8.10.2017

Od Steel'a cd. Od Jagódki "To nie koniec walki..."

Atak nastąpił szybko. Nie dbaliśmy o formacje wojskowe. Nie walczyliśmy z wojskiem, a chaotyczną banda żądnych krwi potworów. Takie bitwy to siłą rzeczy trening dla wojowników. Liczy się brutalna siła, umiejętność uników i magia. Gdy stanie na przeciw ciebie śliniąca się hiena z kopytami, nie myślisz o żadnych skomplikowanych pchnięciach. Tniesz i dźgasz, tak jak ona drapie i gryzie. Musisz jednak zachować granicę między instynktem, a rozumem. Między świadomością, a szałem bitewnym. Inaczej po pewnym czasie wyrwiesz się z niego pośród krwi. Z prymitywną satysfakcją po zadaniu cierpienia. A to do niczego nie prowadzi. Nie da chłodnej dyscypliny, która czyni cię kimś lepszym, uzasadnia noszoną przez ciebie śmierć. Nie zyskasz poczucia, że czynisz to dla dobra tych, których kochasz. Bo pozostaje tylko prymitywna satysfakcja po zadaniu cierpienia...
Metal zalśnij w blasku słońca, po czym zagłębił się w ciele Crocotty z gruchotem. Dawniej ten dźwięk wywołałby u mnie obrzydzenie. A teraz? Teraz daje tylko świadomość, że uderzenie było celne. Miecz ocieka ciemną krwią. Nienaturalną. Wkrótce potwór zamieni się w popiół, a krew zniknie. Ja natomiast parłem dalej, by unieszkodliwić resztę stworów.
Większość z nich padła. Najdzielniej trzymał się alfa. Ze smutkiem odnotowałem, że jeden z wojowników został ugryziony. Ma jeszcze szansę, by przeżyć, lecz musimy działać szybko. Pozostałem ja i potwór. Czerwona grzywa mieniła się popołudniowym słońcu, a krwiste oczy błyszczały złowrogo zdradzając niemal zamiary stworzenia. Żądza krwi. A ja jestem tylko workiem mięsa, który się mu napatoczył.
Odgrodziłem nas ścianą lodu. Usłyszałem protest. Ceniza natychmiast przetopiła się przez mur i stanęła u mojego boku. Nad jej głową płonął język ognia, a u jej kopyt trawa zmieniała się w popiół. Zdradzało to furię i wolę walki. Uśmiechnąłem się na ten widok. Moje oczy zdradzały tę samą determinację. Nad nami przemknął cień, a u drugiego mojego boku stanęła Jagoda. Jej widok zaskoczył mnie bardziej niż obecność Cenizy, więc przyglądałem się pegazowi przez dłuższą chwilę. Jednocześnie poczułem żar. Druga klacz zapłonęła gniewem i to dość dosłownie. Rzuciła się na Alfę, który odepchnął ją ruchem głowy i zaszarżował. Zatrzymały go odłamki lodu wystrzeliwujące z moich rogów. Jagoda wypuściła strzałę, lecz potwór wykonał błyskawiczny unik. Przebił się przez ścianę lodu. Popędził przed siebie, ale przystopował widząc przed sobą zwarty szyk moich wojowników. Ranni leżeli już pod skałą, a całą reszta wymierzyła czubki mieczy w stronę napastnika.
Zaatakowaliśmy razem. Ja, Ceniza i Jagódka. Zjednoczone siły lodu, ognia i gwiezdnej strzały powaliły groźnego przeciwnika.
Chwilę później stałem wraz z wojowniczką nad ciałem Alfy. Ja odcinałem mu rogi, Ceniza natomiast zbierała do szklanej butelki włosy z jego grzywy. Były to cenne składniki do eliksirów i amuletów, więc nie warto było ich zostawiać.
-To była ciekawa bitwa.- westchnąłem.
-Tak. Ale ostatnimi czasy rozgrywa się wiele ciekawych bitew.- odparła z uśmiechem.
-No w sumie...- mruknąłem.
Róg zastukał o szklaną powierzchnię fiolki.
-Musimy to zanieść do Górskiej Twierdzy.- stwierdziłem.
Ceniza tylko skinęła głową. Crocotta rozsypała się w popiół. Klacz spojrzała na włosy w butelce.
-To powinno wystarczyć.
-Czyli czeka nas wspólna wycieczka w góry.- parsknąłem.
-Całą kompanią.- odchrząknęła.
-Nie. Oni muszą iść do Camino, żeby strażnicy zajęli się rannymi.- powiedziałem głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli.
Odburknęli, że się zgadzają i wrócili do swoich zajęć. Tymczasem podeszła do mnie Jagoda. Ukradkiem zauważyłem, że Ceni posyła jej gniewne spojrzenie. Pegaz nie zdawał się jednak tym przejmować.
-Przejmujesz dowodzenie na czas podróży do Camino.- poleciłem jej.
Chciałem jakoś uhonorować jej zasługi w bitwie. Zachowała powagę, ale widać było po niej, że się cieszy.
-Czyli ruszamy?- zapytałem Cenizy, wkładając fiolki do sakwy.
Skinęła głową i ruszyła kłusem na zachód. Przyspieszyłem żeby ją dogonić. Zrównaliśmy się i zaczęliśmy galopować. Rozpoczął się spontaniczny wyścig. Owiniętym skórami fiolkom nie groziło stłuczenie, więc bez zahamowania biegłem za szybszą ode mnie klaczą. W końcu postanowiliśmy się zatrzymać nad rzeką.

(Ceniza? :3)

Czasem wieczorem nie chce się pisać, a czasem jest wena i co poradzisz? 23.28 - polecam serdecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz