłem w stanie logicznie i trzeźwo myśleć. Dalej byłem dumnym właścicielem dwóch, jakże okrutnych dla innych mocy, ale dawno nimi nie operowałem. Musiałbym na kimś spróbować. Przynajmniej manipulacji. Tereny, które kolejno mijałem, począwszy od rzeki i majaczące na horyzoncie wysokie góry, po polany i zagajniki. Te tereny. Niby znajome, takie same. Ugięły się i zmieniły. Inne, a jednak takie same. Co za ironia. Parsknąłem głośniej z dezaprobatą. Widocznie jakieś stworzenie zainteresowało się moją osobą, bo wybiegło mi i zatarasowało drogę. Jakby wyrosło z ziemi. Lekko zdziwiony zatrzymałem się i wbiłem intensywne spojrzenie swych bursztynowych oczu. Nigdy tu takowego stworzenia nie miałem okazji zobaczyć. Pewnie był z czasów obecnych. Tych, których smakowałem od niedawna. Chodząca pokraka nie wydawała się przyjemna i taka też nie była. Wredne i szczerzące się. Też umiem się szczerzyć i nie muszę się nawet specjalnie wysilać. Usłyszałem jakiś szmer, cichy skowyt?
Osobnik, który stał przede mną widocznie miał wielką ochotę się na mnie rzucić gdyby nie to, że zadziałałem odruchowo i użyłem mocy. Tej gorszej, tej, w której postać zwija się z bólu. Pisk, skowyt i zgrzytanie zębów. Zobaczyłem w mroku, w dali, kilka innych osobników tego samego gatunku. Przyglądały się mi. Niestety musiałem w końcu przerwać znęcanie się nad nim gdyż moc "wyciągała" ze mnie straszne ilości energii. Nie mogę pozwolić sobie na bycie osłabionym. Bycie na przegranej pozycji. Pokraka uciekła, a wraz z nią stado. Zostałem sam i ruszyłem dalej. Niestety nie dane mi było dalsze napawanie się samotnością gdyż moje, wrażliwe na dosłownie wszytko, uszy wychwycił szmer z zagajnika przede mną. Aż sam się dziwiłem, że w przeciągu tak krótkiego czasu może mnie tu tak dużo spotkać. Poprzeczka idzie w górę. Stąpałem powoli po wilgotnym gruncie. Z nieba zaczął sączyć się drobniutki, przyjemny deszcz. W pewnym momencie, kilkanaście kroków przed sobą, ujrzałem zarys sylwetki konia. Podchodząc z uniesioną głową i dumnym krokiem miałem wrażenie, że moje oczy aż się żarzyły. Siwa, w podeszłym wieku klacz. Powiedziałbym, że w bardzo podeszłym wieku. Stanąłem przed samicą, która wbiła we mnie swoje intensywne, trochę wyblakłe spojrzenie tęczówek. Zaczęła coś szeptać sobie pod nosem, aż postanowiła się odezwać głośniej. Nie słyszałem jej jednak za dobrze. Gdy mówiła często się krztusiła i stawiała często pauzy, ale dwa zdania nie były dla mnie wyzwaniem co do zrozumienia ich sensu.
- Nie sądziłam, że spotka mnie to kiedyś- wymamrotała, nie spuszczając ze mnie wzroku- Że ujrzę ciebie znów- otworzyłem szerzej oczy. Co ona mogła o mnie wiedzieć? Pewnie coś zjadła i gada od rzeczy. Jak każdy starszy osobnik.
- King- słowo odbijało się echem w mojej głowie- Syn Caleva- ciągnęła dalej- Skazany. Nie sądziła, że dożyję zejścia duchów- powtarzała się.
Siwa klacz chciała ciągnąć dalej, ale ja nie miałem najmniejszej ochoty na przypominanie mi o przeszłości. O ojcu, rodzinie. Z poprzedniego życia tolerowałem tylko swoje imię. Czym prędzej użyłem swojej mocy, a że umysł staruszki był wyjątkowo słaby - złamała się. Padła bezwładnie na ziemię i już się nie ruszała. Cholera. Teraz trzeba zatrzeć jakoś ślady. Deszcz się nasilał co utrudniało mi widoczność. Zaciągnąłem siwą w zagajnik, ale i tu jej nie zostawię. Poszedłem samotnie kawałek dalej i wychodząc z zagajnika, który swoją drogą znajdował się na wzniesieniu, w dole ujrzałem rzekę, która teraz płynęła wyjątkowo żywo. Wróciłem po zwłoki i udałem się z nimi nad brzeg. Wrzuciłem ciało do wody, a nad moją głową usłyszałem w jednej chwili bezradny skrzek. Lecz nie byle jaki skrzek. Cudowne odgłosy moich przyjaciół. Jedynych przyjaciół. Czarne ptaki zatoczyły nade mną kilka kół po czym część usiadła na grubej gałęzi pobliskiego drzewa i skuliła się od szalejącego deszczu, a dwa usiadły na moim grzbiecie. Zarżałem cicho. A więc jednak. Postanowiły znów mi towarzyszyć. Z nimi będzie zapewne łatwiej.

~***~

Wielkimi krokami zbliżał się wieczór. Robiło się coraz ciemniej, a deszcz nie ustępował. Dodatkowo, wspomagając deszcz, zerwał się wiatr. Ptaki miały utrudnione warunki na swobodne latanie. Jeden z nich starał się przyspieszyć i wleciał do jakiegoś zagłębienia. Jaskinia? Udałem się za ptakiem. Ich mądre spojrzenia wystarczyły abym im zaufał. Wszedłem do skalnej wnęki. Nie zapowiadało się na poprawę warunków pogodowych. Jak trzeba będzie to tu zostanę. Krukom też przypasowała taka forma wypoczynku.
Szybko, za szybko jak dla mnie, księżyc wzbił się wysoko na czerwonym niebie. Przyznam, zdziwiło mnie to. Deszcz i wiatr się trochę uspokoiły, i miałem lepszy zasięg widoczności. Biały, pełny okrąg wydawał się nienaturalnie wielki, a niebo miało kolor krwi. Piękny kolor. Na polanie przed sobą ujrzałem kilka osobników. Członkowie stada? Może znajdę też tam duchy? Chociaż szczerze wątpię aby tubylcy tak szybko dopuścili do siebie nowe, lekko dziwne konie. A może to czas abym ja się tam bezczelnie podpiął? Do odważnych świat należy!


A więc niech zacznie się gra!

CDN

1 komentarz:

  1. Styl: 8/10
    Ortografia: 6/10
    Oryginalność: 8/10
    Dialogi: 6/10
    Opisy: 8/10
    Długość: 10/10
    Ogólnie: 8/10

    OdpowiedzUsuń